Droga Ekstraklaso, drogi PZPN-ie, szanowny Panie Cezary Kuleszo i wszyscy działacze. Doskonale wiemy, od czego jesteście uzależnieni najbardziej, bez czego nie potraficie żyć, co sprawia, że osiągacie chwilowy spokój. Reformy. Kolejne reformy. Jeszcze więcej reform. Wasze działania często przypominają mieszanie herbaty po to, by stała się słodsza. Coś tam niby zmieniają, ale w rzeczywistości nie mają żadnego wpływu na poziom polskiej piłki. Dlatego proponujemy, a wręcz apelujemy, o zmianę, która bez wątpienia sprawi, że Ekstraklasa stanie się atrakcyjniejsza. Mecze Pogoni Szczecin i Stali Mielec rozgrywane co kolejkę.
To mniej więcej taki fikołek, jaki wykonał Almqvist na zdjęciu, ale co z tego? Czy inne reformy nie były durne? Nie wiemy wprawdzie, jak miałaby wyglądać taka liga i jak w sprawiedliwy sposób skonstruować w niej tabelę, ale to już nie nasza broszka. Jakoś to poukładacie. Bo jeśli chodzi o samą ideę, to chyba nikt nie zaprotestuje, że takie zmagania śledziłoby się z wypiekami na twarzach. Jesienne spotkanie w Mielcu to jeden z najlepszych meczów w całym sezonie, swoisty festiwal kapitalnych bramek. Dzisiaj uroda trafień aż tak nas nie powaliła na kolana, ale i tak było zajebiście. Wynik jak z jesieni – 4:2 dla gospodarzy, a więc rachunki zostały wyrównane. Ofensywa „Portowców” na wysokich obrotach. Mielczanie, którzy potrafili się odgryźć. I to wszystko podczas świętowania 75. urodzin Pogoni Szczecin.
Swoją drogą – trofeów, trofeów i jeszcze raz trofeów!
Jeśli „Portowcy” zechcą jeszcze kiedyś wyprawić jakąś imprezę, to powinni to zrobić podczas meczu ze Stalą. Podopieczni Gustaffsona mają dużą umiejętność sprawiania sobie nerwówki w meczach, w których ostatnie dwa kwadranse powinny odbyć się na chodzonego przy czterobramkowej przewadze. Dzisiaj pokazali tę rzadszą twarz: gdy tylko zapachniało nerwówką, od razu zażegnali niebezpieczeństwo. Drugi gol Sappinena – Sappinen strzelił dwa gole, to się wydarzyło!!! – sugerował, że mielczanie mogą popsuć gospodarzom święto. W końcu złapali kontakt, a wcześniej wiatr w żagle. Pogoń z kolei nie wyglądała dziś w obronie jak monolit oparty na solidnych filarach, a raczej jak formacja, która zacznie walić babola za babolem, jeśli się nią naciśnie (między innymi dlatego, że szwedzki trener dał odpocząć Wahlqvistowi i Koutrisowi).
Ale to nie Stal nacisnęła, a Pogoń, która przeszła do huraganowych wręcz ataków. Sam na sam miał Almqvist. Dopadł do bezpańskiej piłki, której nie potrafił przechwycić Matras. Podszedł pod Mrozka, poprawił i przestrzelił. Za chwilę kolejne sam na sam. Tym razem Grosicki, któremu zabrakło chłodnej głowy. Trafił w bramkarza. Za chwilę kontra-marzenie. Przechwyt piłki po stałym fragmencie drużyny z Mielca, przepiękny zewniaczek Grosickiego, ponadprzeciętna szybkość Almqvista, który najpierw zostawił w tyle goniącego go Domańskiego, a później, chwilę przed strzałem, jeszcze go przestawił. Jeśli autorzy podręcznika gry w piłkę nożną szukają przykładu do idealnie przeprowadzonego kontrataku, mogą skorzystać z tej akcji na 4:2. Akcji, która już do końca dała „Portowcom” spokój. To kluczowy moment tego meczu. Stal nawiązała walkę. W konsekwencji okazała się to walka komara, który usiadł na ręce ofiary i został pacnięty zanim zdążył się podjarać.
Piłkarzem meczu należy uznać Grosickiego, choć akces Almqvista jest również bardzo mocny i należy się nad nim pochylić. „Grosik” jak to „Grosik” – co tydzień mógłby zgłaszać kradzież, bo dorobek liczbowy skrzydłowego jest regularnie grabiony przez jego kolegów z drużyny, którzy niweczą wysiłek swojej największej gwiazdy, marnując jego potencjalne asysty. Dzisiaj na komendzie pojawiłoby się nazwisko Biczachczjana, któremu Grosicki dwa razy wystawił piłkę i to dwa razy na lewą nogę. Najpierw Ormianin uderzył we Flisa, później piłka zeszła mu z nogi. Niebywały przypadek. Lider „Pogoni” za chwilę przestanie mu podawać, gdy będzie wbiegał na dziesiąty metr. Wiadomo, że wtedy nie trafi. Jeśli jednak stanie na trzydziestym – o tak, wtedy można. Wtedy szanse na gola są znacznie większe.
Koniec końców Grosicki kończy z asystą (ta zewniakiem do Almqvista) i golem z karnego. Sędzia Lasyk, a wcześniej wóz VAR, długo sprawdzali, czy Flis uderzył piłkę ręką, czy jednak kolanem i ręką. W przypadku drugiej opcji nie byłoby mowy o jedenastce, ale finalnie wygrała ta pierwsza. „Grosik” ma też największe zasługi przy bramce samobójczej Matrasa. Ostatni raz na swojej stronie czuł się tak dobrze tydzień temu, kiedy przyszło mu grać na Castegrena. Dziś Hiszpański kompletnie sobie z nim nie radził, a wejście Wolskiego w przerwie niewiele zmieniło. Kończąc wątek – Grosicki wbiegł sobie lewą flanką jak gdyby nigdy nic, chciał dośrodkować, ale trafił w Matrasa, a Matras do bramki.
Tytuł MVP leci więc do byłego reprezentanta Polski, ale słowna pochała musi polecieć też do wspomnianego Almqvista. Nie zawsze Pogoni udaje się ta taktyka, bo jest prosta, oczywista i przewidywalna. Ale dziś żarła jak zła. Mowa o taktyce „podaj na dobieg do Szweda, byle jak, on na pewno prześcignie obrońcę”. Kilka razy zadziałało. Nie tylko w akcji bramkowej (choć to z pewnością nie było byle jakie podanie), ale też przy drugim karnym (tym razem wykonywał go Kowalczyk, skutecznie), gdy Almqvist najpierw wyprzedził Flisa, a potem zdążył przed sunącym z interwencją Mrozkiem, obok którego dzióbnął sobie piłkę i dał się przewrócić. Klasa. Podobał nam się też Łęgowski, zwłaszcza w akcji, w której odebrał piłkę w środku pola, pognał do przodu i wypuścił szybkiego napastnika Pogoni sam na sam. Choć młodzieżowiec był dziś ustawiony najniżej spośród pomocników (absencja Dąbrowskiego), często szukał gry do przodu.
No dobra, wiemy, że na to czekacie.
Uwaga, uwaga…
Creme de la creme…
POCHWAŁY DLA SAPPINENA. Największym zwolennikiem naszego pomysłu nowej reformy ligi jest właśnie estoński napastnik, który spośród swoich czterech bramek w Ekstraklasie trzy strzelił na stadionie w Szczecinie. Ta jedna jedyna w barwach Piasta miała miejsce właśnie w meczu z Pogonią. No i dziś dwie. A w sumie mógł mieć hat-tricka, bo dwie minuty po pojawieniu się na boisku (wszedł w przerwie) dość przypadkowo stanął przed setką, lecz przestrzelił. Przypadkowo, bo akcja wzięła się z próby podania Stolarskiego, który zamiast posłać futbolówkę do kolegi z drużyny trafił w rywala i tak oto Sappinen stanął sam na sam. Ale później się zrehabilitował. I to z nawiązką.
Najpierw po rzucie rożnym. Kowalczyk nie ogarnął, że leci w niego piłka i dał się nastrzelić. Miks przypadku i pierdołowatości stworzył szansę, z której nie mógł skorzystać nawet Sappinen. Przy drugim trafieniu nie docenili go stoperzy Pogoni. Estończyka nie pokrył ani Zech, ani Loncar, za co jubilaci zostali pokarani.
Cuda, prawdziwe cuda. Ale jak już pisaliśmy wcześniej – tym razem nie dopuścili do nieprzyjemnej historii lub nerwówki do ostatnich minut. Ekstraklaso, PZPN-ie – raz jeszcze apelujemy. Starcia pomiędzy tymi dwoma drużynami to potencjał na ligowy klasyk. Żaden z kibiców, który wybrał się na najdłuższy wyjazd w Polsce, nie pożałował. Ani jesienią, ani wiosną. Reformujmy.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Ekstraklasa zostaje w Canal+! To będzie rekordowy kontrakt
- 75 lat Pogoni Szczecin. Tak mocno, jak tylko się da
- Janczyk z Florencji: Wieczór dumy polskiej piłki
Fot. newspix.pl