– Polska i Włochy grają na podobnym poziomie. Czeka nas bardzo, bardzo trudny mecz, dla Marcina Komendy to największe wyzwanie w karierze – mówi przed półfinałem mistrzostw świata siatkarzy Oskar Kaczmarczyk. W reprezentacji Polski pracował przez lata, jako statystyk i drugi trener, a teraz jest na Filipinach jako pracownik firmy Volley Station. W rozmowie z Weszło Kaczmarczyk opowiada o mankamencie w grze Polaków i o trenerze Włochów Ferdinando de Giorgim, z którym pracował w klubie i reprezentacji. Komentuje też słabą frekwencję na Filipinach i mówi, w jaką stronę zmierza według niego współczesna siatkówka.
![Siatkarze idą po złoto? „Nieregularność Polaków daje do myślenia” [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/09/Oskar2-scaled.jpg)
Jakub Radomski: Półfinał z Włochami to przedwczesny finał turnieju?
Oskar Kaczmarczyk, ekspert, były statystyk i drugi trener reprezentacji Polski: Nie wychylę się, mówiąc, że tak. Polska i Włochy to zdecydowanie najsilniejsze zespoły na tej imprezie. To, że spotykają się w półfinale, zabiera nam trochę emocji w niedzielę, przy okazji meczu o złoto. Ale z drugiej strony już w sobotę ktoś z tej dwójki straci szansę na zostanie mistrzem świata. Druga połówka drabinki ułożyła się tak, że będziemy mieć niespodziewanego finalistę turnieju. Ale ja widzę w tym pozytywy: uważam, że w szerszej perspektywie Bułgaria albo Czechy w meczu o złoto to coś ciekawego, dobrego dla siatkówki.
Fabian Drzyzga powiedział mi, że jego zdaniem Polacy mają 70 procent szans w półfinale, a Włosi – 30. Podzielasz jego opinię?
Nie, ja bym się nie odważył aż tak przechylić tego na stronę Polaków, bo według mnie te drużyny grają na bardzo podobnym poziomie. Mają swoje lepsze, ale i słabsze strony. Ja daję 55-45 dla Polaków. Różnicę może zrobić to, że Włosi nie mają takiej siły z ławki.
W ich pierwszej szóstce wystąpi Mattia Bottolo, dla którego będzie to pierwszy mecz o taką stawkę, pod taką presją, dla reprezentacji. Choć z drugiej strony z naszym rozgrywającym Marcinem Komendą jest trochę podobnie. Dla niego sobota to największe wyzwanie w karierze. Jest starszy od Bottolo, wywalczył brąz Ligi Narodów w Chicago w 2019 roku, w tym roku osiągnął złoto tych rozgrywek, ale to jednak nie ta półka zmagań, co kluczowy mecz mistrzostw świata.
To będzie dla nas bardzo, bardzo trudny mecz.

Oskar Kaczmarczyk jako członek sztabu reprezentacji Finlandii. 2018 rok
Co jest na dziś atutem i mankamentem Polaków?
Generalnie bardzo podoba mi się ich gra. Jest poukładana i ciężko wskazać jeden ewidentnie słabszy punkt, sprawiający, że powinniśmy czuć duże obawy. Jest jednak jedna rzecz, która daje do myślenia – nieregularność w zagrywce i błędach własnych.
Widać to dobrze na przykładzie Wilfredo Leona. Z Kanadą serwował fenomenalnie: 19 zagrywek, prawie wszystkie bardzo mocne, i za każdym razem trafiał w boisko. Zagrał trzy asy. A w ćwierćfinale z Turcją na 10 serwisów popsuł aż siedem. I miał tylko jednego asa. To dwóch różnych Leonów na zagrywce. Widać też po naszej drużynie, że w jednym secie prawie nie popełnia ogólnie błędów własnych, by w kolejnym mieć ich sporo więcej i podawać rękę rywalowi. Przeciwko Włochom takie falowanie może być dużym problemem. Przed półfinałem zastanawiam się, która Polska wylosuje nam się na zagrywce.
Niektórzy uważają, że reprezentacja Grbicia powinna poprawić przyjęcie zagrywki.
Ja tu nie widzę problemu. Ono w liczbach może nie wygląda imponująco, piłki nie są dogrywane idealnie do siatki, ale jednocześnie jest stabilna parabola. Poza tym weźmy pod uwagę, że ten turniej pokazuje, że wzrosła siła wielu drużyn na zagrywce. Zespoły są generalnie lepiej przygotowane w tym elemencie, a to ma wpływ na przyjęcie u przeciwnika.
Co przed meczem z Polską może wymyślić Ferdinando de Giorgi? Znasz go dobrze, byłeś jego asystentem w ZAKS-ie Kędzierzyn-Koźle, a później w reprezentacji Polski.
To raczej nie jest trener, który chce zaskakiwać. Ferdinando skupi się na tym, żeby jego zawodnicy robili to samo. Na egzekucji, powtarzalności. Nie będzie wymyślał cudów, tylko spróbuje wyciągnąć z zespołu to, co ma najlepsze. W tegorocznej Lidze Narodów Włosi wygrali z Polską 3:2 w fazie zasadniczej, a później dość gładko przegrali z nami 0:3 w finale. Ale nie sądzę, żeby ta porażka miała znaczenie i dawała nam jakąś wyraźną przewagę psychologiczną. Liga Narodów to tylko preludium do imprezy docelowej. Jedyna zmiana, którą widzę u Włochów, to to, że teraz restrykcyjnie i wieloetapowo sprawdzają swoje ustawienie na boisku (w finale Ligi Narodów popełnili prosty błąd ustawienia – przyp. red.).

Kaczmarczyk i Ferdinando de Giorgi, 2017 rok
Mamy w tym turnieju wiele niespodzianek. Francuzi, Brazylijczycy i Japończycy w ogóle nie wyszli z grupy. W ćwierćfinale Czesi grali z Iranem. Wygrali i teraz, czego nikt się nie spodziewał, grają o medale. To jest bardziej dobre czy złe dla siatkówki?
Minusem jest fakt, że faza pucharowa przebiegła szybko, łatwo. Mamy dużo spotkań po 3:0. Widać, że zespoły, które sprawiły niespodzianki, później trochę nie dowożą jakości. Ale spoglądając długofalowo, stwierdziłbym, że to jednak krok w bardzo dobrą stronę. Znajomi z podcastu „Szósty Set” wrzucili zdjęcie, jak Czesi, którzy po raz pierwszy od 1970 roku, wtedy jako Czechosłowacja, są w najlepszej czwórce mundialu, cieszą się w hali z kibicami. Na Filipinach pojawiło się kilkadziesiąt osób z ich kraju. Oglądają ich, żywiołowo dopingują.
Spójrz na nas. Na początku XXI wieku potrzebowaliśmy impulsu w postaci wyniku, by polska siatkówka wyszła ze stagnacji. W 2006 roku graliśmy świetnie w mistrzostwach świata w Japonii, sięgnęliśmy po srebro. To sprawiło, że dziś jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Zaczęliśmy się rozwijać. Tego potrzebują teraz inne kraje.
My wtedy ograliśmy Rosję, Serbię, a Czesi nie pokonali w tym turnieju nikogo poważnego. Serbia, którą ograli w grupie, to przecież cień drużyny sprzed lat.
Ale jeżeli mielibyśmy ciągle te same drużyny, które biją się o medale wielkich imprez, gdy pozostałe regularnie odpadają, to jak namówić czeski rząd, by bardziej dofinansował siatkówkę? Właśnie dlatego tego typu niespodzianki są przydatne dla całej dyscypliny.
Od lat powtarzałem też i wreszcie mamy tego namacalny dowód, że grupy czterozespołowe są w takich turniejach najprostszym, najlepszym i przede wszystkim najbardziej efektywnym rozwiązaniem. Poprzednie formaty, czyli łączenie grup sześciodrużynowych, promowało lepsze zespoły, ale eliminowało nutkę romantyzmu, która jest potrzebna w sporcie.
Zobacz: Brazylia zagra dwa dobre mecze, trzeci zawaliła i pojechała do domu. Dużo się o tym mówi i ta klęska świetnej drużyny paradoksalnie też sprzedażowo jest dobra dla dyscypliny. Na Filipinach mamy turniej, gdzie każdy mecz jest o coś. Jedna porażka odsyła faworyta do domu, co daje nadzieję tym potencjalnie słabszym. We wcześniejszych imprezach jedno pokonanie kogoś dużego nic ci nie dawało, bo później ten silniejszy i tak to nadrabiał.

Kaczmarczyk (z lewej) w sztabie Stephane’a Antigi. 2016 rok
Patrzę na Kubę Nowaka, rocznik 2005. Albo na jego rówieśnika, Maksymiliana Graniecznego, który wchodzi na boisko w końcówkach setów ćwierćfinału z Turcją, jako przyjmujący, i daje radę. To nowa fala bardzo zdolnych graczy. Jak patrzysz, tak szerzej, na przyszłość polskiej siatkówki?
Na pewno nie mamy powodów do zmartwień. Jesteśmy przygotowani na kontynuację wyników w następnych latach. Nie będzie drastycznego zjazdu. Ale w tym temacie trzeba myśleć przede wszystkim pozycjami. Na przyjęciu jest dość dobrze pod kątem przyszłości. Nawet mamy dobrobyt. Na libero świetnie – jest Kuba Popiwczak, jest wspominany przez ciebie Granieczny. Bardzo się cieszę, że wypłynął Nowak, bo kilka razy powtarzałem, żebyśmy nie spoczęli na laurach, myśląc, że skoro mamy trzech z pięciu najlepszych środkowych na świecie – Kubę Kochanowskiego, Norberta Hubera i Mateusza Bieńka – to jesteśmy ustawieni do końca życia. To tak nie działa.
Ale są dwa znaki zapytania. Co będzie na ataku, kiedy Bartek Kurek powie: „Dość, pas”? Na tej pozycji powinniśmy bardziej zastanowić się nad przyszłością. Tu nie jest aż tak kolorowo. Może się wydawać, że podobny problem dotyczy rozegrania, że to przyszłościowo nasze najsłabsze pozycje, ale zobacz: w tym roku wymieniliśmy dwóch rozgrywających, na mistrzostwach są Marcin Komenda i Jan Firlej, a gramy o medale.
Jesteś na meczach na Mall of Asia Arena. Można cię nawet regularnie widzieć, bo siedzisz tuż za głównym arbitrem. Jak oceniasz organizacyjnie ten turniej? Największe kontrowersje budzi niska frekwencja, spowodowana głównie szokującymi cenami biletów.
To jest bardzo ciekawy i złożony temat. Ale zacznę od tego, że to już moje szóste mistrzostwa świata, w różnych rolach, i organizacyjnie zbliżone do tych na Filipinach były tylko mistrzostwa świata w Polsce w 2014 roku. Wszystko jest tu robione na naprawdę wysokim poziomie, a mówimy o miejscu, które ciągle uczy się tej dyscypliny i jeszcze parę lat temu nie istniało na światowej mapie siatkówki. Zawodnicy generalnie nie narzekają na jedzenie, zakwaterowanie czy treningi.
Norbert Huber trochę narzekał.
Wiadomo, nie jest idealnie. A co do frekwencji, to oczywiście ona trochę bierze się z tych cen, ale to generalnie jest temat, który często pojawia się w siatkówce. Zrobiłem niedawno pewien test – sprawdziłem, ilu kibiców oglądało na żywo spotkanie Kanada – Chiny na poprzednim mundialu, rozgrywane w Słowenii. Jak stawiasz?
500 osób.
Setka. Tyle jest w oficjalnym raporcie. Weź turniej finałowy Ligi Narodów kobiet, rozgrywany w Łodzi. Gdy grały Polki, oczywiście było dobrze, ale ćwierćfinały rozgrywane innego dnia gromadziły na trybunach 1200 osób. To nie jest tylko problem Filipin. To nawet nie jest problem samej dyscypliny, co niedawno zaobserwowałem, gdy wybrałem się do Rygi na mecz Polaków z Bośnią w 1/8 finału Eurobasketu. Pierwsze, co zauważyłem, to sporo wolnych miejsc na hali.
Na meczu Filipin z Iranem była pełna hala. Na innych spotkaniach było trochę lub dużo gorzej, ale siatkówka nie generuje jeszcze ludzi przyjeżdżających na turniej z drugiego końca świata. Na spotkaniach fazy grupowej polskich kibiców nie było prawie w ogóle. Trochę więcej pojawiło się ich na ćwierćfinale. To nie jest tak, jak w piłce nożnej, że fani sobie zawczasu planują: „Polecę na Filipiny, bo Polska gra w mistrzostwach świata”.
Jeżeli ktoś zapełnia halę, to głównie lokalsi. Mecze grupowe Japończyków cieszyły się wielką popularnością i z tej perspektywy szkoda, że ta drużyna nawet nie wyszła z grupy. Pamiętajmy, że nawet w Polsce, gdzie kochamy siatkówkę, nie chodzimy tłumnie na spotkania innych drużyn. Łatwo jest strzelać do kogoś, ale ten problem jest trochę bardziej złożony.

Kaczmarczyk podczas pracy dla klubu z Zawiercia
Z tymi cenami jednak mocno przesadzono.
Tak, nie zamierzam tu bronić organizatorów, ale to też nie jest łatwe do policzenia i udowodnienia. Bo z drugiej strony, jakbym był lokalsem i patrzył racjonalnie, pewnie bym kombinował na zasadzie: „Mam X pieniędzy do wydania, więc skupię się na ćwierćfinałach, półfinałach i finałach, a nie na meczach grupowych, nawet jeżeli byłaby tam bardzo ciekawa rywalizacja”.
Większym problemem wydawało mi się rozgrywanie czterech spotkań jednego dnia. To trochę za dużo i warto się nad tym zastanowić w kontekście przyszłości. Na szczęście są już prowadzone na ten temat dyskusje. Musimy generalnie zrozumieć, że siatkówka globalnie nie generuje takiego zapełniania hali, jak nam się wydaje, gdy oglądamy domowe mecze reprezentacji Polski. Wszędzie to głównie spotkania gospodarza znacząco zwiększają frekwencję.
Mówiłeś już o tym, że widzisz w tym turnieju poprawę wielu drużyn w sile zagrywki i dlatego przyjęcie nie zawsze jest na wysokim poziomie. Są jakieś inne trendy, które dostrzegasz?
Jest trend, który mi się podoba, polegający na przepisach sprawiających, by piłka jak najwięcej czasu była w powietrzu. To moja obserwacja wzrokowa, nie poparta liczbami, ale mam wrażenie, że broni się dużo więcej niż w poprzednich latach. W grze obronnej nastąpił progres, wymiany trochę się wydłużyły.
Zmieniło się też to, że sędziowie sprawdzają teraz pozycje wyjściowe graczy nie w momencie uderzenia piłki, a przy pierwszym ruchu na zagrywce. Daje to drużynie przyjmującej dwie, trzy sekundy więcej na zrobienie czegoś. Brazylijczycy odpadli w fazie grupowej, ale oni jako pierwsi zaczęli to wykorzystywać. Stosowali zmiany w ustawieniu w przyjęciu, robili to regularnie. Myślę, że z czasem wiele zespołów dostosuje do tego mocniej swoją taktykę. Ciekawi mnie, nawet fascynuje, jak będzie to wykorzystywane.
No bo zobacz – mamy takiego Georga Grozera: gość wali 120 km/h na zagrywce, ale najczęściej do jednej strefy. I ja teraz mogę zawsze stawiać tam libero. To może trochę wywrócić siatkówkę. Ale to dobrze.
ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI
Fot. Paulina Musialska / Krzysztof Popiół / Newspix.pl