Reklama

Kasolik: – Transfer do Ruchu to był dla mnie „wóz albo przewóz” w piłce

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

22 kwietnia 2023, 10:02 • 12 min czytania 5 komentarzy

Konrad Kasolik to jeden z tych piłkarzy, którzy przeszli z Ruchem Chorzów całą drogę od III ligi do czołówki tabeli I ligi. Urodzony w Bielsku-Białej stoper tydzień po podpisaniu kontraktu z „Niebieskimi” patrzył na protest pracowników klubu i razem z kolegami usłyszał, że może szukać sobie nowego miejsca pracy. W trzecioligowym debiucie obejrzał czerwoną kartkę, ale szybko stał się kluczową postacią zespołu i pozostał nią do dziś. Jeśli go brakuje, trener Jarosław Skrobacz ma poważny problem. Nam Kasolik opowiedział o rośnięciu razem z Ruchem.

Kasolik: – Transfer do Ruchu to był dla mnie „wóz albo przewóz” w piłce

Czy przeszło mu przez myśl, że wkopał się pójściem do Chorzowa? Z czego się utrzymywał, gdy nie dostawał i tak przecież niskiej pensji? Co w jego życiu miał rozstrzygnąć transfer do Ruchu? Jaki miał plan B na życie? Czy śpieszno mu do Ekstraklasy? Co jest dziś jego marzeniem? Zapraszamy.

*

Jakie zaklęcie wypowiedział Maksymilian Banaszewski, że w poprzedniej kolejce zaczarował całą obronę Ruchu?

Po prostu wszedł na pełnej prędkości w pole karne i potem za łatwo nas przechodził. Daliśmy się ograć, gorszy moment. Mieliśmy analizę, wyciągnęliśmy wnioski i mamy nadzieję, że taka sytuacja już nigdy się nie powtórzy, a to my zaczniemy strzelać takie gole.

Reklama

To jakie wnioski wyciągnęliście? Ta bramka wyglądała tak, jakby każdy kolejny obrońca bał się kontaktu i jednocześnie liczył, że może kolega coś zrobi.

Rozmawialiśmy, że przede wszystkim wcześniej powinniśmy go zatrzymać i ostrzej zaatakować we dwójkę przed polem karnym. Jak już w nie wbiegnie, najmniejsze draśnięcie może spowodować rzut karny i trudniej coś zrobić.

Trener Jarosław Skrobacz jako pozytyw widzi to, że gorzej już raczej nie da się zagrać. Macie się z czego odbijać przed meczem z Wisłą Kraków.

Rozegraliśmy bardzo słabe spotkanie, ale nie ma się co biczować i dołować. Musimy uczyć się na błędach i patrzeć do przodu. Teraz mamy super okazję do rehabilitacji z takim przeciwnikiem jak Wisła.

Odczuwasz wyjątkowo intensywną otoczkę przed tym meczem?

Na pewno ranga tego wydarzenia jest trochę inna. Renomowany rywal, mecz przyjaźni, obie drużyny w czubie tabeli. Mimo że gramy w Gliwicach, kibice tworzą niesamowitą atmosferę i zawsze zapełniają trybuny, pokazując, jaki Ruch ma potencjał kibicowski. W tym względzie sobotnie spotkanie zbytnio nie będzie się różnić od pozostałych, komplet widzów mamy praktycznie zawsze. Spodziewam się widowiska i na boisku, i na trybunach.

Reklama

Pod kątem gry obronnej czeka cię chyba największe wyzwanie w tej rundzie. Hiszpanie znacznie podnieśli poziom Wisły Kraków.

Oglądałem ostatnie mecze Wisły i muszę się zgodzić. Ci zawodnicy mają bardzo dużo jakości. Luis Fernandez prowadzi grę, bierze ją na siebie i ma liczby. Angel Rodado to dobry, wybiegany napastnik. Bardzo korzystne wrażenie sprawia lewy obrońca David Junca. Trudny sprawdzian przed nami, zwłaszcza że ostatnio mamy trochę więcej problemów w obronie, ale wierzę, że zablokujemy rozpędzoną Wisłę.

Na stadionie w Gliwicach czujesz się już jak u siebie?

Kibice robią wszystko, żebyśmy czuli się jak w domu. Pod względem samej atmosfery jest może nawet jeszcze lepiej niż wcześniej, bo na zamkniętym stadionie Piasta akustyka jest inna, dźwięk mniej się rozchodzi. Trochę może brakuje tego rytuału grania u siebie. Przyjeżdżamy na Cichą jak przed meczem wyjazdowym, mamy zbiórkę, zabieramy sprzęt i ruszamy go Gliwic. Organizacyjnie to zawsze mini-wyjazd, ale jak już wychodzimy na murawę przy Okrzei, czujemy się tam bardzo dobrze.

Nie wygraliście od czterech meczów, ale możecie odbić piłeczkę, że poza Zagłębiem Sosnowiec wszyscy przeciwnicy byli z czołówki.

To nie jest aż tak istotne, w tej lidze każdy jest niewygodnym rywalem, bo prawie każdy jeszcze o coś walczy. Zagłębie dopiero co przegrało 0:6 ze Stalą Rzeszów, ale pozbierało się i przeciwko nam zagrało o wiele lepiej, z innym zaangażowaniem, stoczyliśmy boiskową bitwę. Mam nadzieję, że teraz podobnie będzie w naszym przypadku. Dostaliśmy zimny prysznic, więc pora pokazać swoje lepsze oblicze.

Fakt, iż ze względu na wysokie miejsce oczekiwania wobec was rosną ma tu jakieś znaczenie? 

Kurczę… Zostało siedem kolejek do końca, sami zapracowaliśmy na to, gdzie dziś jesteśmy. Nikt przed sezonem nie mówił, że gramy o awans, nasze wyniki przeszły wszelkie oczekiwania, wzajemnie się napędzamy. Presja? Nie boimy się miejsca, do którego doszliśmy, ale żyjemy z meczu na mecz. Rozliczenie nastąpi po sezonie. W pewnym momencie mieliśmy już przewagę zajmując drugie miejsce, jednak nic straconego. Inne drużyny z czołówki też pogubią punkty, będą grały między sobą, jeszcze wiele może się zmienić.

Ale nie powiesz mi, że jeśli nie awansujecie, to mimo że przed sezonem nikt tego nie oczekiwał, wzruszycie ramionami i powiecie, że nic się nie stało. Tak mogłoby się dziać, gdybyście rzutem na taśmę weszli do baraży i je przegrali, a nie gdy od wielu tygodni zajmujecie podium. 

Jasne, każdy chce awansować i my też chcemy. Bardzo. Walczymy o to.

Sam fakt, że poruszamy te tematy pokazuje, jak niesamowitą drogę Ruch przeszedł w ostatnich czterech latach. Latem 2019 pracownicy klubu protestowali i nie było wiadomo, czy drużyna wystartuje w III lidze. Gdyby ktoś ci wtedy powiedział, że wiosną 2023 będziesz walczył o Ekstraklasę…

…to uznałbym go za totalnie oderwanego od rzeczywistości. Początki w Ruchu były bardzo trudne. Nim dostałem tu kontrakt, nie udało mi się dostać angażu w kilku innych klubach. Odchodziłem z Soły Oświęcim, byłem testowany w Podhalu Nowy Targ i Podbeskidziu, a w Chorzowie najpierw musiałem przejść tygodniowy sprawdzian pod okiem trenera Łukasza Berety, który masowo testował kandydatów do gry. Wystąpiłem w dwóch sparingach i przekonałem sztab do siebie. Podpisałem umowę, byłem zadowolony, a zaraz potem dostaliśmy informację, że możemy sobie szukać nowych klubów, bo nie wiadomo, co będzie. Protest pracowników zaczął się tydzień po moim przyjściu.

Jak już wreszcie zażegnaliśmy największy kryzys i wystartowaliśmy od 3. kolejki, to najpierw beze mnie polegliśmy u siebie z Foto-Higieną Gać, a tydzień później w moim debiucie przed przerwą dostałem czerwoną kartkę i przegraliśmy 0:2 ze Ślęzą Wrocław. Do tego graliśmy na boisku w takim miejscu, że… porównując do tego, gdzie gramy dziś, mowa o przepaści. Wtedy chyba nawet największy optymista nie napisałby scenariusza, w którym cztery lata później występujemy już w I lidze i mamy apetyty na Ekstraklasę. Ta historia nadal się tworzy. Wierzę, że jej zwieńczeniem będzie awans do elity.

Gdy zaczął się protest i nie rozpoczęliście sezonu w III lidze przeszło ci przez myśl: w co jak się wpakowałem?

Pewnie przez moment takie myśli się pojawiały. Klub na początku nie był wypłacalny, przez pierwszych kilka miesięcy nie dostawałem pensji. Ja nie jestem stąd, na początku dojeżdżałem z okolic Bielska z domu rodzinnego, a później musiałem wynająć mieszkanie. Wiadomo, że w trzecioligowym Ruchu moja pensja nie rzucała na kolana, zwłaszcza że przychodziłem po testach. Wcześniej grając w III lidze też nie miałem jak się dorobić i naprawdę na starcie było ciężko. Nic wtedy nie pomagało – ani sportowo, ani finansowo, ani organizacyjnie. Nikogo tu nie znałem, dopiero się aklimatyzowałem, a z każdej strony leciały kłody pod nogi. Funkcjonowaliśmy w chaosie, ale z tego chaosu zrodziło się coś pięknego. Pokonaliśmy wyjściowe problemy i krok po kroku się rozwijaliśmy – i ja, i klub.

Jeżeli strzelę, że twój pierwszy kontrakt w Ruchu wynosił 3 tys. zł netto miesięcznie, to pomylę się w górę czy w dół?

Szczerze mówiąc, trafił pan w sam środek tarczy (śmiech).

To jak ty się utrzymywałeś, skoro początkowo i tak tych pieniędzy nie dostawałeś, a finansowej górki nie miałeś?

Dużo zawdzięczam rodzicom, z którymi na początku jeszcze mieszkałem. Tata kiedyś grał w piłkę i zawsze chciał, żebym poszedł w jego ślady, więc mogłem liczyć na wsparcie i wyrozumiałość. Nieraz pożyczałem od nich pieniądze, które dopiero po jakimś czasie oddałem. Bardzo im za tę pomoc dziękuję, również dzięki nim dotarłem tak wysoko. Kilku znajomych też pomagało finansowo, oczywiście wszystkich spłaciłem.

Kiedy finansowo wyszedłeś na prostą i mogłeś się już skupić wyłącznie na swojej formie?

Bodajże w grudniu 2019, gdy podpisaliśmy nową, znacznie dłuższą umowę – poprzednia obowiązywała tylko przez rok. Od tamtej chwili zyskałem sporo luzu psychicznego jeśli chodzi o pieniądze.

Po debiucie z czerwoną kartką nie zwątpiłeś w siebie?

Nie, ponieważ zawodziliśmy jako drużyna, to nie tak, że tylko ja wypadłem słabo. Powstawał nowy zespół, za bardzo jeszcze się nie znaliśmy, nie było automatyzmów w obronie przy asekuracji i innych rzeczach. Wiedziałem, że czas zacznie działać na naszą korzyść i tak też się stało.

Dość szybko okazało się, że jesteś dla Ruchu bezcennym ogniwem w defensywie, bez względu na poziom rozgrywkowy. Gdy cię brakuje, jest kłopot. Jesienią tamtego sezonu musiałeś pauzować w drugiej części rundy i było to tak odczuwalne, że trener Jarosław Skrobacz nawet na jakiś czas odszedł od ustawienia z trójką stoperów. W tym sezonie opuściłeś mecz z Arką i od razu straciliście cztery gole. 

Bardzo miło słyszeć mi takie opinie. Jak mówiłem, rozwijam się razem z klubem. Przed przyjściem do Ruchu nigdy nie grałem na poziomie centralnym, nie wyszedłem poza III ligę. Nie ukrywam, że gdy awansowaliśmy do II ligi, na samym początku odczuwałem trochę stresu. Były lekkie obawy przed pierwszym meczem. Dość szybko jednak nabrałem pewności siebie, w czym pomagały też nasze wyniki.

Czyli dla ciebie większym przeskokiem było przejście z III do II ligi niż z II do I ligi?

W I lidze już się tak nie stresowałem przed debiutem. W II lidze, pamiętam, nie czułem się zbyt pewnie przed meczem z Pogonią Siedlce. Po końcowym gwizdku pewność siebie wzrosła, szybko zauważyłem, że ta liga mnie nie przerasta. Teraz w I lidze miałem już bardziej zbudowane poczucie własnej wartości.

Sama różnica poziomów jest oczywiście odczuwalna na korzyść I ligi. Tutaj margines błędu jest znacznie mniejszy. Szczebel niżej nie zawsze jakieś większe pomyłki kończyły się stratą bramką. Teraz wystarczy nawet minimalny błąd, co przy dużo lepszej organizacji taktycznej większości drużyn, może decydować o końcowym wyniku.

Gdyby nie wyjątkowo trudne okoliczności, w jakich znalazł się Ruch, pewnie nigdy byś do niego nie trafił i kto wie, czy nie zakopałbyś się w III lidze. 

Mogłoby to się tak skończyć. Przed przyjściem do Ruchu byłem blisko podpisania kontraktu z Podhalem Nowy Targ, co oznaczałoby kolejny trzecioligowy przystanek. Na ostatniej prostej coś się nie udało i z perspektywy czasu, mogę być wdzięczny, że tak to się potoczyło. Jak widać, nic nie dzieje się przypadkowo. Ruch miał olbrzymie problemy, ale wciąż był klubem z wielką marką, z wieloma kibicami i na dłuższą metę można było zakładać, że się odbuduje.

Przychodząc na Cichą miałeś w ogóle perspektywę występowania kiedyś w I lidze lub nawet Ekstraklasie?

Szczerze mówiąc, moment przyjścia do Ruchu był z kategorii „wóz albo przewóz”. Miałem już 22 lata. Musiało się wyklarować, czy stawiam wszystko na jedną kartę i poświęcam się piłce czy raczej będę musiał szukać innych wariantów, iść do pracy i ewentualnie grać rekreacyjnie gdzieś w okręgówce. Perspektywa rzucania się w różne miejsca po Polsce, żeby pozostawać na trzecioligowych boiskach nie była zbyt interesująca i długofalowo niczego nie zapewniała. Odpowiadając więc na pytanie: nie miałem takiej perspektywy. Wtedy dopiero rozstrzygało się to, czy definitywnie zostanę zawodowcem. Nie spodziewałem się, że sprawy tak szybko potoczą się w dobrym kierunku, wywalczymy dwa awanse z rzędu i jako beniaminek I ligi możemy myśleć o Ekstraklasie. Mentalnie jednak za tym nadążam.

Miałeś w głowie plan B?

Jakieś pomysły się rodziły. Na pewno chciałbym pozostać przy sporcie – może jako trener przygotowania motorycznego. Przez chwilę studiowałem na AWF-ie w Krakowie w czasach Soły Oświęcim. Zrezygnowałem, bo trudno było codziennie dojeżdżać. Po jakimś czasie na chwilę temat odświeżyłem, ale przejście do Ruchu go zakończyło.

Dziś powoli możesz zacząć się „martwić”, kiedy zaczniesz grać w Ekstraklasie.

Kiedyś było to marzenie, coś nieosiągalnego, a teraz jest to mój cel, który wydaje się blisko. Wierzę, że uda się go osiągnąć z Ruchem – jeśli nie w tym, to w następnym sezonie.

Jesienią, gdy jeszcze nie przedłużyłeś kontraktu do czerwca 2024, interesował się tobą Śląsk Wrocław. 

To bardziej były medialne szumy, nie miałem żadnych konkretów na stole. Poszedłem do zarządu, żeby wiedzieć co i jak. Chodziło jedynie o jakieś delikatne zapytania, nic więcej.

Masz poczucie, że w ciągu roku, półtora dla swojego dobra powinieneś trafić do Ekstraklasy? We wrześniu kończysz 26 lat, więc trudno mówić, że masz dużo czasu, żeby zacząć. 

Rozgrywając ten sezon w I lidze uważam, że sobie radzę, nieźle się prezentuję. Czasami dołożę też jakiegoś gola czy asystę. Chciałbym się dalej rozwijać, Ekstraklasa jest naturalnym etapem. Wierzę, że kiedyś będę mógł się w niej sprawdzić – najlepiej w barwach Ruchu.

Znalazłeś się u nas w jedenastce jesieni I ligi. Przy wielu pochwałach napisaliśmy też, że jeśli chodzi o twoje rozgrywanie piłki, nie będziemy cmokać z zachwytu. To twój słaby punkt?

Chwilami gram bardzo asekuracyjnie. Czuję, że mogę wyprowadzić piłkę trudniejszym podaniem, ale pojawia się obawa, że ewentualna strata zacznie śmierdzieć stratą bramki. Na pewno mógłbym tu dawać więcej i pracuję nad poprawą, ale nie powiedziałbym, że ten element jest moją piętą achillesową. Uważam, że w piłkę też potrafię grać, tylko może jeszcze zbyt często mam obawę, że podanie nie przejdzie i będą z tego problemy.

To głównie twoje wnioski czy trenerów?

Raczej moje wnioski. Chcę też poprawić przerzuty piłki, które szybko pozwolą zmienić stronę. To ważny element w grze stopera.

Nie masz za to problemów ze strzelaniem goli. W barwach Ruchu 12 razy trafiłeś do siatki rywali. Bazujesz na instynkcie czy schematach?

Chyba bardziej na instynkcie. Chłopaki nieraz się śmieją, że nawet jeśli zagramy coś inaczej niż zakładaliśmy, to piłka spadnie mi pod nogi czy na głowę. Piłka mnie szuka, a ja lubię szukać jej. Mam sporo sytuacji po stałych fragmentach, zwłaszcza jesienią tak było, więc mógłbym dołożyć nawet ze dwie bramki więcej w tym sezonie.

Jesteś przykładem, że warto szukać zawodników w niższych ligach i dać im trochę czasu. Rok w rok wchodzisz na coraz wyższy poziom i nie widać, żebyś nie nadążał. 

I chyba w moim przypadku lepiej się stało, że wspinam się szczebel po szczeblu, niż od razu miałbym się rzucić na głęboką wodę z III ligi do I ligi lub Ekstraklasy. To byłby bardzo duży przeskok, ryzyko niepowodzenia byłoby większe. A tak krok po kroku poprawiam się w różnych aspektach i z sezonu na sezon moja pewność siebie rośnie. Wiadomo, że są też historie, gdy ktoś z niższej ligi od razu odnajduje się w Ekstraklasie, ale w moim przypadku byłoby to trudne.

Skoro dziś Ekstraklasa jest celem, to jakie są twoje marzenia?

Chciałbym kiedyś zagrać w dobrej lidze zagranicznej. Moim ulubionym klubem jest Liverpool, od dzieciaka mu kibicuję. Wspaniale byłoby pewnego dnia wystąpić na Anfield. Teraz możemy się z tego pośmiać, ale trzy lata temu tak samo śmiałbym się z rozmawiania o Ekstraklasie. Marzenia trzeba mieć i próbować je realizować. Kto wie, co będzie moim celem za następne 3-4 lata.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

5 komentarzy

Loading...