Wcześniej, zanim kapitanem Torino mianowany został Kamil Glik, była to historia znana, ale przechodziliśmy obok niej zupełnie obojętnie. Teraz, kiedy reprezentant Polski, jako kapitan Granaty, po raz drugi wejdzie na szczyt wzgórza Superga i odczyta nazwiska ofiar katastrofy samolotu Il Grande Torino, od której dziś mija 66 lat, to wszystko jest nam jakby bliższe.
Tamto Torino w pewnym sensie wyprzedziło epokę. Zarówno strukturą klubu, jak i taktyką. Preferowali ustawienie 4-2-4. Funkcjonowało bardzo podobnie do tego, którym Brazylia zdobyła mistrzostwo świata w 1958 roku. Innowatorem byli nie tylko trenerzy, ale przede wszystkim prezes Feruccio Novo, który w przełożeniu na dzisiejszy język był też jego menedżerem. Odpowiadał za dobór sztabu, zawodników. Zatrudniał zagranicznych trenerów, bo wierzył, że wniosą do jego klubu coś nowego. Cenne doświadczenie z trochę innego piłkarskiego świata, które jeśli nie da efektów od razu, to być może przyniesie efekty w przyszłości.
Kolejna sprawa to piłkarze, którzy idealnie trafili w miejsce i czas. Na ich czele stał Valentino Mazzola. Bez wątpienia był zawodnikiem unikalnym. W swoich czasach bardzo nowoczesnym i innowacyjnym, a przede wszystkim niezwykle charyzmatycznym. Zawsze, kiedy koledzy nie dawali z siebie wszystkiego, oscentacyjnie podciągał rękawy swojej koszuli. To był sygnał do ataku. Bardziej niż rasowy napastnik sprawdzał się jako dyrektor orkiestry. Wtedy tej najlepszej, turyńskiej. We Włoszech nie mieli sobie równych. Zdobywali mistrzostwa w latach 1943, 1946, 1947, 1948, 1949. Kompletna dominacja.
Przygotowania do obchodów w 2015 roku.
Sparing z Benficą miał być pożegnalnym meczem przyjaciela Mazzoli, Francisco Ferreiry. Kapitana reprezentacji Portugalii. Organizacja tego meczu była w zasadzie pomysłem samego kapitana. Termin ustalono na 3 maja 1949 roku w Lizbonie. Benfica wygrała 4:3. Los chciał, że był to ostatni mecz Mazzoli i jego siedemnastu kolegów-piłkarzy.
Droga powrotna okazała się gehenną. Widoczność nad samym Turynem była beznadziejna. Miasto spowite było w gęstej mgle. Pilot z kolei nie miał dobrej łączności z wieżą kontroli lotów, więc musiał lecieć na czuja, a z pilotem jest jak z saperem. Wystarczy jedna poważna pomyłka. W pewnym momencie gwałtownie zniżył lot. Wtedy samolot marki Fiat G.212 napotkał przeszkodę – wysokie na 675 metrów wzgórze Superga i mury zbudowanej na nim bazyliki. Wszyscy 31 pasażerowie zginęli. W tym 18 członków Grande Torino. Szczęście miało tylko trzech. Tych, którzy nie wylecieli na feralny mecz towarzyski. Wśród nich był przyszły gwiazdor Barcelony, Laszlo Kubala. Został zaproszony do gościnnego udziału, ale ostatecznie zdecydował się zostać w domu i opiekować się chorym dzieckiem, które – jak się okazało – uratowało mu życie.
Dziś Stadio Filadelfia, na którym mecze domowe rozgrywało Grande Torino, jest walącą się ruderą i wygląda tak.
Po latach zaniedbań ktoś w końcu przyszedł jednak po rozum do głowy i już rozpoczęły się prace nad jego rekonstrukcją. Pierwszy mecz ma zostać rozegrany w przyszłym roku. Ma wyglądać tak:
“Drużyna, dla której zatrzymał się czas” – zwykli mówić o Grande Torino kibice. Pamięć o bohaterach jest wieczna.