Reklama

Alimenciarz bohaterem. Cóż, jakie MŚ, taki ich heros

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

21 listopada 2022, 12:59 • 5 min czytania 17 komentarzy

Alimenciarz Enner Valencia bohaterem meczu otwarcia mistrzostw świata. Cóż, jaki mundial, taki jego heros, co to kiedyś udawał kontuzję, by meleksem czmychnąć ze stadionu przed goniącą go policją.

Alimenciarz bohaterem. Cóż, jakie MŚ, taki ich heros

Katar jako pierwszy gospodarz mistrzostw świata przegrał w meczu otwarcia.

Miło.

Po prostu. Za miliardowe przekupstwa. Za mundial w listopadzie i grudniu zorganizowany na środku pustyni, kosztem życia tysięcy migrantów-robotników. Za zakaz picia piwa. I nie, nie chodzi o to, że bez piwa to się nie da oglądać futbolu (chociaż Katarczyków to faktycznie trudno…), ale bezczelność i poczucie bezkarności, które ten zakaz symbolizuje. Kolejny pokaz, że miejscowi wszystkich mają w dolnej części pleców, nawet „przyjaciół” z FIFA. Pewnie, akurat oni tam pasują, tam ich miejsce, a najdelikatniejsze określenie Gianniego Infantino to „końcowy produkt trawienia” i generalnie przyzwyczaiłem się, że kiedy widzę coś takiego jak on, spuszczam wodę, ale nie w tym rzecz. Obiecali, że się dostosują i w ostatniej chwili zrobili po swojemu. Znowu. Bo tak. Mogą i już.

Dlatego miło, że Katarczycy dostali soczystego kopa właśnie tam, gdzie mają wszystkich wokół. Oby nie ostatniego.

Reklama

***

Fajnie, że od początku drugiej połowy kibice gospodarzy masowo wychodzili z trybun i frekwencja spadła pewnie poniżej 60%. Niech wiedzą, że jednak nie wszystko można kupić i ta zbieranina, co to tak się snuła po boisku, właśnie ich reprezentowała. Swoją drogą, warto docenić, że koniec końców tylko opuszczali stadion, bo ludzie różnie reagują na porażki. Dam przykład – Steve McQueen. Legendarny aktor, niesamowita rola choćby w „Wielkiej Ucieczce”, gdzie grał wspólnie z Jamesem Garnerem, prywatnie kolegą i sąsiadem. Panowie mieszkali w jednym budynku, trochę jak w wierszyku Paweł i Gaweł, jeden na górze (McQueen), a drugi na dole (Garner), ale na tym koniec poezji. Dalej następuje brutalna proza życia. Otóż kiedy Garner dostał upragnioną przez McQueena rolę w filmie „Grand Prix”, sąsiad z góry, by się zemścić, przez jakiś czas codziennie wieczorem sikał mu na balkon. Tak, tak, McQueen szczał w ramach rewanżu na balkon biednego Garnera.

Jako się rzekło – wychodzenie ze stadionu to całkiem kulturalna reakcja na przegraną.

***

Urynowe przygody McQueena pojawiły się nieprzypadkowo, a jako kolejny przykład, że wybitność w konkretnej dziedzinie nie musi się równać z byciem porządnym człowiekiem. A to przecież nawet ważniejsze. Aktorem, piosenkarzem czy piłkarzem się bywa, a człowiekiem się jest cały czas. McQueen był wspaniałym aktorem i mendowatym kolegą. Enner Valencia dziś to najlepszy napastnik w historii Ekwadoru, kiedyś parszywy gnojek uchylający się od alimentów.

Październik 2016, Estadio Olimpico Atahualpa, Quito. Eliminacje mistrzostw świata w Rosji, Ekwador podejmuje Chile. Valencia najpierw w jakiś sposób ukrywa się w autokarze wiozącym reprezentację na mecz, a następnie chwilę przed końcem symuluje poważne problemy zdrowotne. Wszystko dlatego, że policja ściga go za niezapłacone alimenty na córkę. Służby medyczne wiozą napastnika do karetki, a za meleksem… biegną funkcjonariusze. Tak, tak, to naprawdę się wydarzyło. Scena rodem z „The Benny Hill Show”, brakuje tylko charakterystycznej melodii w tle.

Reklama

Teraz do sedna – nie chciałbym, by tę scenę przytaczano jako zabawną, niegroźną anegdotę. Ot, ten Valencia to miał barwne życie, nasz ancymonek! Nie. Mowa o ojcu, który nie chciał płacić na swoje dziecko. Oczywiście, za chwilę były tłumaczenia, że to wina ekwadorskiego prawa, że to pomyłka (ale nie małżonka komisarza Ryby), że w ogóle ta jego była żona to zła kobieta. Wiadomo.

Dam wam przykład zabawnej, niegroźnej anegdotki. Konstanty Ildefons Gałczyński miał moment w życiu, że podczas jazdy dorożką nagle zeskakiwał na ziemię, zdejmował palto i flegmatycznie oddawał na nie mocz. W sumie nie wiadomo, co mu do głowy strzeliło, poza procentami. Tak, niesmaczna historyjka, ale jednocześnie niegroźna (wybaczcie, zgorszonych widokiem szczającego poety nie liczę jako rzeczywiste ofiary), a dla mnie zabawna.

Przypadek Valencii był inny. Jeszcze raz – ojciec (w tym wypadku majętny) nie chciał płacić na swoje dziecko i wolał udawać, że się dusi przed obliczem ponad 27 tysięcy ludzi na trybunach. Tak naprawdę powinien trafić do celi z ekwadorskimi odpowiednikami Albercika, Kosiora i Siwego. Kimać na dolnym koju i się nie wysypiać. Siedzieć cicho, bo tak trzeba bez skrańcowanej bajery. I grzecznie odbierać zupę mleczną dla kolegów.

Wybitność w konkretnej dziedzinie nie musi się równać z byciem porządnym człowiekiem, a to pierwsze nie może zwalniać z drugiego. Niby oczywistość, jednak trzeba o niej nieustannie przypominać (patrz wyrok w sprawie jazdy po pijaku Beaty Kozidrak). Valencia to najlepszy napastnik w historii Ekwadoru. Najlepszy strzelec kadry w dziejach (37 goli). W czterech występach w mistrzostwach świata zdobył pięć bramek. Ale był też obrzydliwym alimenciarzem (według słownika języka polskiego potocznie osoba skazana za nie płacenie alimentów), o czym przy okazji dwóch trafień w meczu otwarcia przypominały media z całego świata. Był, czyli czas przeszły, bo teraz w mediach społecznościowych sprawia wrażenie rodzinnego gościa, więc kto wie, może zrozumiał błędy.

Oby dla kogoś to stanowiło przestrogę. Prawie każdy zasługuje na drugą szansę, co nie znaczy, że o tym, co było, powinniśmy zapomnieć. Valencia już o tym wie. Wystarczy, że dzisiaj wpisze swoje imię i nazwisko w wyszukiwarkę i przewertuje, ile razy wypominano mu tę „małą ucieczkę” ze stadionu w Quito. I dobrze. Zbiorowa amnezja działałaby jak przyzwolenie na wszystko.

***

Swoją drogą Ekwadorczyk idealnie wpisał się w narrację wokół mistrzostw świata w Katarze – alimenciarz bohaterem otwarcia najbardziej obleśnego turnieju w dziejach. Oczywiście, świat nie jest czarno-biały i to nie tak, że wszystkie czarne charaktery uwiły sobie gniazdka w FIFA oraz Katarze, ale równocześnie to nie znaczy, że nie należy głośno piętnować tego mariażu. Bo przecież dzieci w Bangladeszu są wyzyskiwane i nic o tym nie mówiłeś! No może jeszcze nie.

Ale chyba w tym przypadku lepiej późno niż wcale, prawda?

CZYTAJ WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

17 komentarzy

Loading...