Ledwie trzy dni temu mecz z Manchesterem City pozwolił żyć marzeniami kibicom Chelsea. Nawet jeśli “The Blues” ponieśli porażkę, to mogli gdybać – gdyby nie słupek, gdyby nie urazy, gdyby nie zmiany Guardioli, to “The Citizens” byli w ich zasięgu. Ale dziś ten sam Manchester rozwiał wszelkie wątpliwości co do tego, czy ekipa Pottera jest gotowa do rywalizacji z zespołami z topu. W Pucharze Anglii ekipa Chelsea została po prostu zmieciona z planszy.
My wiemy, że Graham Potter próbuje osiodłać konia, który dopiero uczy się być dosiadanym. Że przejął zespół w trudnym momencie, że ta drużyna jest w przebudowie, że z samych kontuzjowanych udałoby się sklecić całkiem przyzwoitą ekipę choćby na mocną ligę szóstek, że nowy właściciel przebudowuje klubowe struktury. Ale ile byśmy postawili usprawiedliwień i ilekroć próbowalibyśmy jakoś wytłumaczyć to, dlaczego Chelsea jest tak przeciętna, to i tak nie znaleźlibyśmy płaszczyzny, na której można byłoby dziś zestawiać ich z Manchesterem City.
Pep Guardiola na ławce usadził dziś Kevina de Bruyne i Erlinga Haalanda. A i tak ten zespół wyglądał tak, jakby po ostatnim gwizdku miał frunąć do Hollywood na piłkarską wersję “Kosmicznego Meczu”. Czy wynikało to tylko z tego, jak grała drużyna Hiszpana? Tylko z tego – nie. Grali bardzo dobrze, kapitalny był Mahrez, środek pola opanował Rodri, mnóstwo energii miał Alvarez, niespożyte siły wykazywał Walker. Natomiast Chelsea była jak obrońca oblężonej twierdzy, który schodzi do bram, opuszcza most nad fosą i z porcją pysznego sernika wita najeźdźcę. Goście sami prosili się o kłopoty i sami je prokurowali.
Weźmy chociażby drugiego gola dla Manchesteru. Wrzutka z rzutu rożnego, Laporte nabiega na piłkę, składa się do trudnego strzału głową, ale do piłki nie dochodzi. Powód? Pięść Kaia Havertza. Na szczęście Niemiec trafił w piłkę, a nie w twarz rywala, ale marne to pocieszenie. W MMA taki lewy prosty byłby punktowany przez sędziów, w koszykówce mielibyśmy ładne przejęcie piłki i kontrę, ale niestety w piłce nożnej grać rękoma może tylko ten gość w bluzie i rękawicach zwany bramkarzem. Wapno, Alvarez w lewo, piłka po rękach Kepy i było 2:0.
Bo pierwszego gola strzelił niesamowicie energetyczny dziś Mahrez. W tym przypadku piłkarze Chelsea pomogli nieznacznie – najpierw faulowali, później elegancko podbili piłkę w murze i ta po strzale Algierczyka siadła w okienku bramki gości. Swoją drogą: gdyby Kepa miał palce dłuższe o jakieś sześć centymetrów, to oba te uderzenia mógł wyciągnąć. Ale naprawdę trudno nam winić Hiszpana po połowie, w której jego koledzy oddali ZERO strzałów i w której byli tak ośmieszani, jak przy trzecim golu.
Ta trzecia bramka ekipy Guardioli nadaje się do wycięcia i pokazywania w galeriach sztuki. Walker dryblujący na prawej flance, piłka trafia do centrum boiska, tam Rodri podaje piętą, Manchester przeładowuje lewą flankę piłkarzami, by zmienić ciężar gry na prawą flankę. A tam mamy modelowe podłączenie się do gry Walkera, któremu w tempo gra Mahrez, a do wrzutki Anglika stopę dokłada Foden. Przypuszczamy, że nawet na treningach z tymi tyczkami wbitymi w murawę Manchesterowi trudniej byłoby przeprowadzić taki atak.
Brutalnie obchodził się atak “The Citizens” z defensywą londyńczyków. Można było się zastanawiać “a gdyby grał Thiago Silva…?”, jednak mamy wrażenie, że nawet z Brazylijczykiem w składzie to i tak wyglądałoby jak starcie gołej dupy z batem. Sfrustrowany był Jorginho, Humphreys i Koulibaly byli ośmieszani, boki obrony nie funkcjonowały, a atak… Cóż, niech wymownym będzie fakt, że pierwszy i jedyny celny strzał Chelsea oddała w 55. minucie po szybkim rozegraniu rzutu wolnego. Mount jednak był blokowany przez obrońcę, piłka szła na rzut rożny, ale Ortega pacnął ją jeszcze rękawicą i nabił gościom chociaż to jedno celne uderzenie.
W samej końcówce wyrok nad słabiutką Chelsea wykonał Mahrez z rzutu karnego. Swoją drogą – co za dni ma za sobą Algierczyk. Asysta z Evertonem w zeszłą sobotę, w czwartek zwycięskie trafienie z Chelsea, a dziś piękny gol z rzutu wolnego, bramka z rzutu karnego i kluczowe podanie przy trafieniu Fodena. A przecież jeszcze tuż przed świętami strzelił gola z Liverpoolem w EFL Cup.
Trudno było patrzeć dziś na przepaść między Manchesterem a Chelsea. Ale nie ma przypadku w tym, że przed chwilą ograli ich w lidze, wcześniej w Pucharze Ligi, a dzisiaj wybatożyli ich w Pucharze Anglii. Jedni wciąż walczą o mistrzostwo, drudzy próbują jakkolwiek zdefiniować ten sezon w dobrych słowach. Ale po takiej porażce trudno będzie narzucać retoryce o klubie depczącym wielkim po piętach.
Manchester City – Chelsea FC 4:0 (3:0)
Mahrez (23.), Alvarez (30. – karny), Foden (38.), Mahrez (85. – karny)
Czytaj więcej o Premier League: