Reklama

Dublet McLarena w Austrii. Verstappen odpadł na pierwszym okrążeniu

Sebastian Warzecha

29 czerwca 2025, 17:23 • 3 min czytania 2 komentarze

Już po wczorajszych kwalifikacjach mogliśmy spodziewać się jednego: że Red Bull na swoim domowym torze w Austrii o zwycięstwo nie powalczy. Max Verstappen był bowiem 7. i to z tej pozycji ruszał do wyścigu. Z przodu uplasowały się za to McLareny i Ferrari i to one miały walczyć o zwycięstwo. Reszta stawki mogła co najwyżej pokusić się o najniższy stopień podium. I wiecie co? Dokładnie tak to wszystko dziś wyglądało. Choć trafiło się kilka momentów, które zdołały nas zaskoczyć.

Dublet McLarena w Austrii. Verstappen odpadł na pierwszym okrążeniu

Grand Prix Austrii. Norris wygrywa na terenie Red Bulla

Emocje w GP Austrii zaczęły się tak naprawdę jeszcze… zanim wystartował wyścig. Carlos Sainz nie był bowiem w stanie ruszyć z pola startowego swojego bolidu na okrążenie formujące, co spowodowało konieczność powtórzenia całej procedury. Hiszpan w międzyczasie bolid odpalił, zjechał do alei i gdy wydawało się, ze ruszy do wyścigu, to zaczęły się palić jego hamulce. Szybka akcja z gaśnicami sprawiła, że udało się ugasić ogień, ale o udziale Sainza w Grand Prix nie mogło być już mowy.

Reklama

Stawka od razu została więc pomniejszona. A potem odpadło jeszcze dwóch kierowców.

Miejscowi kibice mogli tylko wściekle pokiwać głowami i rozłożyć ręce, bo okazało się, że jednym z gości, którzy szybko pożegnali się z wyścigiem, był Max Verstappen. W Holendra uderzył Andrea Kimi Antonelli, który źle wszedł w zakręt. W efekcie obaj musieli zakończyć swój udział w wyścigu, a Verstappen nazwał rywala – nie wiedząc jeszcze którego – „idiotą”. Cóż, biorąc pod uwagę, że jechał na domowym torze swojego zespołu, rozumiemy tę irytację.

Co działo się dalej? Po tym, jak do alei zjechał już wypuszczony na tor samochód bezpieczeństwa, niezłą walkę stoczyli ze sobą Oscar Piastri (który w międzyczasie wyprzedził Charlesa Leclerca) i Lando Norris, jednak – co oczywiste – obaj nieco odpuszczali, by nie wyeliminować się wzajemnie z Grand Prix. Piastri raz nawet skutecznie wyprzedził kolegę z zespołu, ale ten skontrował z użyciem DRS-u i natychmiastowo wrócił na prowadzenie. Nieco później Piastri spróbował raz jeszcze, ale w trakcie ataku przyblokował koła i ledwie rozminął się z bolidem Norrisa. Od inżyniera usłyszał wówczas, że zespół nie chce oglądać takich ataków.

No i skończyło się rumakowanie, bo od tego momentu nie oglądaliśmy już walki między tą dwójką, szczególnie, że po serii pit stopów – i problemach Piastriego z jednym z kół – różnica między kierowcami McLarena wynosiła 5,5 sekundy.

Wiele na czele już się od tego momentu nie działo, a Piastriemu największe emocje zapewnił… Franco Colapinto, którego Australijczyk dublował. Ten nie zorientował się, że ma za plecami właśnie Piastriego i wypchnął go poza tor. Oscar przejechał kawałek po trawie i wyratował sytuację. Colapinto dostał za to pięć sekund kary. Kto wie, czy gdyby nie ta sytuacja, Oscar nie dogoniłby Norrisa, do którego w pewnym momencie zbliżył się na dwie sekundy.

Ale bliżej już nie dał rady. W Grand Prix Austrii nie mieliśmy już więc kolejnych emocji. Norris wygrał, Piastri utrzymał sporą przewagę w klasyfikacji generalnej, a McLaren mógł być zadowolony. Podobnie jak Ferrari, które zgarnęło dwa kolejne miejsca.

TOP 10 Grand Prix Austrii:

  1. Lando Norris (McLaren)
  2. Oscar Piastri (McLaren)
  3. Charles Leclerc (Ferrari)
  4. Lewis Hamilton (Ferrari)
  5. George Russell (Mercedes)
  6. Liam Lawson (Racing Bulls)
  7. Fernando Alonso (Aston Martin)
  8. Gabriel Bortoleto (Sauber)
  9. Nico Hulkenberg (Sauber)
  10. Esteban Ocon (Haas)

Fot. Newspix

Czytaj więcej o Formule 1:

2 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Formuła 1

Reklama
Reklama