Kalendarz jest tak skonstruowany, że styczeń to miesiąc początku realizowania postanowień noworocznych. Albo, w wersji dla mniej ambitnych, przynajmniej sam początek stycznia. Napoli cel prymarny i przyświecający ma jeden i tylko jeden: zdobyć upragnione mistrzostwo Włoch. Zwycięstwo nad słabującą Sampdoria to dowód, że da się tego zadania trzymać. Nawet, jeśli nie idzie już tak dobrze, jak jeszcze kilka miesięcy temu.
Polacy zaczęli na ławce. I najwyraźniej Luciano Spalletti nie przewidział dla nich szczególnie ważnych ról w tym spektaklu, bo Piotr Zieliński dostał pół godziny i niczym specjalnym się nie wykazał, a Bartosz Bereszyński nie powąchał murawy. Miejmy tę kluczową informację z głowy.
Napoli zaczyna bój o mistrzostwo
Latem wśród neapolitańskich kibiców panowała żałobna atmosfera. Nie spodziewali się po tym sezonie niczego specjalnego, bo właśnie grzebano pozostałości po najlepszej drużynie Napoli od czasów Diego Maradony, a do tego spekulowano, że właściciel Aurelio Di Laurentiis szykuje klub do sprzedaży, co tworzyło klimat generalnej nędzy i rozpaczy. Przed przerwą na katarski mundial nastroje były już zgoła inne. Pozycja lidera, oszałamiająca gra, jedenaście zwycięstw i piętnaście meczów bez porażki z rzędu. Można było się koronować.
A na start nowego roku 0:1 od Interu. Pach, rach-ciach, kubeł zimnej wody na rozgrzane łby. W konsekwencji ten mecz z Sampdorią miał swoje znaczenie. Trzeba było wygrać pierwszy raz w 2023 roku. Pokazać bogaczom z północy Włoch, dumnym Turyńczykom i Mediolańczykom, że w grze o mistrzostwo karty wciąż rozdaje Napoli.
Szybko się zaczęło. Anguissa zwija się z bólu w polu karnym. Sędzia biegnie do monitora VAR. Wskazuje na jedenasty metr. Piłkę na wapnie stawia Matteo Politano. Uderza. I nic. Ręka Audero. Prawy słupek. Włosi twierdzą, że to był akt dezynwoltury i nieposłuszeństwa Politano. Strzelać mieli Chwicza Kwaraczelia albo Elijf Elmas. Cóż, bywa. I tu Napoli powinna zapalić się lampka. Tak łatwo nie będzie. Tym bardziej że w odpowiedzi strzelali Lammers, Gabbiadini, Verre i Nuytinck. Co próba, to groźniejsza, ale brakowało albo celności, albo na posterunku czujny był Meret.
Prawda jest jednak taka, że choć Sampdoria momentami wyglądała naprawdę nieźle i zadziornie, to doskonale widać było, dlaczego Bereszyński zamienił Genuę na Neapol. Nawet zardzewiała i pozbawiona jesiennego polotu ekipa Luciano Spalletti tylko krótkimi chwilami pozwalała rywalom na jakąkolwiek dominację.
Bo już zaraz po dwóch obcinkach ogarnął się Di Lorenzo (zła informacja dla Bereszyńskiego). Już tempo regulował Lobotka. Już do sytuacji za sytuacją dochodził Kwaraczelia. Gruzin partaczył, co akurat martwi, bo z Interem też był słaby.
Jednak dalej, nie przerywajmy wyliczanki. Już kapitalnie asystował Rui (również zła informacja dla Bereszyńskiego). Już główkował, strzelał i hasał Osimhen. Już pomyłkę Politano z rzutu karnego skutecznym strzałem rehabilitował Elmas…
Piłkarze Napoli nie wystrzegali się głupich strat w środku pola, raz po raz głupieli pod szesnastką Sampdorii, ale niemal od początku do końca niezmącony był ich spokój o przewagę, dominację i na końcu: zwycięstwo. I fajnie, choć wolelibyśmy, żeby Polacy odgrywali w tym wszystkim większą rolę.
Sampdoria 0:2 Napoli
Osimhen 19′, Elmas 82′
Czytaj więcej o Napoli:
Fot. Newspix