Reklama

Kocioł na dnie tabeli. Ciężkie czasy przed Zawiszą?

redakcja

Autor:redakcja

22 maja 2015, 21:47 • 4 min czytania 0 komentarzy

Miano MVP pierwszego z dzisiejszych meczów przyznaliśmy Kamilowi Drygasowi, ale mało brakowało, a to Radosław Osuch bardziej by na nie zasłużył. Właściciel Zawiszy koncertowo strollował miejscową patologię, wyznaczając ceny biletów na 150-200 złotych dla tych, którzy nie byli na meczu “Zetki” w 2015 roku, a potem utwierdził się w przekonaniu, że w Bydgoszczy jest dla kogo robić piłkę. Trybuny w miarę wypełnione. Słychać doping. Każdy kontakt Prusaka z piłką – głośne gwizdy. Osuch dopiął swego. Castoramowcy nawet nie powąchali tego meczu. 

Kocioł na dnie tabeli. Ciężkie czasy przed Zawiszą?

Osuchowi, a w zasadzie Zawiszy, nie wyszło jedno: plan na „dwumecz” z Cracovią i Łęczną. Mariusz Rumak zabawił się ostatnio w Berga, mocno porotował składem, by rzucić pełne siły na dzisiejszą konfrontację. W efekcie – a liczył zapewne na cztery punkty – wyrwał zaledwie jedno oczko, co jest fatalną informacją w kontekście dalszej walki o utrzymanie. A szczególnie w kontekście terminarza – Zawisza nie puknął najłatwiejszego w teorii rywala, za tydzień ma wyjazd do Bełchatowa, potem u siebie Piasta i na koniec Chorzów. Mówiąc delikatnie – nie wygląda to zbyt optymistycznie. A na pewno gorzej niż w przypadku Łęcznej (Ruch – dom, Podbeskidzie – wyjazd, Bełchatów – dom).

Dzisiaj ekipa Rumaka po frajersku przegrała wygrany mecz. Przegrała, bo tak należy traktować ten remis. Po otwarciu wyniku, dzięki świetnej akcji Drygasa z Alvarinho, piłkarze Rumaka dość skutecznie kontrolowali mecz, ale – gdy nadarzała się idealna okazja, by klepnąć wynik – zawalali. Najpierw Majewskij po bloku Bozicia z bliska walnął obok bramki, potem z linii wybił Szmatiuk. Górnik uporządkował się natomiast po wejściu Josu, ale bramka padła ze stałego fragmentu. Rudik -> Hasani -> Nikitović i 1:1. Niezawodny Nikitović, chciałoby się rzec. Absolutnie bezcenny piłkarz dla tego klubu.

W pamięci z tego spotkania pozostaną nam też dwie sytuacje. Po pierwsze – makabrycznie wyglądająca kontuzja Bonina, który upadł tak niefortunnie, że złamał obojczyk. Bolało przed telewizorem od samych wrzasków. I wreszcie po drugie – starcie Bielaka z Alvarinho. Starcie, które wywołałoby pewnie podobną histerię jak ostatnia ręka Popchadze, gdyby miała miejsce w 90. minucie głośniejszego meczu. Komentatorzy mieli wątpliwości, ale naszym zdaniem Słowak – próbując powstrzymać Portugalczyka w polu karnym – nieznacznie przekroczył przepisy. Pozostaje lekki niesmak, bo trudno przypuszczać, by Łęczna zdołała odrobić dwubramkową stratę.

RJNhpPJ

Reklama

Drugi z dzisiejszych meczów dał natomiast potwierdzenie, że Cracovia w zasadzie się utrzymała. „Pasy” pod wodzą Jacka Zielińskiego jeszcze nie przegrały, ale dziś – w odróżnieniu od poprzednich meczów – przypominały bardziej drużynę prowadzoną przez Roberta Podolińskiego. Brakowało błysku, entuzjazmu czy nawet pomysłu na grę z ostatnich kolejek. Bardzo przeciętnie spisali się zwłaszcza Budziński z Cetnarskim, Covilo niewiele dał przy stałych fragmentach, a i boczni obrońcy niespecjalnie kwapili się do wspierania kolegów w ataku. Szczególnie komicznie wyglądał Adam Marciniak, którego warto po meczu przebadać alkomatem, bo na boisko wjechał chyba prosto z parapetówy. Oglądając tego chłopaczynę w akcji, zawsze zastanawiamy się, jakim cudem wylądował kiedyś w reprezentacji. Niepojęte, co?

To w ogóle nie był mecz lewych obrońców. Marciniak zgubił krycie przy bramce Korony, a potem z każdym zagraniem dodawał element kabaretu, a i jego vis a vis – Leandro – nie był specjalnie przytomny. W pewnym momencie wydawało nam się nawet, że Brazylijczyk może coś wniesie do Korony, ale wrażenie było złudne. Mamy tu raczej do czynienia z typowym, ligowym parodystą. Bo jak inaczej wytłumaczyć faul, jakiego się dopuścił we własnym polu karnym, po którym Cracovia wyszła na prowadzenie? Klapki na oczach, zaćmienie, a może po prostu brak umiejętności nadążenia za przeciwnikiem. Stawiamy na to ostatnie. W ofensywie też zresztą Leandro nic nie dał. Jedno wielkie nic.

Leandro irytuje tym bardziej, że blokuje na lewej obronie miejsce Kamilowi Sylwestrzakowi, bezwzględnie MVP tego spotkania. „Małpa” dał Koronie prowadzenie, stworzył z Malarczykiem dość solidną zaporę, ale ogólnie – co widać było przy akcji z Kiełbem (fantastyczna interwencja Pilarza) – Sylwestrzak to typowy boczny obrońca. Może nawet czołówka ligowa, jeśli chodzi o tą pozycję. Do gry na środku brakuje mu jednak wielu nawyków – przede wszystkim bywa  strasznie elektryczny, co dało się zauważyć przed tygodniem, gdy zawalił mecz z Łęczną. Trudno się jednak Tarasiewiczowi dziwić, że kombinuje jak może i rotuje całą defensywą, skoro ma tam tak ograniczone pole wyboru, że na prawej koniec końców ląduje Klemenz. A właśnie z bokami Klemenz-Leandro może być ciężko o utrzymanie.

Korona dzięki temu remisowi odskakuje na jeden punkt od Zawiszy, ale – w porównaniu do ekipy Rumaka – ma zdecydowanie wygodniejszy terminarz. W przyszłym tygodniu w Kielcach zamelduje się Piast, potem wyjazd do Bełchatowa i na koniec Podbeskidzie u siebie. Walka o utrzymanie będzie rozpaczliwa. Kocioł nie do wytypowania.

K9xiGKW

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...