Nie trzeba mieć zdolności dedukcyjnych Sherlocka Holmesa, by dojść do wniosku, że najważniejszym celem Górnika Zabrze w końcówce tego sezonu NIE JEST zdobycie jak największej liczby punktów i walka o europejskie puchary. Oczywiście Robert Warzycha stwarza odpowiednie pozory, ale po ruchach personalnych wyraźnie widać, że przygotowuje już grunt pod kolejny sezon. Brak presji wyniku wychodzi piłkarzom z Zabrza na dobre, widać luz w ich poczynaniach. Jednak w starciu z drużyną, która ewidentnie ma ochotę jeszcze coś w tym sezonie ugrać, sam luz to trochę za mało.
A Lechia ewidentnie ma ochotę jeszcze namieszać. Pokazała to w Szczecinie, pokazała to na własnym stadionie przeciwko Wiśle, pokazała to dziś w Zabrzu. Mecz ten wygrała przede wszystkim dzięki determinacji i ambicji całej drużyny, podczas gdy po stronie przeciwników możne było zauważyć te cechy u trzech, może czterech piłkarzy, wśród których najwięcej serca na boisku zostawił najstarszy Radosław Sobolewski.
W pierwszej części gry bramek się nie doczekaliśmy, ale rozgrzały nas nieco trzy setki. Antonio Colak – choć miał całe kilometry wolnej przestrzeni w polu karnym – w idealnej sytuacji nie trafił w piłkę. Łukasz Madej w podobnym położeniu w piłkę trafił, ale nie trafił za to w światło bramki. Z kolei Maciej Makuszewski trafił zarówno w piłkę, jak i w światło bramki, lecz – jakby tego było mało – również w Grzegorza Kasprzika.
Po przerwie nie dość, że nie było bramek, to jeszcze piłkarze obu drużyn przestali stwarzać dogodne sytuacje. Musieliśmy zadowolić się niecelną bombą z 35 metrów Radosława Sobolewskiego i sprytną próbą lobowania Kasprzika z własnej połówki. Autor – Sebastian Mila. Lipnie.
Na szczęście w porę przytomnością umysłu wykazał się Jerzy Brzęczek – ściągnął z boiska bezproduktywnego Colaka, a w jego miejsce wprowadził Kevina Friesenbichlera. A Austriak już w pierwszym kontakcie z piłką doszedł do sytuacji strzeleckiej, a w jednym z kolejnych idealnie obsłużył Sebastiana Milę. Czy gol dla Lechii dwanaście minut przed końcem coś zmienił? Chyba nieszczególnie. Nie zauważyliśmy jakiegoś wielkiego wkurzenia u gospodarzy. Ot, stało się. Co prawda z boiska wyleciał Gergel, ale do tego powinno dojść jeszcze przy stanie 0-0.
Lechia chciała wygrać i dopięła swego, za to ukłony. Szczerze mówiąc, nie pogniewalibyśmy się na puchary w Gdańsku. Początki były trudne, lecz dziś na każdym kroku da się zauważyć tam poważne podejście do sprawy.
Fot. FotoPyK