Pierwsza połowa – idealna pod sobotnie sprzątanie chaty. Druga połowa – idealna pod oglądanie meczu na stojąco. Derby Manchesteru dowiozły pod względem emocji, jakości grania, ale i tematów do rozmowy dla fanów Premier League na koleje dni. Mieliśmy świetne decyzje trenerów, wielką kontrowersję sędziowską przy golu na 1:1, odwrócenie losów gry, bohaterów i antybohaterów. Ostatecznie to jednak Manchester United wykonał krok naprzód – po dzisiejszym triumfie jest już tylko punkt za lokalnym rywalem.
Ekipa Guardioli do przerwy chciała zajechać fizycznie swoich rywali. Wysokie posiadanie piłki przez Manchester City wiązało się z tym, że zespół ten Haga musiał biegać. Problem „The Citizens” polegał jednak na tym, że grali na tyle wolno, że i gospodarze nie musieli biegać w horrendalnie wysokim tempie. I choć to oni mieli wyraźną przewagę w posiadaniu futbolówki i w liczbie wymienionych podań, to – po pierwsze – nie kreowali sobie szans strzeleckich, a – po drugie – nie sprawiali, by gracze „Czerwonych Diabłów” szybko wyczerpywali swój pasek mocy.
Symptomatyczne były te obrazki, gdy sfrustrowany Haaland zbiegał do koła środkowego, nie dostawał podania, po czym biegł z Varanem na plecach w drugą stronę. I tak co minutę – sprint do środka, trucht pod bramkę, wszystko to bez kontaktu z piłką. Ostatecznie Norweg do przerwy miał piłkę przy nodze osiem razy, tylko dwukrotnie w polu karnym, oddał jeden strzał i oczywiście został wtedy zablokowany. Ta akcja i jedna wcinka De Bruyne do Silvy były jedynymi w miarę groźnymi atakami City.
Manchester United korzystał za to z kontr. Doskonale wiemy, że w fazie przejściowej z obrony do ataku ta ekipa ma czym postraszyć. Rashford jest przecież w fantastycznej formie, depnąć potrafi też Martial, do ataku włącza się też Malancia, a dogrywać może im trio Casemiro-Eriksen-Bruno. I właśnie po takich atakach zespół ten Haga trzykrotnie zagroził rywalom. Raz Rashford był bliski wykorzystania wycieczki na grzyby Edersona, następnie Anglik przegrał pojedynek z Brazylijczykiem, a na samym początku meczu groźnie obok słupka uderzył Fernandes.
Tak czy siak – rozkładamy tę pierwszą połowę na czynniki pierwsze, pochwalić możemy aktywnego Cancelo, wyłapujemy symptomatyczne akcje obu ekip, wskazujemy model gry gospodarzy i gości, ale ostatecznie dochodzimy do wniosku, że paskudnie się wynudziliśmy przez te 45 minut.
Manchester United – Manchester City. Dobrze, że jest druga połówka
Na szczęście – jak to w życiu – drugie połówki bywają ciekawsze. Akurat jesteśmy po piątku, więc temat mamy obcykany, zaufajcie nam. Druga połowa ciekawsza była też na Old Trafford. Goście uznali, że na nokautujący cios ich nie stać, więc muszą wykonywać dużo słabszych ciosów, które mają zabierać powietrze „Czerwonym Diabłom”. Jeszcze mocniej panowali nad piłką, podkręcili tempo rozgrywania, Guardiola zdjął anonimowego w tym meczu Fodena i wpuścił nieco bliżej pola karnego De Bruyne. I właśnie Belg odegrał kluczową rolę w akcji bramkowej. Mahrez uważnie dostrzegł ruch kolegi w pole karne, De Bruyne kapitalnie wykonał sekwencję „przyjęcie, zastawka, wrzutka”, a na dalszym słupku był ten, który zastąpił Fodena, czyli Grealish. Anglik nadstawił czoło i mistrz Anglii wreszcie dopiął swego.
W tym momencie wydawało się, że zespół Guardioli ma ten mecz w garści. Mieli ogromną przewagę w posiadaniu piłki, „Czerwone Diabły” musiały się otworzyć i oddać rywalom nieco więcej przestrzeni, co mogło być tylko wodą na młyn takiego sposobu gry „The Citizens”.
Ale futbol lubi płatać figle. Coś, co na logikę i chłopski rozum wydaje się rozsądne, często nie wydarza się na tym zielonym prostokącie.
Zespół ten Haga wrzucił wyższy bieg i wykorzystał bałagan, który robił się w defensywie mistrzów Anglii. Wykorzystał też baaaardzo kontrowersyjną decyzję arbitra w 78. minucie. Casemiro posłał piękne podanie do Rashforda, jednak już w pierwszym tempie widzieliśmy, że Anglik ruszył za wcześnie do tej piłki i był na spalonym. Najlepszy piłkarz United osłaniał tę piłkę, obrońcy ruszyli do niego, ale… Rashford ostatecznie doprowadził futbolówkę osłaniając ją własnym ciałem pod skraj pola karnego, a tam na podanie od Casemiro dobiegł Fernandes i strzałem przy słupku wyrównał stan meczu.
Sędzia liniowy – chorągiewka w górze. Sędzia główny – spalony. Bruno Fernandes – zirytowany. I nam też wydawało się, że Rashford – mimo iż piłki nie dotknął – to w sposób oczywisty brał udział w akcji. Zebrał na sobie uwagę obrońców, osłonił piłkę, odprowadził ją jak ludzki parasol pod pole karne. Sędzia jednak skonsultował się z asystentem, posłuchał co tam ciekawego mówią do niego przez słuchawkę i… bramkę uznał. Przedziwna sprawa, bo jak dla nas: Rashford ewidentnie wpłynął na to, jak zachowała się obrona „The Citizens”.
Obrońcy Manchesteru City jeszcze nie doszli do siebie po tej stracie bramki, a już dostali drugiego gonga. O ile mogliśmy docenić zmianę Fodena na Grealisha ze strony Guardioli, to pięknie rozegrał to też ten Hag. Lekko kontuzjowanego Rashforda przesunął z lewej flanki na środek ataku, następnie dorzucił na lewa stronę więcej dynamiki w postaci Garnacho. I właśnie Garnacho płaską wrzutką obsłużył Rashforda przed bramką, a ten trafił na 2:1. Kompletny burdel miał Manchester City w tej akcji w defensywie. Ake był kręcony przez rywala, Akanji krył… właściwie nie wiadomo kogo, Rodri nie zabezpieczył pozycji, bocznych obrońców w tej akcji nie uświadczono.
Jeszcze w samej końcówce tego starcia mieliśmy kontrowersję, gdy Casemiro zaczepił nogę Haalanda tuż przed strzałem Norwega i to już w polu karnym, ale arbiter na wapno nie wskazał. I skończyło się na 2:1 dla „Czerwonych Diabłów”.
Mamy sporo wniosków po tym starciu. Po pierwsze – Manchesterowi United nie mogło się w tym sezonie wydarzyć nic lepszego od przyjścia ten Haga. Zjawiskowe statystyki, mądre decyzje w trakcie spotkań, indywidualny rozwój piłkarzy, zmiana ról niektórym graczom (Shaw na stoperze chociażby). Po drugie – Manchester City nie wygląda na zespół, który absolutnie każdym starciu będzie dominował w liczbie kreowanych szans strzeleckich. Mogą mieć piłkę, ale to sterylne posiadanie piłki, z którego długimi fragmentami nic nie wynika. Po trzecie – odcięcie Haalanda od podań De Bruyne to klucz do wygrywania z „The Citizens”.
No i po czwarte – ależ ta liga będzie kozacka w drugiej połowie rozgrywek. Jutro Arsenal może odskoczyć na osiem punktów do Manchesteru City. Manchester United ma już tylko punkt straty do lokalnego rywala i „Czerwone Diabły” nie wyglądają na ekipę, która ma zacząć się seryjnie potykać. Do tego przecież ani Newcastle, ani Tottenham nie zamierzają składać broni w walce o TOP3.
A na ewolucje United aż miło popatrzeć, naprawdę.
Manchester United – Manchester City 2:1 (0:0)
Grealish (60.) – Fernandes (78.), Rashford (82.)
Czytaj więcej o Premier League: