O tym wypożyczeniu mówiło się od dawna, ale wreszcie mamy oficjalne potwierdzenie – Bartosz Bereszyński przeszedł testy medyczne i związał się z Napoli. Dla reprezentanta Polski to naturalnie gigantyczny awans czysto sportowy. “Bereś” przenosi się z klubu zmierzającego w stronę Serie B do ekipy, która jest w tej chwili głównym kandydatem do mistrzostwa Włoch. Ale medal ma również drugą stronę. Nie zanosi się bowiem na to, by Bereszyński miał w Napoli zbyt często wybiegać na boisko w podstawowym składzie. Czeka go rola zmiennika.
No ale wiadomo – lepsza walka o scudetto jako rezerwowy, niż rozpaczliwa batalia o uniknięcie spadku, choćby i z kapitańską opaską na ramieniu. Zwłaszcza dla 30-latka. Choć w kontekście reprezentacji Polski argument regularnie łapanych minut bywa jednak podnoszony dość często.
W pogoni za wymarzonym transferem
Bereszyński przeniósł się z Legii Warszawa do włoskiej ekstraklasy zimą 2017 roku. Związał się wówczas z Sampdorią, która była solidnym średniakiem w Serie A z potencjałem na coś więcej. Jeśli spojrzymy sobie na skład genueńskiej ekipy, to trener Marco Giampaolo dysponował naprawdę sporym potencjałem do wykorzystania – Fabio Quagliarella i Luis Muriel w ataku, Bruno Fernandes na dyszce, do tego w środku pola choćby Lucas Torreira, a w defensywie Milan Skriniar. A dodajmy do wyliczanki jeszcze takie nazwiska jak Patrick Schick, Dennis Praet czy Edgar Barreto. No i Karol Linetty.
Było komu pograć.
Tym bardziej imponujące, że Polak dość szybko się w tym towarzystwie odnalazł. Wskoczył do wyjściowej jedenastki Sampy i w sumie wiosną 2017 roku rozegrał we włoskiej lidze aż 13 meczów, z czego większość w pełnym wymiarze czasowym. Nie ze wszystkich występów mógł być dumny, żeby wspomnieć na przykład pamiętny oklep od rzymskiego Lazio (3:7), ale generalnie rzecz ujmując – Giampaolo bardzo ochoczo na “Beresia” stawiał. Obdarzył go zaufaniem.
Sampdoria zakończyła sezon 2016/17 na dziesiątym miejscu w tabeli Serie A. I podobnie było rok później, choć w kolejnej kampanii ekipa ze Stadio Luigi Ferraris prezentowała się zauważalnie lepiej – zdobyła więcej punktów, strzeliła więcej bramek. Przez lwią część sezonu plasowała się w ligowym TOP6. Genueńczyków pogrążył jednak fatalny finisz, naznaczony takimi klęskami, jak 1:4 z Crotone, 0:5 z Interem Mediolan, 0:4 z Lazio Rzym czy 0:3 z Juventusem. Mimo tych wpadek, Bereszyński mógł być z siebie summa summarum zadowolony, gdyż umocnił swoją pozycję w Sampie. W zasadzie co tydzień grał w wyjściowym składzie. Pojawiły się nawet w mediach pogłoski o możliwym transferze Polaka do silniejszego klubu. Wśród potencjalnych kierunków wymieniano Inter oraz Romę.
Bereszyński nie odcinał się od tego rodzaju spekulacji. Przeciwnie, podsycał je. – Nie ukrywam, że Sampdoria jest dla mnie trampoliną, by wyskoczyć wyżej. Nie chcę z niej odchodzić na siłę, bo dobrze się czuję w Genui, po prostu chciałbym trafić do mocniejszego klubu. Sampdoria żyje z transferów, co okno sprzedaje swoich zawodników za bardzo duże pieniądze – przyznał w rozmowie z “Przeglądem Sportowym” wiosną 2018 roku.
Reprezentant Polski nie ukrywał też, że nie do końca pasuje mu rola, jaką wyznaczył dla niego w swoim systemie taktycznym Marco Giampaolo. Włoski szkoleniowiec – jak gdyby wbrew współczesnym trendom – uczynił z “Beresia” bocznego obrońcę o bardzo ograniczonej swobodzie w grze na połowie rywala. Miało to swoje odzwierciedlenie w statystykach – Bereszyński po przeprowadzce do Genui niemal w ogóle nie notował asyst, o golach nie wspominając.
– Martwi mnie to, pewnie, że tak – przyznał Bereszyński. – Jestem świadomy tego, że te liczby zawsze były i wciąż są moją słabą stroną. Natomiast, tak jak wspomniałem, tutaj trudno wykonać więcej niż dwie-trzy wrzutki na spotkanie i to nie takie spod końcowej linii, tylko z 20-30 metrów. Muszę głównie bronić, a jeśli bym tego nie robił i miał nawet dobre liczby, to grać nie będę, dla naszego trenera najważniejsza jest defensywa. Jednak zdaje sobie sprawę, że dzisiejszy boczny obrońca musi mieć te liczby i w zespołach, które mają ofensywną taktykę, gra on wręcz jako skrzydłowy. My prezentujemy inny styl, to jest moje małe usprawiedliwienie, lecz na przestrzeni lat staram się nad tym pracować, bo nawet jak znajdę się pod bramką raz czy dwa, to jeśli stworzyłbym dwie szanse, te bramki zaczną wpadać. Być może też w przyszłości założenia się zmienią, moja droga potoczy się jakoś inaczej, a wtedy muszę być gotowy.
Jednak skończyło się tylko na plotkach. Bereszyński nigdzie się z Sampdorii nie ruszył.
Bartosz Bereszyński w Napoli. Nagroda za lata oczekiwania
Polski obrońca koniec końców przedłużył kontrakt z Sampą i w sezonie 2018/19 raz jeszcze uplasował się ze swoim zespołem w środku tabeli Serie A. Tym razem na dziewiątej lokacie. Problem w tym, że to był koniec spokojnych, wręcz sielankowych czasów dla ekipy z Genui. Drużynę opuścił trener Giampaolo, a jego następca – Eusebio Di Francesco – kompletnie sobie na Stadio Luigi Ferraris nie poradził. Po dwunastu kolejkach sezonu 2019/20 Blucerchiati plasowali się na ostatnim miejscu w stawce z zaledwie jednym zwycięstwem na koncie. Wyglądali na murowanego kandydata do spadku. Sytuację ostatecznie uratował Claudio Ranieri, lecz trudno było nie odnieść wrażenia, że Bereszyński (podobnie zresztą jak wspomniany Linetty) przegapił moment, w którym w Sampdorii można się było pięknie wypromować. Coraz częściej zaczęło się mówić natomiast o tym, że Polacy powinni z Genui po prostu uciekać. Zanim zatoną wraz z całym okrętem.
Tak zrobił Linetty, który przeniósł się do Torino. Bereszyński został w Sampie.
Pod wodzą Ranierego klub powrócił na pozycję ligowego średniaka (dziewiąta pozycja w sezonie 2020/21), a Bereszyński zachował status zawodnika pierwszego składu. Kilka razy założył nawet na ramię kapitańską opaskę. No ale doświadczony trener postanowił opuścić stolicę Ligurii, a Sampdoria znów wpadła w tarapaty. W poprzednim sezonie udało jej się jeszcze uniknąć degradacji, lecz obecnie niewiele wskazuje na podobny scenariusz. Po szesnastu kolejkach genueńczycy mają na koncie zaledwie dziewięć punktów, udało im się wygrać tylko dwa mecze. Zdobyli osiem bramek, stracili aż 28. Drużyna prezentuje się naprawdę nędznie. Tu już nie pachnie spadkiem, tylko na całego nim cuchnie. Niektóre występy Sampy były wręcz zawstydzające – choćby klęska 0:3 z Monzą.
Po listopadowej porażce z Lecce (0:2) zawodników i sztab szkoleniowy Sampdorii w trakcie wyjazdu ze stadionu musiała ochraniać policja. Kibice mają serdecznie dość drużyny i zarządu. Bo trzeba pamiętać, że klub jest też pogrążony w kryzysie organizacyjno-finansowym. Poprzedni prezes, Massimo Ferrero, przeszło rok temu został aresztowany za przekręty. Jego następca gorączkowo szuka zaś inwestora, który przejmie kontrolę nad klubem i dopompuje budżet. Mówi się o zainteresowaniu ze strony przedsiębiorców z Bliskiego Wschodu, ale konkretów jak na razie brak. Przed Sampą bardzo ciężkie czasy. Być może – upadek.
Nic więc dziwnego, że Bereszyński szukał drogi ucieczki. Podczas mundialu potwierdził, że jest w naprawdę dobrej dyspozycji, ale trudno mu to pokazać w drużynie, która sypie się na tak wielu płaszczyznach. Jakiś czas temu byłego piłkarza Legii łączono znowu z Romą. – Znalazłem się w gronie dwóch, trzech zawodników, którymi byli zainteresowani. Były prowadzone bardzo wstępne rozmowy, ale by transfer doszedł do skutku, musi się zgrać wiele czynników. W moim przypadku mogło zaważyć, że nie było mowy o wypożyczeniu, jedyną opcją był transfer definitywny – przyznał Bartosz “Przeglądowi Sportowemu”.
Zainteresowanie ze strony Napoli okazało się znacznie konkretniejsze. Wraz z przeprowadzką do Neapolu obrońca dokonuje spektakularnego skoku, jeśli chodzi o cel na sezon 2022/23. Dopiero co bił się o utrzymanie, a teraz przyjdzie mu dołożyć cegiełkę w walce o scudetto.
Cenny zmiennik
Z klubem spod Wezuwiusza reprezentant Polski na razie związał się na zasadzie wypożyczenia, ale jeśli pokaże się z dobrej strony, będzie mógł podpisać dwuletnią umowę, co stanowiłoby niejako ukoronowanie całej jego przygody na włoskiej ziemi. Długo wyczekiwany awans sportowy po latach rzetelnej, solidnej gry. Choć – dodajmy to wprost – bez ofensywnego błysku. Bereszyński w barwach Sampdorii wystąpił w sumie aż 187 razy, ale zdobył tylko jednego gola i zanotował zaledwie osiem asyst. Nawet biorąc poprawkę na to, że przez lata Polak grał u Giampaolo, który ograniczał jego zapędy – te liczby są bardzo słabe. Po prostu.
A co czeka “Beresia” w Neapolu?
Cóż, nie ma się co łudzić – Luciano Spalletti raczej nie uczyni z niego gracza podstawowego składu. Zresztą nawet słówko “raczej” jest tu niepotrzebne. Etatowym prawym defensorem w ekipie Napoli jest bowiem Giovanni Di Lorenzo – kapitan zespołu, 25-krotny reprezentant Włoch. Gracz zwyczajnie od Bereszyńskiego lepszy. No i obdarzony końskim zdrowiem, na ogół rozgrywający przeszło 30 meczów w sezonie ligowym. W bieżącej kampanii Spalletti dał mu jak dotąd odpocząć ledwie przez kilkanaście minut. O wygryzieniu z jedenastki takiej postaci mowy być nie może. Nie ma się pod tym względem co łudzić.
Trzeba wszakże pamiętać, że przed Napoli piekielnie trudna wiosna. Azzurri mają za sobą fenomenalne miesiące, ale do mistrzostwa Włoch jeszcze daleka droga, co potwierdziło niedawne, przegrane starcie z Interem Mediolan. A przecież na tym wyzwania stojące przed ekipą Spallettiego się nie kończą. W fazie pucharowej Ligi Mistrzów czeka na neapolitańczyków Eintracht Frankfurt. W 1/8 finału Pucharu Włoch – Cremonese, a potem Roma lub Genoa. Trzy ciężkie fronty do obsadzenia.
Naturalnie priorytetem Napoli będzie odzyskanie tronu w Italii po 33 latach, ale to przecież nie oznacza, że Spalletti pozostałe fronty sobie po prostu odpuści. Weźmy choćby na tapet Champions League, gdzie Azzurri potrafili już w tym sezonie zdeklasować Liverpool czy Ajax Amsterdam. Nie wypadałoby tak znakomitych rezultatów przekreślić poprzez niepowodzenie w dwumeczu z – przy całym respekcie – Eintrachtem. A jeśli się już uda wedrzeć do ćwierćfinału, to czemu nie powalczyć o jeszcze więcej? Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a jesienią neapolitańczycy pożerali swoich oponentów wyjątkowo łapczywie.
W takich okolicznościach Bereszyński na pewno pozbiera trochę minut i pozwoli Di Lorenzo na złapanie jakże potrzebnego oddechu. Zresztą Polak dowiódł podczas mistrzostw świata, iż na lewej obronie również w razie potrzeby można dać mu szansę i wstydu absolutnie nie będzie. A jeśli Napoli koniec końców zdobędzie tytuł, to “Bereś” dopisze swój – choć może niezbyt długi i istotny – akapit do jednej z najpiękniejszych historii w dziejach klubu. – “Bereś” wchodzi w środek bajki, by przeżyć coś takiego w Neapolu, co teraz tam się dzieje i wiele wskazuje na to, że będzie tak się działo do końca sezonu. Wszyscy wierzą, że Napoli ten tytuł zdobędzie. Przeżyć mistrzostwo w tym miejscu to jest Maroko podniesione do kwadratu. Bereszyński wie, na co się godzi, że będzie częścią fantastycznego projektu, który być może nie powtórzy się przez najbliższe trzydzieści lat – powiedział w programie “Moc Futbolu” Tomasz Lipiński, ekspert od Serie A.
***
A co z reprezentacją Polski? Cóż, o to będziemy się martwić, kiedy Bereszyński zwiąże się z Napoli na stałe. Na razie nawet nieregularne występy w ekipie Azzurrich nie powinny znacząco wpłynąć na jego status w kadrze. Mundial pokazał, że na Bartoszu po prostu można polegać.
CZYTAJ WIĘCEJ O SERIE A:
- W wieku 58 lat zmarł Gianluca Vialli
- Bliźniacy od bramek. Historia przyjaźni Manciniego i Viallego
- Miłość cierpliwa jest. Skąd na Bari prawie 50 tysięcy widzów
- Pułapki kreatywnej księgowości. O co chodzi ze śledztwami w sprawie Juve?
- Piotruś Pan Piłkarz i inni. Ranking Polaków z Serie A
fot. FotoPyk / NewsPix.pl