Reklama

Stanowski po finale: XXI wiek w Warszawie i upiorne lata 90. w Knurowie

redakcja

Autor:redakcja

03 maja 2015, 01:06 • 5 min czytania 0 komentarzy

Początkowo nie wierzyłem, że ten mecz w ogóle może się odbyć. Nawet sprzeczałem się ze Zbigniewem Bońkiem. On – nie widział przeszkód i mówił: – Stano, wszystko załatwione, będzie dobrze… Ja – cały czas smęciłem, że policja, straż pożarna czy ktokolwiek inny w pewnym momencie postawi veto i w efekcie trzeba będzie grać w Kielcach albo innych Gliwicach. Jeszcze w styczniu absolutnie nie brałem pod uwagę, że – wówczas jeszcze ewentualny – finał z udziałem Legii i Lecha mógłby się odbyć na Stadionie Narodowym. I patrzyłem na Bońka jak na naiwniaka, który teraz sobie pogada, a na koniec będzie złorzeczył na „chory kraj”. 

Stanowski po finale: XXI wiek w Warszawie i upiorne lata 90. w Knurowie

A tu się jednak okazało, że czego Grzegorz Lato zorganizować nie potrafił – bo nie chciano z nim rozmawiać, bo nie potrafił przekonać do swoich racji, bo nie miał żadnego posłuchu u władz, żadnego autorytetu – to Bońkowi się udało.

To był naprawdę fantastyczny finał, jeśli pominiemy warstwę czysto sportową. I chyba się nie pomylę pisząc, że mieliśmy do czynienia z wydarzeniem historycznym: dwa zwaśnione kluby na stadionie jak z bajki. Dwie grupy kibiców, które tworzą atmosferę, jakiej zazdrościć mogą wszystkie kraje świata. A gdzieś pomiędzy nimi – sektory neutralne, w których mieszają się fani obu zespołów i nikt nikomu nie chce dać po mordzie, bo niby po co? Obok mnie po golu dla Lecha wyskoczyło w górę mnóstwo osób, ale gdy kończył się mecz – to już inne osoby śpiewały „puchar jest nasz”. Stadion żył przez 90 minut, na kilku metrach kwadratowych mieszał się smutek z radością. Pierwszy raz widziałem tak wielu kibiców jednego klubu, którym nie przeszkadza obecność kibiców klubu drugiego.

Przełom?

Chciałbym wierzyć, że przełom, ale coś mi podpowiada, że wcale nie. Że jak na razie musimy się przyzwyczaić, iż takie obrazki są dostępne raz w roku – 2 maja. Ale dobre i to, odświeżające, pozwalające mieć nadzieję, że za dziesięć lat po Warszawie ktoś będzie mógł przejść się w koszulce Lecha i nie będziemy nazywali go „śmiałkiem”, tylko najwyżej oryginałem.

Reklama

* * *

Kibice byli wspaniali. Jedni i drudzy. Ogłuszający doping, wspaniałe oprawy, akceptowalny poziom bluzgów i – tu wielkie brawa dla fanów „Kolejorza” – uszanowanie zwycięzców, czyli odpuszczenie sobie psucia fety jakimiś niestosownymi okrzykami. Ten mecz to wizytówka polskich kibiców – jacy mogą być, kiedy tylko mają na to ochotę.

Nie mogłem być wszędzie, więc nie mogę gwarantować, iż faktycznie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ale z mojego punktu widzenia: było. Nie mogę się do niczego doczepić i naprawdę byłem dumny, że tak może wyglądać finał. Owszem, ktoś powie o murawie – przy wszystkich nieszczęściach, które mogły się wydarzyć i przy wszystkich punktach zapalnych, które należało mieć zidentyfikowane, trawa była drobnym szczegółem. Pytałem osobę za nią odpowiedzialną. Stwierdziła, że to kwestia „podbudówki” (może użyła innego słowa, coś w tym stylu), która jest zbyt mała, bo ledwie ośmiocentymetrowa, co sprawia, że murawa nie ma odpowiedniego drenażu. A że dzień wcześniej nad Warszawą przeszła burza i że w dniu finału rozgrywano tam turniej Tymbarku… No to efekt był, jaki był. Ale serio: naprawdę mało mi przeszkadzało, że gdzieniegdzie nie było dość zielono. Niech się kierownictwo Stadionu Narodowego tym zajmie i upewni, że na finale Ligi Europy owa „podbudówka” będzie już dwudziestocentymetrowa.

* * *

W Knurowie zginął kibic i media mają swoją historię, alternatywną dla sukcesu na Stadionie Narodowym. Na twitterze pozwoliłem sobie na wpis: „Szkoda tylko że w dniu najlepszej reklamy polskiej piłki w historii wypada jakiś jebany Knurów, z miejscową gówniarzerią i nieudolną policją”.

Wiele osób się oburzyło o „jebany Knurów”.

Reklama

Cóż, niestety – jebany Knurów. W tym sensie jebany, że być może przyćmi Puchar Polski, a przyćmić nic nie powinno. Gdy w Warszawie nagle mamy wielki pokaz kibicowania w XXI wieku, na obiekcie sześciogwiazdkowym, na jakimś rozpadającym się stadioniku w Knurowie obserwujemy smutny powrót do lat dziewięćdziesiątych, gdzie miejscowa dresiarnia pragnie pobiegać po murawie.

Napisano mi, że nie mam szacunku dla śmierci i że gość, który umarł, miał małe dziecko.

Szkoda dziecka. Natomiast ów człowiek kusił los. Na murawę nie wyszedł po to, by poszukać czterolistnej koniczynki. Szukał draki. Niestety, znalazł. I niestety, skończyło się to najgorzej jak mogło. Policja jest u nas często nieprzeszkolona, wielokrotnie mamy do czynienia z tumanami, którzy nie wiedzą, jak reagować w sytuacjach kryzysowych, czasami funkcjonariusze to podli zwyrodnialcy, a czasami ludzie, którzy się po prostu boją i nie wytrzymują ciśnienia. Ci wystrzelili z broni gładkolufowej. Trzeba było sporego pecha, by te wystrzały zakończyły się zgonem. Możecie mieć własną interpretację tego zdarzenia, ale ja – przynajmniej na ten moment – nie widzę tam morderstwa, tylko nieszczęśliwy wypadek. I niestety wypadek, który spowodowali kibice, poprzez wybiegnięcie na murawę – to oni rozpoczęli nieszczęsną spiralę zdarzeń. Strzał w szyję nie powinien się zdarzyć, ale chyba sami sobie zdajecie sprawę, że z takiej odległości i z takiej broni nikt szczególnie rozważnie nie celuje, nawet jeśli powinien. I nikt nie musiałby w ogóle celować, ani w ogóle chwytać za giwerę, gdyby kibice zostali tam, gdzie mieli zostać – na trybunach.

Knurów. Ten jebany Knurów wszystko popsuł. Jebany, bo pechowy, nieszczęśliwy, przeklęty, upiorny, naznaczony śmiercią, jednocześnie skansenowaty – infrastrukturalnie i mentalnie. Z jednej strony finał, na którym było naprawdę magicznie, a z drugiej te łebki w kapturach, w tych typowych dla siebie pozach, oznaczających: „no chodź, kurwa, no dawaj”.

Dziennie w Polsce umiera ponad tysiąc osób. Każda ta śmierć to katastrofa dla bliskich. Myślę, że z tysiąca osób, które umarły w sobotę, człowiek z Knurowa był w czołówce tych, którzy chociaż w części o to poprosiły. Mógłbym wam napisać, że „bardzo mi przykro” i że „będę o nim pamiętał”, ale prawda jest taka, że za moment o tym zapomnę.

A o finale Legia – Lech nie zapomnę, bo nie chcę. Życzę mieszkańcom Knurowa, by kiedyś i im dane było odwiedzać ładne obiekty, a nie obdrapane kurniki. I aby murawa służyła piłkarzom, a nie miejscowej niewyżytej młodzieży. Życzę też przestrzegającej procedur policji, która potrafi profesjonalnie zabezpieczać imprezy, minimalizując ryzyko nieszczęśliwych wypadków.

* * *

Broń gładkolufowa to jakiś koszmarny wynalazek. Może to kolejny sygnał, by się zastanowić, czy powinna być dozwolona. Raz ktoś stracił oko, innym razem ktoś stracił życie. Problem z nią jest taki, że nacisnąć spust łatwo, a później ustalić, kto nacisnął, dlaczego, gdzie celował – nie sposób. Pozorna nieszkodliwość tej broni sprawia, iż policjanci używają jej przesadnie frywolnie i nie biorą za strzał takiej odpowiedzialności, jak przy amunicji ostrej.

A to wciąż bardzo niebezpieczne narzędzie i używać go powinny osoby posiadające wyobraźnię. Policjanci często nie mają jej nawet szczątkowej.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...