Przed sezonem Jens Gustafsson zapowiadał, że doda coś nowego do gry Pogoni, ale po prawie dziewięciu miesiącach pracy niezmiennie przede wszystkim oddaje punkty przeciwnikom ekipy ze Szczecina. Rok temu na tym etapie sezonu Portowcy mieli dziesięć punktów więcej. Strzelili cztery gole więcej. Stracili piętnaście bramek mniej. Byli trzy miejsca wyżej.
Kwiecień 2022. Pogoń gra z Legią Warszawa. Trener miejscowych Kosta Runjaic przy linii zachęcał drużynę do wysokiego pressingu, kiedy jeden z kibiców siedzących w okolicy ławki rezerwowych wulgarnie doradził Niemcowi, by ten lepiej zabrał się razem z gośćmi i szybciej wyniósł z Twardowskiego. Złe dobrego zakończenie. Ten związek wypalił się doszczętnie, został sam popiół. Nieoficjalne porozumienie w trakcie sezonu z władzami klubu ze stolicy tylko przelało czarę goryczy.
Runjaic wykonał kapitalną robotę w stolicy Pomorza Zachodniego. Najpierw uratował drużynę przed spadkiem, następnie ją przebudował, by na końcu zdobyć dwa brązowe medale. W najnowszej historii granatowo-bordowych stał się postacią pomnikową i teoretycznie jego następca powinien na starcie mieć problem z cieniem poprzednika – jak choćby John van den Brom w Lechu Poznań zostawionym przez Macieja Skorżę. Tyle że w praktyce ostatni etap kariery Niemca nad Odrą wypaczył obraz całości.
Pogoń dwukrotnie z rzędu kilka kolejek przed końcem traciła szansę najpierw na mistrzostwo, a następnie na drugie miejsce, ale nie tylko same wyniki zniechęcały Szczecin do Runjaica, lecz także – a może głównie? – podejście Niemca do nich.
Przyjazne środowisko
– Myślę, że nie musimy za dużo filozofować – odpowiedział zapytany o wystawienie stopera Benedikta Zecha na prawej obronie w meczu z Rakowem Częstochowa, również w kwietniu 2022. Biegający nie na swojej pozycji Austriak zawalił, dał się oszukać Iviemu Lopezowi, który strzelił zwycięskiego gola, ale trener nie miał sobie nic do zarzucenia. Oczywiście, jedno można mówić publicznie, a drugie w czterech ścianach, jednak w tym wypadku Runjaic ostro skrytykował Zecha w szatni. Że zawiódł i od jednego z liderów wymagał znacznie więcej.
To symboliczne sceny. W ostatnich miesiącach w Pogoni Niemiec zachowywał się, jakby był nieomylny. On miał zawsze rację. Zawsze. Dialogi z nim zmieniły się w kaznodziejskie monologi o życiu. Druga strona miała słuchać i się zgadzać. Nic więcej. Portowcy ponosili kluczowe porażki – jak z Lechem czy Rakowem, a wściekli fani musieli słuchać, że trener zrobił wszystko dobrze i taka jest piłka. Po prostu.
Dlatego nikt po Runjaicu nie płakał.
Dlatego Gustafsson w czerwcu 2022 wchodził w wyjątkowo przyjazne środowisko.
Plony wymagają czasu
Runjaic nieumyślnie ułatwił Gustafssonowi życie. W normalnych okolicznościach Szwed musiałby się na każdym kroku mierzyć z porównaniami do poprzednika, który zastał Pogoń drewnianą, a zostawił murowaną. Ale nie musiał, bo Niemiec tak obrzydził siebie wszystkim wokół, że nikt nie miał ochoty go wspominać.
Tym samym Gustafsson przejął silny, poukładany zespół, z określoną tożsamością, a jednocześnie nie przyszło mu rywalizować z duchem tego, kogo zastąpił. Dostał spadek i już. Mógł z nim robić, co tylko chce. Z perspektywy dziewięciu miesięcy wygląda na to, że chce go roztrwonić…
A przecież do tego należy dodać cierpliwość władz Portowców. W Hajduku Split – pierwszym zagranicznym klubie szkoleniowca – nie było o tym mowy, prędziutko wskazano mu, w którym kierunku jest Szwecja i pomachano na pożegnanie. Wytrwał tam nieco ponad trzy miesiące. Poprowadził Bilich w siedemnastu spotkaniach. W Szczecinie władze działają zupełnie inaczej, nawet Skorżę jesienią 2017 trzymano na stanowisku dopóki, dopóty faktycznie nie wyglądało, że zaraz nie będzie czego zbierać. Wcześniej w trakcie sezonu z robotą pożegnał się Jan Kocian w kwietniu 2015. Czesław Michniewicz i Kazimierz Moskal przepracowali pełne rozgrywki.
W Pogoni wiedzą, że plony wymagają czasu.
Łatwiejszy start
Przed sezonem w dwóch z trzech ekip z ligowego podium zmieniono trenerów, ale van den Brom i Gustafsson mieli diametralnie różne starty. Holender przejął Lecha osiem dni po rozpoczęciu przygotowań. Nie miał dwóch liderów — Jakub Kamiński odszedł do VfL Wolfsburg, Dawid Kownacki wrócił do Fortuny Duesseldorf, a trzeci – Bartosz Salamon – leczył uraz. Nie miał stoperów i awaryjnie korzystał z lewego obrońcy Barry’ego Douglasa, środkowego pomocnika Niki Kwekweskiriego oraz młodzieżowca Maksymiliana Pingota (nominalnie środkowy defensor, ale kompletnie bez doświadczenia). Nie miał czasu, bo 16 dni po poprowadzeniu pierwszych zajęć przyszło mu mierzyć się z silnym Karabachem w eliminacjach Ligi Mistrzów.
Gustafsson miał zespół, z którego nie odszedł żaden ważny zawodnik. Miał czas, ponieważ objął stanowisko jeszcze przed wznowieniem ćwiczeń po letniej przerwie. Miał szczęście, bo na powitanie musiał mierzyć się ze słabiutkim KR Reykjavik. Tak, mógł narzekać na transfery, jako że lewego obrońcę i napastnika zatrudniono późno, ale to nic w porównaniu z kłodami pod nogami van den Broma.
Jesienią Holender ze Szwedem również funkcjonowali w różnych ekosystemach. Od pierwszego spotkania Kolejorza – z Karabachem – do ostatniego – z Jagiellonią Białystok – minęło 130 dni. W tym czasie ekipa z Poznania grała 32 razy. Średnio co cztery dni drużyna walczyła o punkty lub awanse. 32 dni meczowe, 32 dni przed i 32 dni po (podróże, regeneracja, rozruchy). Zostają 34 na konkretne treningi (teoretycznie, bo przecież jeszcze wypadały wolne).
Od pierwszego spotkania Portowców – z KR Reykjavik – do ostatniego – z Radomiakiem – minęły 129 dni. W tym czasie ekipa ze Szczecina grała 23 razy. W zaokrągleniu średnio co sześć dni drużyna walczyła o punkty lub awanse. 23 dni meczowe, 23 dni przed i 23 po. Zostaje 60 na konkretne treningi.
Słowem, w trakcie rundy jesiennej Gustafsson mógł przeprowadzić prawie dwa razy więcej zajęć niż van den Brom, a dzisiaj to ten drugi ma trzy punkty więcej i szykuje się do 1/8 finału Ligi Konferencji z Djurgarden.
Niby strzelają…
– Dla mnie bardzo ważne jest zrozumienie, w którym miejscu się jest. Pogoń ma dobre, układane w ostatnich latach fundamenty i moim zadaniem jest budowanie na nich. Dodanie czegoś nowego, pewnych detali, nie tracąc tożsamości – tłumaczył nam latem Gustafsson.
– Myślę, że ludzie będą rozpoznawać styl zespołu z minionych lat, bo nie wierzę, że należy zmieniać kierunek rozwoju, ale dodamy coś nowego. Pogoń była bardzo ofensywną ekipą i takie ekipy lubią mieć futbolówkę przy nodze. A by ją mieć, musisz stosować wysoki pressing. Szczególnie po stratach. By stać się wielką drużyną, musisz grać w najwyższym możliwym tempie. Jak najintensywniej – wyjaśniał dalej.
Gustafsson miał czas, by słowa ciałem się stały, ale najwyraźniej go nie wykorzystał. Pogoń pod względem ofensywy prędzej cofnęła się w rozwoju niż zanotowała progres. Strzeliła mniej goli. W minionych rozgrywkach średnio uderzała na bramkę 14,35 razy, w tym – 14,9 (dane za EkstraStats). Z tego celnie odpowiednio 5,32 oraz 5,33. To jeszcze wypada podobnie, ale tylko pozornie. Może i Portowcy strzelają z bliźniaczą częstotliwością, jednak z gorszych pozycji, bo po 21 kolejkach w ubiegłym sezonie wypracowali xG 34,83, a w obecnym 28,44.
Łatwo o zwątpienie
Jednak regres większy niż odległość ze Szczecina do Helsingborga, rodzinnego miasta Gustafssona, zespół zaliczył głównie w defensywie. Piętnaście bramek straconych więcej – to mówi samo za siebie. W trwających rozgrywkach przeciwnicy Portowców przeciętnie oddają trzy strzały więcej niż w poprzednich, z czego jeden celny.
– Łatwo zwątpić po takiej porażce, ale my musimy wierzyć, że nasza praca w końcu zaprocentuje – nawoływał Szwed po przegranej ze Śląskiem Wrocław.
Tyle że od dziewięciu miesięcy nie procentuje. Gustafsson chce, by drużyna grała odważniej, wyżej, stoperzy bronili wysoko i zostawiali przestrzeń za swoimi plecami, a boczni obrońcy mocno angażowali się w ataki, jednak niezmiennie granatowo-bordowi mają problemy w fazie przejścia z ofensywy do defensywy. Do tego dochodzą rzuty rożne (osiem straconych bramek – najwięcej w lidze) i trudno oprzeć się wrażeniu, że zasieki w okolicach szesnastki ekipy ze Szczecina istnieją wyłącznie teoretycznie. Słabsi przeciwnicy – jak Śląsk czy Jagiellonia – cofają się i czekają na okazje (kontratak czy stały fragment), bo te zawsze się nadarzają. Nie ma balansu między ofensywą a defensywą.
Co więcej, w trakcie zimowego okresu przygotowawczego skupiano się na obronie. Efekt? Dziesięć straconych bramek w 2023 roku, najwięcej w Ekstraklasie, razem z będącymi w strefie spadkowej Koroną Kielce oraz Lechią Gdańsk.
Zachwyty? Momentami
– Do przodu! Tak! Tak! Tak! – wrzeszczał Gustafsson podczas jednego z pierwszych treningów okresu przygotowawczego. Przez premierowe 45 minut sezonu wydawało się, że zawodnicy posłuchali i jak rzucili się na przyjezdnych z Reykjaviku, tak nie chcieli schodzić. Bum, bum, bum. Przed przerwą trzy celne ciosy, a mogło być więcej. Portowcy nie pozwalali gościom wychodzić spod ich szesnastki, po stracie momentalnie doskakiwali i dusili, dusili, dusili. Gdyby to było MMA, pewnie nastąpiłoby odklepanie. Ale nie nastąpiło, a zamiast tego w drugiej części rywalizacji granatowo-bordowym skończyła się para w płucach.
To okazało się symptomatyczne spotkanie. Pogoń za Szweda potrafi zachwycać, jednak wyłącznie momentami. Tutaj cała pierwsza połowa, tam kwadrans drugiej. Tu ostatnie 30 minut, tam premierowe dziesięć. I tak dalej. Rozegranie równego meczu? Z jakiegoś powodu do policzenia na palcach jednej ręki.
Głównie regres
Ponadto w zasadzie jedynym piłkarzem, który widocznie rozwinął się za kadencji Gustafssona, jest Marcel Wędrychowski. Przy czym ten rozwój widać dopiero wiosną, ponieważ jesienią skrzydłowy siedział głęboko, głęboko w rezerwie. Reszta? W najlepszym wypadku status quo. W najgorszym – przejście drogi od lidera do jednego z najsłabszych punktów zespołu, bo tak należy określić formę Dante Stipicy oraz Benedikta Zecha.
– By być wielką drużyną, musisz mieć zaufanie do swojego stylu gry. Wierzyć w siebie i w to, co potrafisz. Mocno wierzyć. Nie możesz co tydzień zmieniać taktyki. Raz tak, a raz tak – to kolejny fragment z naszego wywiadu z Gustafssonem.
Dziewięć miesięcy później te zdania brzmią jak wyrok. Szwed uparł się na określony styl i nie za bardzo ma ochotę akceptować rzeczywistość. Konstantinos Triantafyllopoulos, Damian Dąbrowski czy Rafał Kurzawa nie nadają się do wyścigów z przeciwnikami. Są zwyczajnie wolni, czego nie chce przyjąć do wiadomość Gustafsson. Niczym mucha uderzająca raz po raz w szybę, by wylecieć na zewnątrz, trzyma się swoich założeń. Jakby siłą woli próbował zgiąć łyżkę i tak siedział, siedział, siedział, a łyżka ani drgnie…
Trudno takiego braku elastyczności nie oceniać jako wadę. Kolejną.
Mental taki sam
– W takim razie co jest dla pana ważniejsze – nastawienie mentalne zespołu czy taktyka? – pytaliśmy latem.
– Nie można tego porównywać. Trener musi mieć przed oczami pełen obraz, w którym zawiera się i jedno, i drugie. Wytworzenie określonej otoczki, środowiska w drużynie jest kluczowe, bo to sprawia, że zawodnik robi więcej niż teoretycznie potrafi. To ważniejsze od taktyki, ale wszystko musi być na swoim miejscu. Po prostu jedno bez drugiego nie będzie odpowiednio działać – odpowiedział Gustafsson.
Ale wytworzenie określonej otoczki też mu się nie udaje, o czym dobitnie świadczy bilans Pogoni po pełnym otwarciu nowego obiektu – dwie wygrane, remis oraz cztery porażki. Szwed miał mieć w sobie coś z psychologa, tyle że na razie terapia idzie mu opornie. Jak Portowcy zawodzili w kluczowych momentach, tak zawodzą.
Lato da odpowiedzi
Co dalej? Władze klubu stoją na rozstaju dróg – albo po sezonie dojdzie do następnych zmian w zespole, albo będzie trzeba pożegnać się z Gustafssonem. Styl preferowany przez Szweda może się podobać, ale by podobał się głównie miejscowym kibicom, a nie przeciwnikom, konieczne są roszady, które zaczęły się zimą. Linus Wahlqvist oraz Leonardo Koutris ewidentnie pasują bardziej do koncepcji szkoleniowca niż Jakub Bartkowski czy Luis Mata, obaj już poza Szczecinem. Być może Danijel Loncar także, ale Chorwat gotowy do grania będzie po reprezentacyjnej przerwie.
Jednak to za mało.
W kolejnych rozgrywkach Portowcami nie będą Triantafyllopoulos oraz prawdopodobnie Paweł Stolarski, więc potrzebni staną się stoper oraz prawy obrońca (chyba że progres zaliczy Dawid Rezaeian). Ewidentnie wzmocnień wymaga środek pola, by ten sektor po stratach był w stanie odpowiednio szybko reagować. To plus zastąpienie Pontusa Almqvista (o ile nie wydarzy się cud i Szwed jednak nie odejdzie) zdaje się minimum. Stabilizacja jest dobra, ale stagnacja już nie.
Bo faktycznie Gustafsson do tej pory nie zrobił wiele godnego uwagi, ale być może to po prostu cena ewolucji? Porzucenie bezpieczeństwa na rzecz efektowności wymaga ofiar? Granatowo-bordowi chcą zrobić krok wstecz, by za chwilę wykonać kilka w przód?
Odpowiedzi na te pytania poznamy latem. Na ten moment Szwed wygląda na pomyłkę. Mała strat do podium i ciągle realne szanse na kwalifikacje do Ligi Konferencji? Cóż, trudno nie uznać, że to wszystko siłą rozpędu nabranego w poprzednich latach, aczkolwiek jeszcze nie da się wykluczyć, że po prostu dostał do wyciśnięcia suchą gąbkę. Robi przegląd wojsk i nastawia się na następną kampanię.
Co prawda dzisiaj niełatwo w to uwierzyć, aczkolwiek przecież Gustafsson powtarza, że nie wolno tracić wiary…
WIĘCEJ O POGONI:
- Pogoń traci bramki hurtowo? Ale Stipica i tak czuje się święty
- Drugie życie Aleksa Gorgona
- Koutris: Mama wychowała mnie sama. Mój największy sukces to kupienie jej domu
- Ja mam 20 lat, za mną siódme niebo. Historia Linusa Wahlqvista
foto. FotoPyk