Reklama

Iga Świątek wróciła do gry. Pewna wygrana na start turnieju w Montrealu

Sebastian Warzecha

30 lipca 2025, 22:35 • 3 min czytania 1 komentarz

18 dni. Tyle minęło od finału Igi Świątek na Wimbledonie. Niewiele, biorąc pod uwagę zobowiązania medialne, sponsorskie, odpoczynek, przelot do Kanady i przygotowania do turnieju w Montrealu. Ale wygląda na to, że polskiej tenisistce to nie zaszkodziło. W swoim pierwszym meczu w Montrealu pewnie ograła Chinkę Hanyu Guo.

Iga Świątek wróciła do gry. Pewna wygrana na start turnieju w Montrealu

Iga Świątek wróciła na kort. Pierwszy mecz od Wimbledonu

Na Wimbledonie im dalej w turniej, tym lepiej grała Iga Świątek. Dość napisać, że w półfinale i finale straciła zaledwie… dwa gemy! Jednak zmiana kontynentu, nawierzchni i zmęczenie potrafią zaszkodzić nawet najlepszym zawodniczkom. Dlatego dobrze się stało, że Polce „wylosowała” się stosunkowo łatwa rywalka, czyli Chinka Hanyu Guo, 259. zawodniczka rankingu WTA. Za to niezła deblistka, aktualnie 33. na świecie.

Reklama

Swoje więc Chinka potrafi, ale jednak – to wciąż tenisistka z nizin rankingowych, przynajmniej jak na turniej rangi WTA 1000. Żeby w ogóle do niego wejść, przebijała się przez kwalifikacje, do których dostała się po wycofaniu jednej z tenisistek, a więc w ostatniej chwili – a potem niespodziewanie pokonała Julię Putincewą w I rundzie głównej drabinki. I tak doszła do meczu z Igą Świątek, czyli największego wyzwania w jej karierze – nigdy wcześniej nie grała bowiem nawet z zawodniczką z TOP 20 rankingu WTA.

Guo nie miała być dla Igi wielkim wyzwaniem, ale też – ze względu na czynniki, o których już pisaliśmy i fakt, że Chinka nie miała na korcie nic do stracenia – ciekawi byliśmy, jak będzie wyglądać ten mecz.

I cóż, było trudniej, niż można było zakładać. Świątek problemy miała zwłaszcza w pierwszym secie, w którym wygrała co prawda pierwsze cztery gemy, ale potem straciła podanie i gra się nieco wyrównała. Guo momentami imponowała, potrafiła utrzymać się w wymianach z Igą, zdarzało się, że odgrywała zaskakująco dobre piłki, czym tylko potwierdzała opinię o tym, że poziom w tenisowym świecie jest na tyle duży, że różnice między zawodniczkami z TOP 50, a TOP 300 są naprawdę niewielkie.

Sęk w tym, że Iga to (obecnie) zawodniczka z TOP 3, a na Wimbledonie pokazała, że śmiało może znów aspirować do tego by być „jedynką”. Dlatego ostatecznie dość spokojnie tego pierwszego seta wygrała.

A drugiego zaczęła od przełamania rywalki, po czym… sama straciła serwis. Ale to była tylko chwilowa wpadka, krótkie rozluźnienie. Wiemy to, bo Świątek od stanu 1:1 nie straciła już ani jednego gema, jeszcze trzykrotnie wygrywając gemy przeciwniczki, przy czym dwa ostatnie do zera, bo wchodzić w kort zaczął jej return. Przy czym w czasie meczu nie ustrzegła się błędów, widać było, że to pierwszy mecz po – krótkiej, ale jednak – przerwie, a do tego Polka wyczuć musi inną nawierzchnię i korty.

Innymi słowy: to był mecz na zrzucenie rdzy. Polka go wygrała i to najważniejsze. W kolejnej rundzie zmierzy się za to albo z Anastasiją Pawluczenkową, albo z Evą Lys.

Iga Świątek – Hanyu Guo 6:3, 6:1

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie na Weszło:

1 komentarz

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama