W marcu minęły dokładnie dwa lata od rozpoczęcia współpracy Legii z Fluminense. Na jej mocy legioniści – przynajmniej teoretycznie – mieli wyłapywać najzdolniejszych Brazylijczyków, którzy byli ciut za słabi na „Flu”, ale wystarczający na polską ligę. Przez ten czas nie udało się jednak stamtąd ściągnąć ani pół wartościowego zawodnika. Albo problemy z aklimatyzacją, albo ze zdrowiem, albo niski poziom piłkarski. W ścianę przy Łazienkowskiej walnęła cała wycieczka z Rio.
Kibice Legii pamiętają te nazwiska. Raphael Augusto nie dostosował się do tempa gry, dziś kopie w prowincjonalnym Bangu. Alan po udanym pół roku Arce ruszył do Linense (też nie wiemy co to). Peu dał radę w legijnych rezerwach, by potem nie przebić się w… meksykańskim Santosie Laguna. I świeży przypadek – Ronan, któremu matka-znachorka nie pozwoliła na konwencjonalną rehabilitację w klubie, dziś próbuje się odbudować tam, skąd przybył. Bez skutku. Cała czwórka najpierw została wypluta przez „Flu”, potem przemielona przez Europę, następnie wyrzucona na brazylijski śmietnik. Może kiedyś się odbiją, ale dziś w poważnym futbolu ich nie ma. Taka brutalna rzeczywistość.
Działacze Legii nie zrazili się wpadkami. W myśl zasady: „nic nie tracimy. A nuż ktoś się trafi” zaprosili na testy kolejnych chłopaków. Pierwszy już zaliczył je pozytywnie. Mowa o Pablo Dyego (główne zdjęcie). 21-letnim skrzydłowym, który już dwa lata temu próbował podbić Europę, ale nie wywalczył miejsca w Djurgardens – trener, który go ściągał, po miesiącu został zwolniony – i… dalej próżno szukać jego statystyk. Najpierw kopał w szwedzkich rezerwach, potem wrócił do Brazylii, ale miejsca we Fluminense nie wywalczył. Bergowi przypadł jednak do gustu. Sztab twierdzi, że to materiał na niezłego skrzydłowego. Wytrzymałościowiec o charakterystyce przypominającej – podobno – kogoś pomiędzy Guilherme, Koseckim a Kucharczykiem.
To jednak nie wszystko. Przed momentem testy rozpoczął też Danilo Mariotto (zdjęcie wyżej). 19-letni napastnik, któremu nie powiodło się w Wołyniu Łuck. Zagrał tam w dziewięciu meczach, strzelił jednego gola, natomiast aklimatyzację, a raczej normalne życie utrudniała mu sytuacja finansowa klubu. Wołyń miał kilkumiesięczne zaległości wobec piłkarzy i Mariotto oszczędzał nawet na porządnym jedzeniu. Potem zaliczył obóz ze Sturmem Graz, pytało też o niego rosyjskie FK Ufa, ale tam ponoć nie zgodził się na testy sportowe. W Legii – nawet jak się nie sprawdzi – przynajmniej przez jakiś czas będzie mógł pojeść jak człowiek.
Co ryzykuje Legia ściągając takich zawodników? Patrząc na chłodno, bez emocji – niewiele. Sprawdzić zawodnika – to żaden koszt, a nawet jeśli się go zatrudni, to z pensją na poziomie – hmm – Jagiellonii, co przy stumilionowym budżecie nie stanowi żadnego obciążenia. Raz już zresztą podobny manewr wypalił. Chłopaka nazywano piłkarzem z DVD, klubowi zarzucano, że ściąga wadliwy produkt od zaprzyjaźnionych menedżerów, a dziś człowiek jest w trójce najlepszych piłkarzy zespołu Berga. Mowa oczywiście o Guilherme.
Legia ryzykuje więc wizerunkiem. Tylko i aż. Jedno jest natomiast pewne – nikomu na pewno nie będzie opłacało się zwozić TIR-a Brazylijczyków. Od przyszłego sezonu podczas meczu ligowego będzie mogło przebywać tylko trzech piłkarzy spoza Unii, a od 2016/17 – dwóch.
Fot. FotoPyK