Reklama

Chwała zwycięzcom, chwała pokonanym, poważny zgrzyt PZPN

redakcja

Autor:redakcja

02 maja 2015, 18:38 • 4 min czytania 0 komentarzy

O jaką największą stawkę przyszło mi kiedykolwiek grać? Liceum, dwa występy w reprezentacji szkoły. Za pierwszym razem katastrofa. Co dotknięcie piłki, to błąd. Futbolówka odskakująca na kilka metrów, przelatująca mi pod nogami. Zero udanych zagrań i w końcu w pełni zasłużony opieprz od kapitana: “Lechu, co ty, k..a, robisz?”. Myślę, że dostałbym wędkę, ale nasz w-fista, spec od siatkówki, pewnie nawet nie wiedział, że można robić przed przerwą zmiany. Za drugim razem, rok później, było zupełnie inaczej: okazałem się jednym z najlepszych u nas. Klepka, walka, pokazywanie się do gry, motywowanie innych, koniec końców pochwały od kolegów. Nie nabrałem nagle umiejętności, po prostu tym razem nie tylko nie spaliłem się, ale stawka zaczęła mnie motywować.

Chwała zwycięzcom, chwała pokonanym, poważny zgrzyt PZPN

Wiele moja metamorfoza nie zmieniła, bowiem – śmiało, można się śmiać – tu i tam ledwo uchroniliśmy się przed dwucyfrówką. Nie byliśmy najlepsi, delikatnie mówiąc. Rywale mieli masę graczy z klubów, trenujących kilka razy w tygodniu, u nas totalna amatorka. I to już na pierwszy rzut oka, bo oni wychodzili w jednolitych koszulkach, a u nas jeden z Kluivertem na plecach, drugi w barwach Realu, trzeci w t-shircie Comy. Skazani na pożarcie byliśmy od startu. Jednak nawet mając tak ograniczone doświadczenia boiskowe, doskonale wiem, że w meczach z niecodzienną, wyjątkową stawką, głowa ma tym większe znaczenie. Jednego zmotywuje, by wspiął się na wyższy poziom, drugiemu przepalą się obwody. To nieuchronne, ofiary będą. Pytanie tylko na kogo padnie.

Dzisiaj na Narodowym w Legii pękł Guilherme, w Lechu Gostomski. I kolejny raz okazało się, jak niewdzięczną rolę ma bramkarz. Podczas gdy Brazylijczyk popełniając błąd po prostu tracił piłkę albo zwalniał tempo gry, golkiper poznaniaków zawalał bramki. Podmieńcie bramkarzy w drużynach, a kto wie, czy po dwóch kwadransach Lech nie skończyłby meczu. Gostomski prezentował się elektrycznie od początku do końca, nagle robiło się groźnie nawet wówczas, gdy nic groźnego nie miało prawa się wydarzyć. Nie chcę nadinterpretować boiskowych wydarzeń, ale dopóki był nieniepokojony, Lech wyglądał dobrze, może nawet – bardzo dobrze. Żadna drużyna z PlayStation, ale takie solidne Nintendo jak najbardziej. Po serii jego – poszukajmy wspólnie eufemizmu – niekonwencjonalnych interwencji z poznaniaków zaczęło uchodzić powietrze. Tak też potrafi być, że gdy cały czas musisz z niepokojem spoglądać na to co też wyrabia twój bramkarz, gdy nie masz pewności w tyłach, trudniej gra się i do przodu. Z tego rodzą się problemy z koncentracją, to wytrąca z rytmu, tego rytmu, który Lech ewidentnie do pewnego momentu miał.

Golkiper w poważnej drużynie musi mieć nerwy ze stali. Ma być jednym z najsilniejszych mentalnie. Często bramkarze to nerwusy, czasem nawet oszołomy, czy też jak się kiedyś mówiło: “amatorzy kwaśnych jabłek”. Ale na to wszystko przymyka się oko, bo koniec końców zwykle taki charakter wiąże się z tym, że nie miękną im nogi w trudnych momentach. A to w klatce wartość znacznie ważniejsza, niż zasięg ramion czy niezły wyrzut. Błędy zdarzają się wszystkim, ale błędy wynikające ze słabej mentalności w chwili próby to dla golkipera naprawdę poważny zarzut.

Nie chcę odbierać zwycięzcom zasług, bo Legia zaprezentowała większą dojrzałość. Potrafiła się otrząsnąć w przerwie, a to rzecz trudna – wziąć się w garść, gdy ewidentnie nie idzie. Obiektywnie patrząc jednak był to mecz na remis, ot, Lech znacznie lepszy w pierwszej połowie, Legia lepsza po przerwie. Spotkały się dwie bardzo podobnej klasy ekipy i stoczyły wyrównane zawody, a o wszystkim zdecydował detal. Tym razem okazał się nim golkiper, którego arena i stawka ewidentnie przerosła. Wymowne jednak: Kolejorz nie przegrał przez niższą jakość piłkarską, taktyczną, charakterologiczną (z jednym wyjątkiem), braki w waleczności czy zaangażowaniu,  przez jakąkolwiek głębszą, można powiedzieć – systemową, niższość. Tak, jest wciąż chimeryczny, ale kolejny raz miał też bardzo dobre momenty gry, stojące na wysokim poziomie. To na pewno nie jest ukończony projekt, ale moim zdaniem zmierzają w obiecującym kierunku. Nie zrozumcie mnie źle: chwała zwycięzcom, oni są dziś najważniejsi. Ale legioniści pochwał otrzymają mieli w nadmiarze, szampan będzie lał się ze wszystkich stron, pozwólcie więc, że doceniam szerzej tych, którzy dzisiaj przegrali.

Reklama

Aha, jeden poważny zgrzyt organizacyjny. PZPN powinien przygotować dzisiaj nie kilkadziesiąt, a kilkadziesiąt tysięcy medali. To, co działo się na trybunach… Tak dumny z polskiej piłki ostatni raz czułem się po meczu z Niemcami.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...