Karierę piłkarską miał bardzo barwną. Zwiedził pół świata, zagrał w sześciu różnych ligach, wystąpił na czterech mundialach. Okres szesnastu lat na najwyższym poziomie ukoronował pucharem UEFA, zwycięstwami w Pucharze Afryki czy mistrzostwami Turcji. Wie doskonale, czym jest smak chwały. Został legendą Kamerunu, dosięgnął futbolowego Olimpu. Niewiele jednak zabrakło, żeby bezpowrotnie wspiął się na jeszcze wyższą wysokość. Piętro “niebo”.
Szczęście to niezwykły dar od losu. Nie każdy może liczyć na taką samą jego sumę, ale pewne jest jedno: lubi objawiać się w najmniej spodziewanych momentach. Rigobert Song przekonał się na własnej skórze, jak działa ten mechanizm. Nie mógł się tego spodziewać, nie miał okazji do kalkulacji. W piłkarskim życiu planował wszystko od A do Z, tak samo później w roli trenera. Mówił, że wszechobecny porządek sprzyja, że ogranicza ryzyko niepowodzeń. Racja, ale śmierć nie wybiera. Przychodzi do każdego, kto posiada najcenniejszą walutę na świecie.
Śmierć przyszła do Songa w biały dzień. Opatuliła go swoimi skrzydłami, powiedziała: “Teraz twoja kolej”.
“To był cud”. Rigobert Song poznał nicość
To był 2016 rok. Song przeżywał okres bezrobocia, spędzał czas we własnym domu. Kontemplował nad nieudanym epizodem w reprezentacji Czadu i myślał nad podjęciem kolejnych kroków. W afrykańskich realiach wyróżniał się znakomitym CV, miał dobrą pozycję wyjściową do wkroczenia na ścieżkę trenerską, lecz po zawieszeniu butów na kołek nie mógł narzekać na grzejący się telefon. Połączeń przychodzących z ofertami pracy było niewiele. Zasłużony weteran musiał czekać. I się doczekał, ale gościa absolutnie niechcianego.
Jaunde, stolica Kamerunu. 40-letni Rigobert wrócił do domu z porannego treningu, dzień jak co dzień. Postanowił, że po zakończeniu kariery piłkarskiej będzie o siebie dbał. Nie chciał widzieć w lustrze ponadprogramowych kilogramów, brzusznej oponki, rozklekotanego ciała. Dawał dobry przykład dla innych, że na piłkarskiej emeryturze w końcu też nadal można być sportowcem.
Tego feralnego dnia coś jednak zawiodło. Organizm odmówił posłuszeństwa, w mózgu pojawił się błąd krytyczny: – Oglądałem telewizję na kanapie. W pewnej chwili poczułem, że moja głowa zaraz eksploduje. Źle się poczułem, upadłem na bok i na szczęście nie połknąłem języka – mówił Song na łamach “L’Equipe”.
Song stracił kontrolę i przytomność. Ból trwał tylko przez moment, a potem… Cóż, nicość.
Song zostałby w niej na zawsze, gdyby nie najlepszy przyjaciel człowieka wśród zwierząt. Tak, 40-latek swoje życie zawdzięcza psu. To on zaalarmował otoczenie wokół domu, ściągnął uwagę kolegi Songa, który miał szczęście: – Gdybym zostawił zamknięte drzwi, byłbym martwy. Kolega wszedł do środka i wezwał karetkę. To był cud.
“Synu, co ty tu robisz? Wracaj”
Co ludzie czują po śmierci? Co widzą lub słyszą? – to pytania, które zastanawiają ludzi od wieków. Znane już odpowiedzi bazują wyłącznie na domysłach lub wierzeniach. Jedyna właściwa wersja nie istnieje, bo mówimy o czymś wykraczającym poza sferę badań nad naturą człowieka. Mimo to, zdarzają się przypadki przeczące wszelkim prawom logiki. Jednym z nich jest właśnie Rigobert Song, który wrócił z odwiedzin w zaświatach.
Był martwy, ba, nawet Samuel Eto’o, czyli przyjaciel Songa, pożegnał go jako zmarłego. “Song is dead” pisano na podstawie doniesień z Kamerunu. Pół świata obiegła informacja, że 137-krotnego reprezentanta kraju zabił udar mózgu.
W tym samym czasie Song odbył dziwną podróż. Spotkał się ze swoim ojcem, który zmarł 31 lat wcześniej: – Widziałem ciemność, a w niej tatę, który opuścił nas, gdy miałem 9 lat. Powiedział do mnie: “Synu, co ty tu robisz? Wracaj”.
– Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Byłem całkowicie nieświadomy, bezbronny. Nie miałem pojęcia, że wtedy stoję między życiem a śmiercią. Nie wiem, co to znaczy być martwym, być poza światem żywych, ale możliwe, że poznałem to uczucie – przyznał obecny selekcjoner Kamerunu w stacji “BBC World Football”.
Kiedy wybudził się z dwudniowej śpiączki, ważył zaledwie 60 kilogramów przy 183 cm wzrostu. Był chucherkiem, stracił większość mięśni na całym ciele. Nie przypominał siebie sprzed zabójczego urazu, kiedy jeszcze mógł brylować formą. Wyglądał jak człowiek, który od tygodni toczył walkę o życie w obozie pracy, zmarnowany i napiętnowany przeraźliwym zmęczeniem. Ale wciąż z humorem, z radością w duszy: – Bóg miałby kłopoty, gdyby mnie uśmiercił!
Rigobert Song po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej
Od oszukania śmierci do bycia selekcjonerem reprezentacji Kamerunu
Song wygrał drugie życie. Został uśmiercony przez wielu ludzi, stanął oko w oko z kostuchą, ale najwyraźniej – jak sam powiedział po latach – Bóg miał dla niego inne plany. Wyrwał go ze szponów śmierci nie bez przyczyny. Zostawił ślad – dziś 46-latkowi zdarzają się problemy z mową – ale wręczył również wyjątkową nagrodę za determinację.
Po długim czasie żmudnej rehabilitacji Rigobert wrócił do pracy. Dostał propozycję z kameruńskiej federacji, aby dołączyć do sztabu reprezentacji Kamerunu. Oczywiście przystał na tę ofertę, a po roku przejął kadrę U-23. Prowadził ją przez cztery lata, ale najlepsze miało dopiero nadejść, gdy Samuel Eto’o objął funkcję prezesa piłkarskiego związku.
I tu dochodzimy do kontrowersyjnego punktu. Bo tak jak można powiedzieć, że w 2016 roku Songowi anioły zesłały jego psa, tak samo Eto’o był swego rodzaju drabiną na szczyt dla byłego kolegi z reprezentacji 6 lat później. Część Kamerunu uważa, że Rigobert Song nie byłby teraz selekcjonerem, gdyby nie bliska znajomość z inną legendą kameruńskiego futbolu. Takie dyskusje zdominowały tamtejsze media i trudno się dziwić, bo Song nie osiągnął żadnego sukcesu w przygodzie trenerskiej. Miał znikome doświadczenie, a do tego bardzo mało czasu na przygotowanie zespołu do mundialu. Dzisiaj nikt nie mógłby być zdziwiony, gdyby jego okres pracy ostatecznie potrwał od marca do listopada. Brzmi znajomo, prawda?
W każdym razie, niezależnie od wyniku na mistrzostwach świata, to naprawdę fajna historia. Kamerun przed ostatnim meczem fazy grupowej z Brazylią ma jeszcze nadzieje na awans do 1/8 finału, choć szanse są naprawdę niewielkie. Wygrać z faworytami do sięgnięcia po złoto na mistrzostwach świata? Zagrać jeden taki mecz na dekadę, jeśli nie całe pokolenie? Marzenie.
Ale Song też marzył. Choćby o normalności, której ostatecznie dosięgnął. A zatem, jeśli on doświadczył niebywałego szczęścia, które dało mu drugie życie, być może Kamerun za sprawą cudu po raz drugi w swojej historii pokona fazę grupową. Oj, byłaby to gigantyczna niespodzianka i legendarna chwila dla całego narodu.
Czytaj więcej o mundialu w Katarze:
- Cieszmy się chwilą, ale myślmy o przyszłości
- Jeszcze Polska nie zginęła. Znowu wbrew światu
- Weszło z Kataru: Zmiażdżeni na boisku, zmiażdżeni na trybunach
Fot. Newspix