Wybierz Bronka, czeka cię biedronka – takie proroctwo wymyśliłem lat temu pięć. Też były wybory, ładna pogoda, krowy się pasły, a kury znosiły jajka. Zastanawiałem się wtedy, czemu ja zawsze muszę być przeciw. Bo ja zawsze byłem przeciw.
Nie będę z siebie robił opozycjonisty. Mój jedyny powód do dumy – pierwszy protest na ulicy przeciwko stanowi wojennemu, i ja, dwudziestolatek, w pierwszym szeregu. Kiedy wystawiali na nas Zomo z ostrą amunicją. A my krzyczeliśmy „Precz z komuną”. Kiedyś „Wyborcza” dała zdjęcie z tej demonstracji i prośbę, by – kto się rozpozna na zdjęciu – opisał swoje wspomnienia. Natychmiast wróciły – ja zapieprzam, dumny, że nie siedzę w domu i że jestem przeciw!
Zawsze tak miałem – przeciw rodzicom, zakonnicom, nauczycielom, trenerom, dziewczynom, szefom, dowódcom. Zawsze przeciw, choć wiedziałem że na tym nie wygram, i że znów dostanę po łbie…
Raz czułem triumf – gdy koledzy wybrali mnie szefem Komisji zakładowej „Solidarności” w pamiętnym roku 1989, w tygodniku „Piłka Nożna”. Wiedzieli, że jestem po pierwsze sprawiedliwy, a po drugie – bronię słabszych.
Na tym moja karta się kończy, ale gdzie i kiedy mogłem się wypowiadać – zawsze bronię słabszych. I dlatego namawiam, głosujcie na Dudę!
To nawet nie dlatego, że za komuny już wojsko namawiało do głosowania na Komorowskiego (opozycjonistę niby, szok, te trepy!), i że jest to układ owiec. Ale dlatego – tu mała propagitka…
Czy jesteście zadowoleni ze swojego życia? Czy jednak czasem chcielibyście coś mądrzej, lepiej, prościej…
Jak jesteście szczęśliwi z ogólnego syfu, gratulacje. Jeżeli nie – trzeba zaryzykować.
Kolega, którego przekonywałem, pyta – a czy tamten coś zmieni?
Odpowiadam, chociaż to sprawdź. I tak inteligentnie, jak to ja, daję przykład z pięknego filmu „Lot nad kukułczym gniazdem”. Dom wariatów, jest tam Indianin kombinujący ucieczkę, i w pewnej chwili próbuje wyrwać z podłogi gigantyczną szafę. Zmaga się, poci, stęka, w końcu się poddaje…
I mówi sam do siebie, dumny:
„Ale chociaż spróbowałem”.
No więc spróbujcie, inaczej będziecie żyć jak ja – w pozornym luksusie, lecz bez grosza, w stagnacji, na śmieciówkach i otoczeni łapówkarzami.
Ja, w przeciwieństwie do wielu komentatorów, skończyłem też Nauki Polityczne z oceną doskonałą i nawet wzgardziłem stypendium w moskiewskim MGIMO, najlepszej na świecie uczelni od spraw międzynarodowych (Ławrow, mój rocznik). Zatem wiem mniej więcej co się dzieje. I zaskoczę cierpliwych – odszukałem swój tekst z „Timesa” sprzed pięciu lat, z poprzedniej kampanii – skrótowo „Wybierz Bronka a czeka cię biedronka”.
Sam byłem ciekaw co myślałem wtedy, a co teraz:
Za Bronka biedronka, za Jarka fujarka
Każda drużyna ma takiego kapitana, na jakiego zasługuje – to najkrótsza definicja wszelakich wyborów, w których idioci zwykle wybierają idiotów. Ale, szczęśliwie, coraz więcej ludzi nie chce brać w tym cyrku udziału. Znaczy się – jednak mądrzejemy!
Pokrótce ogłoszę swój antywyborczy manifest. Głosuj na Bronka, zostanie ci niebawem tylko biedronka. Głosuj na Jarka, a zostanie ci, polski pastuszku, już tylko w ręku fujarka.
Napieralski. Podobno rośnie w siłę, bo gdzieś w Nowej Hucie rozdawał robotnikom jabłka. Czy on czytał kiedyś “Poemat dla dorosłych”, po co ta cała Nowa Huta i jakie nieszczęście właśnie tam lewica ludziom wyrządziła, niby ich nagradzając społecznym awansem? Oglądał “Człowieka z marmuru”? Czy zna wyniki powojennych wyborów, które – przegrane przez komunistów – skazać miały inteligencki Kraków na zagładę? Skąd ta bezczelność, by sądzić, że jednym jabłkiem za dziesięć groszy wyprosić można szacunek tych, którym ukradło się niegdyś historię, godność, wiarę, majątki, życiowe szanse? Czy lewica nie powinna, za karę, na jakieś tysiąc lat zamilknąć?
No, jest Pawlak. Ostatnio, jakimś nadzwyczajnym trafem spotkałem jego zwolennika. “Bo on, jak i ja, ze wsi” – przepraszająco wytłumaczył, jakby tego nie było widać. Natychmiast przypomniało mi to sytuację, jak to była teściowa oskarżyła mnie o bicie żony. A kiedy udowodniono jej kłamstwo, ohydne, wyjaśniła powód takiego opętania umysłu: “Łaa, bo to moja córka przecież!”. No więc dziwne motywy doprawdy ludźmi kierują, i nie inaczej będzie w niedzielę. Jedni za wioskę, inni za jabłko, o Matko!
Wygra Bronek chwalący się piątką dzieci. Podziwiam i gratuluję. Ale czy nie powinien Pan zażywać aby więcej bromu? Trop ten, medyczny, niechybnie prowadzi mnie na temat tak zwanej prywatyzacji służby zdrowia. Moim zdaniem, że tak się bardzo brzydko wyrażę, z autopsji, jest ona sprywatyzowana od dawien dawna i wszędzie. Prywatnie leczą się od dnia narodzin moje trzy koty, jeden pies i moje trzydzieści dwa zęby też. No i ja – również. Znam wszystkie prywatne kliniki w Warszawie, dziś też zapłacę 140 zł tylko za wypisanie tony recept. A z długiej listy lekarstw zniżka przysługuje mi na dwie tabletki, akurat te najtańsze, a cała reszta płatna jest sto procent. Tak tego sporo wychodzi, że parę aptek stara się już o nadanie mi statusu stałego klienta. Znaczy się barana, który miesiąc w miesiąc doniesie kilka tysięcy, zanim umrze. No więc – z mojego punktu widzenia – służba zdrowia już jest sprywatyzowana. I nikt niestety – Bronek, Jarek, Grzesio, Waldek – nie stawia kwestii najważniejszej. Po cholerę służba zdrowia, prywatna czy państwowa, która nikogo nie leczy? Nikogo nie wyleczy? Która zmusza nas jedynie, byśmy donosili w zębach pieniądze (a przecież wielu donosi je też w kopertach). No więc jeśli chodzi o zdrowie – to jest właśnie najbardziej chore. No i to jednak, że nasi władcy z wszystkich tych partii i rządu mają taki niepozorny pawilonik na Wołoskiej, gdzie się leczą, oni akurat od lat i za darmo. Czym to się, Panowie, różni od dawnych sklepów za żółtymi firankami, Bronku i Jarku? Niczym. Tylko dawniej podjeżdżaliście wołgami, a dzisiaj beemkami.
No nic, żółci trochę ulałem, ale co mi zostało – pośmiać się! Najbliższa okazja w niedzielny wieczór, gdy prezydent elekt wybrany głosami mniejszości (50 procent z 40 procent to 20 procent, a ponieważ dzieci, psy i koty głosu nie mają, zatem wybrany głosami 10 procent osobników) triumfalnie ogłosi, że zbawi Polskę. Powodzenia, ale tyle ma polski prezydent do gadania co Obama w Stanach – zero. Może medal przypiąć. Piątkę przybić. Kumplowi posadę załatwić w kancelarii. Gdzie indziej dziś jest władza. W biznesie, a pieniądz lubi ciszę. Więc nigdy nie dowiemy się, kto rządzi nami naprawdę (jeśli wykluczyć Pana Boga wszechmogącego, ale i jego nikt nigdy przecież na oczy nie widział).
Parę dni temu spytałem córkę, jakie ma marzenia. “Ustawić się i wyjechać gdzieś stąd” – odparła. Troszkę mnie to zdziwiło, bo jest naprawdę ustawiona, a i nigdzie szczęśliwszego miejsca od Polski nie znajdzie (przedwczoraj bawiła się na koncercie Metalliki, podobno ta kapela wymiata – mnie faktycznie wymiotła z pięciu stówek). Bardzo mnie to zmartwiło, że młodzi ludzie stali się bierni, nie wierzą w siebie ani w przyszłość Polski. Dziś przylatuje syn (niezła heca, wyznaczył mi spotkanie od 10.30 do 11.20, biznes). Namawiam go na zrobienie czegoś dla Polski, dla swojej ojczyzny, dla miasta. Na przykład, żeby kupił Legię i wpompował w nią kilkaset milionów, żeby mogła ogrywać kluby angielskie i hiszpańskie. A on, jak komputer, jak Google, zapytany na przykład o hasło “Bronek Komorowski” odpowiada w 0,221 sekundy: “Tato, nie opłaca się”…
No więc, pędząc już do mety – jednemu nie opłaca się tu mieszkać, drugiemu inwestować, a o władzę walczą starcy. Geronci! Którzy pamiętają, kto ogłosił stan wojenny i kto pierwszy dowiózł kanapki do Jaworza, a nie pamiętają, co jedli wczoraj na kolację…
Ale ponieważ niezmiennie szukam powodów do uśmiechu (być może jedno z tych moich lekarstw, to niewymienione, ma charakter silnie rozweselający), rozbawił mnie pozew rodziny Grzelaków do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. O 150 tysięcy euro za to, że małoletni Grzelak nie mógł się w szkole uczyć etyki, no a chciał. Hm, ja składam zatem pozew, że w szkole nie mogłem uczyć się angielskiego (już wtedy był sprywatyzowany ten język przez księży metodystów w Warszawie na placu Zbawiciela). I nie miałem też w szkole geografii, co kompletnie wykluczyło moje szanse w zdawaniu na prawo na przykład). Straty swoje szacuję na jakieś 10 milionów euro, tyle bym zarobił, w przeciwieństwie do tej etyki małoletniego Grzelaka. Czego by się nauczył? Epikura, że jak ból silny, to krótki, a jak długi, to nie aż taki mocny? Jednakowoż to całkiem dobry sposób na życie – spłodzić piątkę dzieci, znaleźć szkołę bez etyki, założyć sprawę w trybunale. 5 razy 150 tysięcy euro daje 750 tysięcy, czyli jakieś 3 miliony złotych. I wrzucić na lokatę 5 procent. Wystarczy? Oto są nasi współcześni więźniowie sumienia! Za pieniądze. Córka, w przeciwieństwie od Grzelaków całkiem darmo, napisała odręcznie kilkaset petycji o uwolnienie więźniów w Tybecie – dostała mejlem podziękowanie, że trzem darowano wyrok śmierci – oto wymiar człowieczeństwa, nie etyka w szkole, lecz w życiu, państwo Grzelakowie.
No, na mnie już pora. Właśnie spadł mi na głowę ze ściany plakat z filmu “Absolwent”. Zawsze chciałem taki być jak Dustin Hoffman. Młody, przystojny, zdolny, chata, basen, bryka, ładne laski, matka, córka, drinki, a w tle bajecznie śpiewający Simon and Garfunkel (to ci, którzy w Central Parku zebrali większe audytorium niż Ojciec Święty, czyli coś jednak pobrzmiewało w tym “Sound of Silence”). I jako fan tego oscarowego filmu, i Dustina, i jego ekranowego Benjamina Braddocka nie mogę nie przytoczyć motta, które znalazłem w książce i które zawsze chciałem spełniać w swoim życiu:
“I plan to relax and take it easy”…
Czyli: wypoczywać i olewać…
No i to jest właśnie mój pomysł na najbliższą, wyborczą niedzielę.
***
A teraz post scriptum. Co do Biedronki bez pudła trafiłem. Córka? Właśnie wyjeżdża na stałe do Anglii, studiować prawo w Essex. Słuzba zdrowia? Właśnie musiałem (!) dać łapówkę, by bliską mi osobę zapisano na operację. Miałem nadzieję, że lekarz tej „dwójki” nie przyjmie. Przyjął, chuj bez sumienia.
Za to ja mam wyrzuty sumienia – może dla kogoś biednego tego łóżka zabrakło…
Polska to jest kraj, który potrzebuje wstrząsu, to dom wariatów, w którym każdy głos protestu uważany jest za opinię chorego.
No to ja jestem chory.
Spróbujcie coś wokół siebie zmieniać. Może się nie uda, ale będziecie mogli powiedzieć to oczyszczające zdanie Indianina:
„Ale chociaż spróbowałem”.