Wszyscy wiedzą, że w West Hamie do niedawna grał Łukasz Fabiański, a mało kto orientuje się, że w tym samym klubie występuje pierwsza bramkarka reprezentacji Polski. Kinga Szemik jest dowodem na to, że nigdy nie można się poddawać. Najpierw dokuczali jej koledzy. Później doznała kontuzji podczas absurdalnego meczu przeciwko… dziennikarzom. W USA, jak sama mówi, zderzyła się ze ścianą. Poznała tam też pogrążonych w depresji weteranów wojennych, których historie mocno ją ukształtowały. Później musiała przenieść się do drugiej ligi. Dzięki umiejętnościom i pracy nad sobą dziś jest pewnym punktem kadry Niny Patalon. Na EURO 2025 Szemik prawdopodobnie będzie mieć sporo pracy, bo Polki znalazły się w bardzo trudnej grupie.

Mało jest, nie tylko w Polsce, ale i na świecie, piłkarek, które na pytanie o plany na przyszłość odpowiadają tak, jak Kinga Szemik. – Po karierze chciałabym dokończyć doktorat z psychologii. Musiałabym wtedy wrócić do Stanów. Chciałabym się zająć terapią z substancjami psychodelicznymi. Depresja jest dzisiaj na takim poziomie… Do 2030 roku to ma być główna choroba cywilizacyjna – powiedziała pierwsza bramkarka kobiecej reprezentacji w materiale na kanale „Meczyki”.
Szemik pochodzi z Pietrzykowic – to wieś w województwie śląskim, która ciągnie się przez kilka kilometrów, gdy jedziesz znad Jeziora Żywieckiego w stronę góry Skrzyczne. Kinga jest najmłodszą z jedenaściorga rodzeństwa i to właśnie brat, gdy miała 11 lat (znów ta liczba, kojarząca się też z piłką), dał jej książkę „Potęga podświadomości” Josepha Murphy’ego.
– Przeczytałam ją i zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że mamy duży wpływ na to, w jaki sposób odbieramy życie. Ta samoświadomość zaczęła powoli się we mnie budzić i intrygować mnie. Zastanawiałam się, co mogę zrobić, żebym była szczęśliwsza. Ludzki mózg jest wciąż zbadany tylko w małym stopniu. Na początku to mnie ciekawiło, intrygowało, a później wręcz stało się moją pasją – opowiada nam Szemik.
Bramkarka kadry piłkarek widziała z bliska cierpienie weteranów wojennych
Jan Szupina, prezes Mitechu Żywiec, wspomina w „Kronice Beskidzkiej”, że gdy w 2011 roku 14-letnia Kinga trafiła do ich klubu, była niezwykle konkretną dziewczynką. – Przyznała, że będzie u nas grać do matury, bo potem zamierza wyjechać na stypendium i studiować w Stanach Zjednoczonych – opowiada działacz.
I tak też się stało. Szemik na University of Texas grała w piłkę w drużynie Texas Rio Grande Valley. Szło jej na tyle dobrze, że została nawet wybrana do najlepszej jedenastki Konferencji Zachodniej. Na uczelni studiowała psychologię. To właśnie wtedy temat depresji stał się jej szczególnie bliski.
– Przebywałam w USA w otoczeniu weteranów wojennych. Widziałam z bliska, jak ciężko było im się odnaleźć po zakończeniu służby. Oni w zasadzie nie mogli normalnie funkcjonować. Byli żołnierzami, a potem tak naprawdę zostali sami i nikt nie pamiętał, że oni nie doprowadzili się sami do takiego stanu, tylko po prostu byli częścią czegoś większego. To było dla mnie bardzo ciężkie, bo widziałam osoby, z którymi się przyjaźniłam i które nie były w stanie wykonywać najprostszych czynności. Zaczęłam sobie myśleć: „Jeżeli są ludzie, którzy mają prawo być szczęśliwi, ale pewne decyzje w ich życiu spowodowały, że jest im ciężej, to dobrze byłoby postarać się im jakoś pomóc”. Ja w ogóle uważam, że robienie w życiu czegoś, co nie jest skierowane tylko na mnie i moje dobro, ale jest jakąś większą ideą, daje większy poziom spełnienia – opisuje swoje podejście bramkarka West Hamu i polskiej kadry.

Kinga Szemik na treningu
Szemik: „Leczmy depresję psychodelikami”
Szemik uważa, że depresję w większym stopniu powinno się leczyć środkami psychodelicznymi. To wciąż budzi spore kontrowersje. Psychodeliki zostały zdelegalizowane pod koniec lat 60.: były wtedy popularne wśród hippisów i m.in. protestujących przeciwko wojnie w Wietnamie, ale także wśród osób walczących o prawa kobiet. Wtedy okryły się złą sławą, jednak od początku XXI wieku wznowiono badania nad możliwościami leczenia nimi zaburzeń psychicznych. Są cenieni w skali świata specjaliści, jak dr. Robin Carhart-Harris, który dostał zgodę na wykorzystywanie środka psychodelicznego – psylocybiny – w psychoterapii depresji. Efekty są póki co pozytywne, ale wielu psychiatrów podkreśla, że w tej kwestii należy zachowywać dużą ostrożność.
Według Kingi to jest jednak przyszłość. – W Czechach parlament niedawno przegłosował wprowadzenie środków psychodelicznych do użytku klinicznego. To super sprawa. Warto pamiętać, że leczenie depresji jest ogólnie długotrwałym, żmudnym i bardzo ciężkim procesem. Mamy człowieka, który w pewnym momencie swojego życia nie jest w stanie wstać z łóżka, być może męczy go stres pourazowy, ma myśli samobójcze. Takiej osobie nie będzie łatwo mieć energię i w ogóle przestrzeń w sobie, żeby przejść cały proces terapii i móc funkcjonować. A substancja psychodeliczna otwiera pewne drzwi do podświadomości. Pozwala też uregulować mózg na poziomie hormonalnym i chemicznym, żeby w pewien sposób się zresetował. To daje nam przywilej, by móc szybciej działać w ekstremalnych przypadkach. Osobiście widzę w tym wielki potencjał. Farmakologia i tak wiąże się z różnymi skutkami ubocznymi, często po prostu pomaga nam przetrwać. Sprawia, że jest trochę łatwiej żyć, ale niekoniecznie czerpać z tego życia więcej. Dobrze by więc było znaleźć lepszy sposób na to, aby ludziom po prostu pomóc i żeby świat był lepszy – tłumaczy Szemik z pewnością siebie w głosie.
Dodaje, że w przyszłości chciałaby pomagać ludziom i mieć wpływ na zmianę mentalną w społeczeństwie, w którym wiele osób jest pogrążonych w strachu i smutku.
A kiedy pytamy ją, czy są jakieś psychologiczne triki, z których korzysta na boisku, odpowiada: – Zwłaszcza na mojej pozycji to bardzo istotne, bo jesteś często wyłączona z gry na trzy, cztery minuty i nagle leci piłka. Możesz w tym momencie podjąć złą decyzję, popełnić błąd. A później znów jesteś wyłączona z gry na kilka minut. Dlatego korzystam z różnych metod. Zdarza się, że podczas meczu mówię coś do siebie, żeby się wspierać i sobie nie zaszkodzić.

Szemik z Ewą Pajor
Mogła być łuczniczką
Szemik od dziecka znajdowała się w sytuacjach wymagających wsparcia, ale wiele z nich rozwiązywała sama. Niektóre po prostu musiała przetrwać. Na początku grała z rodzeństwem. Była najmłodsza, do tego wysoka jak na swój wiek, więc bracia najczęściej stawiali ją na bramce. – Fajnie było biegać z przodu i strzelać gole, ale z czasem zaczęłam czuć coraz większą zajawkę do grania na pozycji, która jest zupełnie inna niż pozostałe. Zrozumiałam też, jak bardzo jest istotna i wiążąca się z odpowiedzialnością. To dało mi wiele motywacji. Powodowało, że chciałam dalej próbować – wspomina.
Jak wiele innych piłkarek kadry Niny Patalon, w swoim pierwszym klubie, w jej przypadku – LKS Borach Pietrzykowice – grała z chłopakami. – Na początku chłopcy jej dokuczali, bo to dziewczyna. Ale Kinga potrafiła sobie ich tak poustawiać, że teraz chłopcy ją bardzo szanują – wspominał w 2009 roku Krzysztof Dziedzic, trener trampkarzy tego zespołu.
Iść przez życie w młodym wieku, ale też rozwijać się w piłce pomagały Kindze doświadczenia z innych dyscyplin, których było sporo. – Jako dziecko grałam w siatkówkę, w szachy, trenowałam też karate i łucznictwo. Moi trzej bracia strzelali z łuku, byli nawet w reprezentacji Polski. Ja też bardzo lubiłam ten sport, zdobywałam nawet medale, ale łucznictwo było trudniejsze niż piłka, bo wymagało bardzo dużej koncentracji. Pamiętam, że gdy strzelałam z łuku na zawodach, myślałam, że jednak wolałabym rzucać się za piłką. Lubiłam się ruszać, a tam trzeba było jednak stać. I to ciągłe skupienie. Dlatego postawiłam na futbol – opowiada nam bramkarka.
Sukces i absurdalny mecz
Talent Szemik został odkryty stosunkowo szybko, bo miała 12 lat, gdy została już powołana do kadry U-15. Gdy udzielała wtedy swojego pierwszego wywiadu, „Kronice Beskidzkiej”, powiedziała: „Chcę się doskonalić i piąć w górę. Moim celem jest gra w podstawowej jedenastce kobiecej reprezentacji Polski”.
Dziś nie tylko to realizuje, ale jeszcze wystąpi w pierwszym, historycznym dla Polek seniorskim EURO.

Radość Szemik po awansie na EURO
W 2013 roku Kinga pojechała już na turniej do Szwajcarii. Znalazła się w składzie reprezentacji Polski do lat 17, która sensacyjnie sięgnęła wówczas po mistrzostwo Europy. Szemik była rezerwową bramkarką, w pierwszym składzie występowała Anna Okulewicz. Nastoletnie zawodniczki, przyzwyczajone do tego, że nikt w kraju nie interesował się kobiecą piłką, zwłaszcza w tej kategorii wiekowej, nagle musiały zmierzyć się z dość dużą popularnością. Telefony z Polski do Szwajcarii, prośby o wywiady, przywitanie na lotnisku, zorganizowane przez związek spotkanie z mediami. Trochę tego było.
– Pamiętam, że w Szwajcarii było z nami dwóch chłopaków z Łączy Nas Piłka: Łukasz Wiśniowski i operator Kuba Rejmoniak. Obaj zaczynali wtedy pracę w PZPN-ie i trochę otwierali nam oczy na to, że warto się przemóc i swobodnie pokazywać w materiałach wideo. Byli bardzo otwarci, złapałyśmy z nimi flow. Pokazali nam, jak wygląda świat mediów, choć wciąż było czymś dziwnym, że ktoś się nami nagle tak bardzo zainteresował – mówi w rozmowie z Weszło Paulina Dudek, dziś obrończyni PSG i reprezentantka Polski, a wtedy koleżanka Szemik z zespołu do lat 17.
Kinga to nagłe zainteresowanie odbierała podobnie. Po powrocie do Polski odbył się mecz. Dziwny. Kontrowersyjny. Bezsensowny. Które z tych określeń jest najlepsze? Pewnie to ostatnie, bo wiele osób nie miało pojęcia, po co zorganizowano na stadionie Polonii spotkanie świeżo upieczonych mistrzyń Europy do lat 17 z… kadrą dziennikarzy. Mecz wzbudził też pewne kontrowersje ze względu na postawienie naprzeciwko siebie młodych dziewczyn i dużo starszych mężczyzn.
W 16. minucie gola na 1:0 strzeliła po indywidualnej akcji Ewa Pajor. Na 2:0 podwyższyła Ewelina Kamczyk. Obie, podobnie jak Szemik, na EURO 2025 też prawdopodobnie będą wychodzić w pierwszym składzie. W bramce kadry dziennikarzy tych strzałów nie dał rady zatrzymać… Jakub Kwiatkowski, później rzecznik męskiej reprezentacji, a dziś szef TVP Sport. W 29. minucie kadra dziennikarzy miała rzut rożny. Po dośrodkowaniu bramkę głową zdobył Krzysztof Marciniak (dziś Canal+Sport). Szemik po jego uderzeniu rzuciła się do piłki. Nie udało jej się obronić, w dodatku niefortunnie upadła na bark.
Widać było, że stało się coś poważnego. Leżała przez kilka minut. Ostatecznie, krzywiąc się z bólu, opuściła boisko na noszach. – Spadła na rękę, z tyłu jej się podwinęła – mówi ktoś w transmisji ze spotkania, którą można obejrzeć w internecie. Komentujący spotkanie Wiśniowski dodaje, że Szemik już wcześniej leczyła uraz barku.
Podwójny dramat i niepewność jutra
– Ta kontuzja to był wielki sprawdzian w moim życiu. Gdy miałam pierwszą operację, mówiłam sobie, że wrócę silniejsza, że to po prostu kolejny test w moim życiu i poradzę sobie, bo przecież jestem sportowcem, a my się nie poddajemy. Powoli wracałam do sprawności, chociaż początki były trudne, bo ból barku po takiej operacji jest ogromny. Postawiłam sobie cel: chcę grać systematycznie w Ekstralidze i chcę znowu założyć koszulkę z białym orłem na piersi. To dawało mi siłę. Dałam radę – opowiadała w 2015 roku w rozmowie dla strony internetowej Mitechu Żywiec.
Później jednak nastąpił dramat. – Wszystko układało się wspaniale: dostałam powołanie do reprezentacji i nadchodził moment, kiedy miałam stanąć między słupkami w pierwszym składzie swojego klubu. Nadszedł piątek, trening strzelecki. Byłam dość zadowolona ze swojej dyspozycji. Mocny strzał po długim słupku, piłka skozłowała przed moją wyciągniętą ręką, nabierając szybkości. Z powodu opadów deszczu, piłka pociągnęła za sobą rękę na pełnym wyproście i bum. Nie wstawałam z ziemi. Znałam ten ból, wiedziałam, co się stało. Znów nastawianie barku i wizyta u lekarza, który mnie wcześniej operował. Usłyszałam, że jeśli chcę mieć w pełni sprawny staw i grać, to czeka mnie kolejna operacja. Historia zatoczyła koło akurat wtedy, gdy miałam wielką szansę się pokazać. Wszystko legło w gruzach – dodawała.
Kinga pamięta, że lekarz miał zawiedzioną minę, a jej tata, siedzący obok – łzy w oczach. Gdy wróciła do domu, nie wiedziała, czy będzie jeszcze grać w piłkę, bo jej bark ustabilizowano dwoma śrubami i ruchomość wracała bardzo wolno. Poza tym jedna taka operacja sporo kosztowała, a ona przeszła dwie.
– To był taki strzał w tył głowy. Miałam dużo szczęścia, że klub z Żywca mnie wtedy wspomógł. Nie byłam w takiej sytuacji finansowej, żeby po jednej operacji nagle wyłożyć z własnej kieszeni 15 tysięcy na drugą. Ciężko było też patrzeć na moich rodziców, jak cierpią. Zastanawiałem się, czy to wszystko jest w ogóle warte mojego poświęcenia. Tamten rok w ogóle wyglądał tak, że wygrywamy mistrzostwa Europy, nagle wszyscy się wszystkim interesują, a u mnie dzieją się te nieprzyjemne rzeczy. Została mi tylko rodzina i najlepsi przyjaciele. Czułam się, jakbym zupełnie zniknęła z przestrzeni piłkarskiej. To chyba był najlepszy moment, by życie mi coś pokazało. Miałam 16 lat i wpadłam z jednej marginalnej przestrzeni do drugiej – opowiadała Radosławowi Przybyszowi z „Meczyków”.

Szemik, przed jednym z meczów
Ale Kinga Szemik poradziła sobie też z tym, choć po drugim zabiegu wróciła do gry dopiero po dziewięciu miesiącach. – To od nas zależy, czy coś nas zabije, czy wzmocni. Nie poddałam się i oto jestem, silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej – mówiła w 2015 roku. Dojrzałe słowa jak na 18-latkę.
Polska, USA, Francja, Anglia
Było lato 2016 roku, gdy 19-letnia Szemik opuściła Mitech Żywiec i przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, na University of Texas, by studiować psychologię, ale też kontynuować karierę. – Wiedziałam, że mogę tam połączyć studiowanie z grą, choć rodzice nie za bardzo chcieli mnie puścić. Nie podobało im się to, no bo gdzie – na drugi koniec świata, sama? Nikogo tam nie miałam. Ale dałam radę – mówiła w „Meczykach”. W rozmowie z nami dodaje: – Nagłe przejście do funkcjonowania akademickiego w USA to było zderzenie ze ścianą.
Z Polski, gdzie widok dziewczynek grających w piłkę budził wielkie zdziwienie, Kinga trafiła do Stanów, gdzie było to powszechne, a narodowa reprezentacja od lat jest w ścisłej światowej czołówce. W USA otrzymywała stypendium, które pokrywało koszty jej nauki, ubezpieczenia i podręczników. Szemik studiowała, pracowała na kampusie i jeszcze grała w piłkę. – Mój dzień wyglądał tak, że wstawałam o siódmej, a jednego dnia w ogóle była siłownia o 6.00 rano, potem od 8.00 wykłady, o 11.00 trening, znów wykłady i od 17.00 praca. I tak przez trzy lata, bo na pierwszym roku studiów jeszcze nie mogłam pracować – opisywała.
W Texas Rio Grande Valley rozegrała 61 spotkań, ale w styczniu 2020 roku nie została wybrana w drafcie przez żadną z zawodowych drużyn. – Szczerze? Zaaplikowałam tam, ale to było największe zbawienie, że nie zostałam w USA. W ogóle nie za bardzo rozumiem zamysł tego draftu, bo tego samego dnia, gdy mnie nie wskazano, dostałam trzy maile od zawodowych drużyn, żebym jednak przyjechała na testy. Rozmawiałam jednak z jednym z trenerów Orlando Pride, który powiedział mi wprost, że jego zdaniem lepszą opcją byłby powrót do Europy, bo tam się bardziej rozwinę, a w USA liga jest bardzo mała jak na tak wielki kraj – mówi nam Szemik.
Stanęła wtedy przed wyborem – co robić dalej? Ostatecznie zdecydowała się na przejście do francuskiego FC Nantes, występującego na drugim szczeblu rozgrywek. To kolejny moment, który hipotetycznie mógł zahamować jej karierę. – Nie wyobrażałam sobie mentalnie, by wracać wtedy do polskiej ligi. Skrzywdziłabym siebie, po prostu. Byłam już na zupełnie innym etapie, również w głowie. Bardzo chciałam się rozwijać, iść do przodu – przekonuje Kinga.
I poszła. Nantes co prawda nie wywalczyło awansu do elity, ale prezentowało się na tyle dobrze, że Szemik przeniosła się do Stade de Reims, z którym w sezonie 2023/2024 zajęła w lidze bardzo wysokie czwarte miejsce. Efekt? Przenosiny do Anglii i West Hamu United, pytania o znajomość z Łukaszem Fabiańskim (spotkali się kilka razy, wystąpili wspólnie w akcjach marketingowych) i dziewiąta pozycja w bardzo mocnej angielskiej lidze (Arsenal ograł wielką Barcelonę w ostatnim finale Ligi Mistrzyń).
Pytamy Kingę, jak opisałaby krótko, pod względem sportowym, te kolejne doświadczenia. – W Stanach piłka była biegowa, atletyczna. Trochę mniej było taktyki, którą miałam we Francji, podobnie jak większy nacisk na technikę. Liga angielska jest natomiast bardzo fizyczna, codziennie mamy siłownię – odpowiada Szemik.
Porównania z Kiedrzynek
W „Meczykach” dodała, że w West Hamie nauczyła się lepiej grać nogami, co przydaje jej się bardzo w reprezentacji Polski. W kadrze na pozycji bramkarki Kinga długo była w cieniu Katarzyny Kiedrzynek, która zakończyła karierę reprezentacyjną w 2024 roku. Od tego czasu to Szemik zaczęła regularnie bronić w pierwszym składzie i jest pewniaczką między słupkami do dziś. Błysnęła zwłaszcza w dwumeczu z Austriaczkami (dwie wygrane Polek po 1:0), który dał drużynie Patalon historyczny awans na EURO.

Szemik na treningu, w tle Katarzyna Kiedrzynek. Zdjęcie z 2020 roku.
– Zawsze trudno wejść w miejsce kogoś, kto cieszył się takim szacunkiem i renomą. I szczerze mówiąc zrobiłam progres dopiero, gdy przestałam się porównywać. Nas zestawiano ze sobą odkąd pamiętam. Miałam z tyłu głowy, że nie da się być lepszym. Aż w końcu coś „przeskoczyło”. Uświadomiłam sobie, że w byciu Katarzyną Kiedrzynek nigdy nie będę tak dobra jak oryginalna Kasia, ale mam szansę stać się najlepszą Kingą Szemik. A kto wie, jak daleko może zajść najlepsza wersja Kingi? – mówiła Szemik w grudniu ubiegłego roku w rozmowie dla TVP Sport.
Reprezentacja Polek już 30 czerwca leci na turniej do Szwajcarii, gdzie w grupie, bardzo trudnej, zmierzy się z Niemkami, Szwedkami i Dunkami. – To było jedno z moich największych marzeń: awansować z dziewczynami na wielki turniej. W naszym zespole jest jedność, nie ma podziałów. Rywalki są wyżej w rankingu, ale my z orzełkiem na piersi zagramy najlepiej jak potrafimy. Ja osobiście lubię występować w roli underdoga, bo presja jest wtedy na przeciwniku. Cieszę się też, że możemy dawać przykład innym. Wszystkim małym dziewczynkom, chcącym grać w piłkę, chcę powiedzieć, by cały czas wierzyły w siebie. W życiu można bardzo wiele osiągnąć, jeśli człowiek trzyma się tych marzeń. Sama jestem tego najlepszym dowodem – powiedziała Kinga dwa dni temu w Arłamowie na spotkaniu z dziennikarzami.
„Mniej podziałów, a więcej zrozumienia”
„Veni, vidi, amavi” – taki tatuaż ma na prawym ramieniu. To wariacja słynnego powiedzenia Juliusza Cezara, którą można by przetłumaczyć jako: „Przyszedłem, zobaczyłem, pokochałem”. – To o mnie i o życiu. W oryginalne na końcu jest „zwyciężyłem”, ale według mnie potrzebujemy w życiu mniej zdobywania, a więcej zrozumienia i empatii. Potrzebujemy odpowiedniego podejścia do drugiej osoby, a wtedy będziemy potrafili zrozumieć ją na dużo wyższym poziomie, zamiast stawiać wyżej siebie i próbować kogoś na siłę zmieniać. Mniej podziałów, a więcej zrozumienia. To jest dziś bardzo ważne – przekonuje nas Szemik, o której koleżanki z kobiecej kadry mówią, że żadna z nich nie czyta tylu książek.
Kiedyś była „Potęga podświadomości”. A teraz? – Obecnie czytam „Autobiografię Jogina”. To bardzo dobra książka, która pokazuje trochę z innej strony medytację i w ogóle kulturę wschodnią, którą my uważamy za zacofaną. To zgubne myślenie, bo ci ludzie są po prostu mniej przywiązani do rzeczy materialnych, co może być dla nas trudne do zrozumienia. Ale jednocześnie, dzięki temu trochę innemu funkcjonowaniu, są szczęśliwi. Ta książka buduje samoświadomość i może bardzo dobrze wpłynąć na życie każdego z nas – kończy bramkarka kobiecej kadry, która nie może się już doczekać początku mistrzostw Europy.
Polki pierwszy mecz, z Niemkami, rozegrają 4 lipca o 21.00.
Duża część wypowiedzi w tym tekście pochodzi z wywiadu, którego Szemik udzieliła na zgrupowaniu w Arłamowie redakcjom Weszło i PS Onet.
JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl