W tenisie bywa tak, że jest się specjalistą od danej nawierzchni. Czasem na tyle wybitnym, że można odnaleźć się i na innych, czasem – niekoniecznie. Ktoś, kto uwielbia grać na szybkich kortach, będzie mieć problemy na mączce. I odwrotnie – specjaliści od kortów ziemnych niekoniecznie poradzą sobie na trawie. To ostatnie słowa do niedawna dotyczyły Igi Świątek, ale wygląda na to, że takie stwierdzenie przestaje być aktualnym. Polka jest w półfinale Wimbledonu, a dochodząc tam dokonała rzeczy wielkiej – zaliczyła bowiem tę fazę turnieju w każdym wielkoszlemowym turnieju. A to trudniejsze, niż może się wydawać.

Iga Świątek już wielofunkcyjna. Polka osiąga wielkie wyniki na każdej nawierzchni
W Australian Open w półfinale była dwukrotnie. Na Roland Garros – pięć razy. W US Open o dziwo, tylko raz, ale wygrała wtedy turniej. No i wreszcie – teraz, dziś wyjdzie w nim na kort – w półfinale jest też na Wimbledonie, po raz pierwszy w karierze. Łącznie dziewięć wielkoszlemowych półfinałów, ale – co ważniejsze – w każdym z tych czterech turniejów. A osiągnąć coś takiego to sztuka naprawdę trudna, dostępna w większości tylko dla największych zawodniczek i to takich, które grać potrafią wszędzie.
Zresztą, co wam będę opowiadać, redakcyjny kolega – AbsurDB – spojrzał na potrzeby tego tekstu na to, jakim zawodniczkom udawało się to w XXI wieku. Lista wygląda tak (w nawiasie rok skompletowania czterech półfinałów):
- Jennifer Capriati (2000*);
- Venus Williams (2002);
- Serena Williams (2003);
- Justine Henin (2003);
- Kim Clijsters (2003);
- Maria Szarapowa (2005);
- Jelena Diementjewa (2009);
- Dinara Safina (2009);
- Wiktoria Azarenka (2013);
- Simona Halep (2018);
- Karolina Pliskova (2021);
- Aryna Sabalenka (2023);
- Iga Świątek (2025).
*Capriati zaliczyła już półfinał w każdym z Wielkich Szlemów w XX wieku i skompletowała to osiągnięcie w 2000 roku, ale w XXI wieku też doszła do tej fazy turnieju we wszystkich turniejach tej rangi – i to od razu, w 2001 roku, gdy wygrała Australian Open i Roland Garros, a na Wimbledonie i US Open była właśnie w półfinałach.
Razem z Polką – 13 zawodniczek. Ale przede wszystkim – jakie to towarzystwo! Trudno tu wskazać zawodniczkę, która znalazłaby się w tym gronie niespodziewanie. Najbardziej odstaje Jelena Diementjewa, czyli jedyna z tej grupy, która ani nie była mistrzynią wielkoszlemową, ani nie przewodziła rankingowi WTA. Ale gdyby wgłębić się w jej karierę, łatwo dostrzec, że dwa razy grała w finałach największych turniejów, a do tego ma inny cenny tytuł – mistrzostwo olimpijskie, wywalczone w roku 2008 w Pekinie. Po drodze pokonała wtedy między innymi Serenę Williams.
Liderkami rankingu, ale nie mistrzyniami wielkoszlemowymi były za to Karolina Pliskova (grała w finałach US Open i Wimbledonu) oraz Dinara Safina (finał Australian Open i dwa finały Roland Garros). Cała reszta – 10 z 13 zawodniczek – osiągnęło obie te rzeczy. Mało tego – każda z tych tenisistek zdobywała co najmniej dwa tytuły wielkoszlemowe – tyle mają Azarenka i Halep. Po nich najsłabsze w tym towarzystwie są Capriati i Sabalenka z trzema tytułami. Cała reszta ma minimum cztery.
Innymi słowy: osiągnąć półfinały w każdym z wielkoszlemowych turniejów to miara wielkości. Bo trzeba być nie tylko wybitnie uzdolnionym, ale też regularnym i zdolnym do gry na najwyższym poziomie w każdym turnieju. Iga po raz kolejny znalazła się więc w naprawdę doborowym towarzystwie.
Kogo brakuje?
Spojrzeć na to można zresztą i od innej strony – zastanowić się, kogo tu nie ma. A brakuje wielu wybitnych postaci. Pewnie część z nich sami namierzyliście, właściwie z miejsca. Oczywiście, nadal piszemy o XXI wieku, stąd brak na przykład Martiny Hingis, która w karierze jak najbardziej do takich wyników doszła, ale w naszym stuleciu nigdy nie szło jej na Wimbledonie. Podobnie Lindsay Davenport, która swój jedyny półfinał na Roland Garros osiągnęła jeszcze w XX wieku.
Niemniej, i z tym ogranicznikiem, lista zawodniczek bez półfinałów na każdym Szlemie jest długa. I zawiera na przykład liderki rankingu, takie jak (w nawiasie podajemy ich najbliższy brakującemu półfinałowy lub półfinałom wynik):
- Amelie Mauresmo (dwa ćwierćfinały na Roland Garros);
- Ana Ivanović (jeden ćwierćfinał US Open);
- Jelena Janković (pięciokrotnie IV runda na Wimbledonie);
- Caroline Wozniacki (sześciokrotnie IV runda na Wimbledonie);
- Angelique Kerber (dwa ćwierćfinały na Roland Garros);
- Garbiñe Muguruza (raz IV runda w US Open);
- Naomi Osaka (trzykrotnie III runda na Roland Garros i trzykrotnie na Wimbledonie);
- Ashleight Barty (dwukrotnie IV runda w US Open).
Niezły zbiór nazwisk, co? Barty i Kerber to przecież mistrzynie trzech z czterech turniejów wielkoszlemowych! A ten czwarty nigdy im jednak nie wyszedł tak, jakby tego chciały. Muguruza wygrywała w dwóch różnych Szlemach, podobnie Osaka. Mauresmo niespodziewanie przegrywała przedwcześnie akurat u siebie, w ojczystym Szlemie, być może ulegając presji oczekiwań fanów. Wozniacki, Ivanović i Janković były w czołówce przez lata i choć w najważniejszych turniejach nie wygrywały dużo (a Janković w ogóle), to był okres, że niezmiennie liczyły się w walce o te tytuły.
A i tak czegoś im zabrakło, by osiągnąć to, co zrobiła teraz Iga Świątek.

Angelique Kerber żegnająca się z publiką w swoim ostatnim turnieju – na igrzyskach w Paryżu. Niemka wygrała w karierze trzy z czterech turniejów wielkoszlemowych, ale w czwartym nie doszła nigdy do półfinału. Fot. Newspix
A gdyby wymieniać nie tylko liderki rankingu, ale też mistrzynie wielkoszlemowe, to w XXI wieku doszłyby do tej listy jeszcze Anastasija Myskina (przeszła ćwierćfinał tylko na Roland Garros), Swietłana Kuzniecowa (nie doszła do półfinału w Australian Open i Wimbledonie), Francesca Schiavone (wszędzie była w ćwierćfinałach, tylko na Roland Garros dalej), Li Na (zabrakło Wimbledonu), Petra Kvitova (nie udało się na US Open), Samantha Stosur (problemem Australian Open i Wimbledon), Marion Bartoli (brakowało Australian i US Open), Flavia Pennetta (tylko na US Open udało jej się dojść co najmniej do 1/2), Jelena Ostapenko (w Australii i USA była co najwyżej w ćwierćfinałach), Sloane Stephens (brakuje Wimbledonu), Bianca Andreescu (przypadek radykalny – poza wygranym US Open nigdzie nie była dalej niż w III rundzie), Sofia Kenin (zabrakło Wimbledonu i US Open), Barbora Krejcikova (nie była w półfinałach Australian i US Open), Emma Raducanu (podobnie jak Andreescu – doszła do minimum półfinału tylko w US Open), Marketa Vondrousova (jak u Krejcikovej – zabrakło Australian i US Open), Coco Gauff (tu problemem jest Wimbledon, była tam maksymalnie w IV rundzie), Madison Keys (podobnie jak u rodaczki – nie udało się na Wimbledonie).
Długa wyliczanka? Długa, bo łącznie – i liderki, i tylko mistrzynie – to 25 nazwisk. Ale właśnie o to chodzi – zgarnąć półfinały wszędzie, gdzie się da, to wielkie osiągnięcie. Wiele spośród najlepszych zawodniczek na świecie nie jest w stanie mu dorównać. Niektóre, owszem, nadal mają szanse. Dużej części już się to jednak nie uda.
A Iga to zrobiła. I wciąż ma wiele lat gry przed sobą.
A może tak cztery za jednym zamachem?
Przed Świątek niespodziewanie – bo przecież to jej słabszy sezon – stoi otworem też inne osiągnięcie. Polka może bowiem dojść do półfinału w każdym z czterech wielkoszlemowych turniejów w jednym roku. Nigdy wcześniej, co oczywiste, tego nie zrobiła. Do trzech doszła raz – w 2022, gdy odpadła w tej fazie w Australian Open, a wygrała Roland Garros i US Open. Teraz w teorii wciąż może nawet poprawić te wyniki, jeśli triumfowałaby w Londynie i Nowym Jorku.
Ale na razie to zostawmy. Bo cztery półfinały same w sobie to i tak byłby wynik-marzenie.
W XXI wieku taki sezon zanotowały wyłącznie:
- Jennifer Capriati (2001);
- Kim Clijsters (2003);
- Justine Henin (2003 i 2006);
- Serena Williams (2015 i 2016);
- Aryna Sabalenka (2023).
Sabalenka, nawiasem mówiąc, może to zrobić i w tym sezonie – była w dwóch wielkoszlemowych finałach, na Wimbledonie ma już półfinał. Ale na ten moment to pięć zawodniczek i siedem sezonów. A fakt, jak długo czekała na takie osiągnięcie Serena Williams, najlepiej pokazuje nam, że łatwo nie jest, po prostu. Zresztą w całej historii ery open – od 1969 roku licząc – obejrzeliśmy taki wyczyn 27 razy, ale w wykonaniu tylko 13 zawodniczek. Rekordzistka? Chris Evert, udało jej się to pięciokrotnie. Cztery razy osiągała to też Steffi Graf.

Lista zawodniczek, którym udało się dojść do półfinału każdego wielkoszlemowego turnieju w jednym sezonie. W 1969 roku była pierwsza szansa zrobić to w erze open, wcześniejsze osiągnięcia miały miejsce przed nią (poza Billie Jean King, która 3 z 4 turniejów zaliczyła w erze open, ale ta nastąpiła już po Australian Open). Fot. Wikipedia
Ale to już dość dawne czasy, poprzednie stulecie. W tym to nadal rzadkość. Choć, kto wie, może za sprawą Igi – i Aryny Sabalenki – stanie się nieco bardziej pospolita?
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix