Rok temu przez długi czas mydlono oczy kibicom Barcelony. Do klubu miał przyjść Nico Williams, przyjaciel kilku piłkarzy “Dumy Katalonii” i wzmocnienie lewego skrzydła na lata, może nawet na dekadę. Za zasadnością takiego ruchu stały świetne statystyki i profil dobrze skrojony pod Barcę, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Nie wnikając, kto zawinił bardziej – czy Joan Laporta z brakiem gwarancji finansowych, czy sam piłkarz z wątpliwymi intencjami przyjścia – wydawało się, że saga doszczętnie upadła. Aż do teraz.
Oto bowiem mamy zwrot akcji i Nico Williams pakuje walizki z myślą o locie do Barcelony. W zeszłe lato w katalońskich mediach padały ostre hasła, że ten pociąg mu odjechał. A środowisko klubowe, na czele z Deco, wysyłało sygnały, że ruszy po innych zawodników. Na przykład po Luisa Diaza z Liverpoolu, który przez długi czas wydawał się opcją zastępczą nr 1. Przewijało się też nazwisko Rafaela Leao, choć trudno było nie odnieść wrażenia, że to dopiero trzeci, trochę na siłę, wybór z listy życzeń. Nie dało się zamazać faktu, kto u podstaw był pierwszym.
Transfer z rocznym opóźnieniem. Czyli Nico Williams w Barcelonie
Rok temu Nico Williams rozpalał wyobraźnię wielu klubów. 8 goli i 18 asyst w Athletiku Bilbao, a potem świetne EURO z dwoma trafieniami i jednym ostatnim podaniem. Licząc wszystkie fronty, młody Hiszpan skończył sezon 2023/2024 z 34 punktami w klasyfikacji kanadyjskiej. Rozegrał liczbową “życiówkę”, ale to tylko połowa powodów, dla których stał się celem transferowym Barcelony. Druga część to styl gry – eksplozywny, ekspresyjny, widowiskowy. Kiedy Yamal zaczął pojawiać się w czołówce dryblerów, a w minionym sezonie rozniósł konkurencję w Europie, gdzieś w tle, także na czołowych pozycjach, znajdował się Nico.
Oczywiście sezon 2024/2025 nie był już tak spektakularny w wykonaniu piłkarza z Bilbao. W statystykach spadł pod każdym względem, ale nie dość, że w Bilbao mieli trudniejszy sezon w związku z europejską przygodą, to jeszcze sam Hiszpan chyba zgasł mentalnie po poprzednich wakacjach. Podobno nakręcił się na transfer do Barcelony, chciał dołączyć do najlepszych kumpli z reprezentacji, ale cały ten szum medialny i ostateczny brak gwarancji ze strony Barcy, że uda się go zarejestrować, zrobił swoje. W międzyczasie Barca wzięła innego ważnego kadrowicza z wygranego przez “La Furia Roja”EURO 2024, Daniego Olmo, co budziło duże wątpliwości. Bo raz, że piłkarz szklany, a dwa – nie na pozycję Nico, czyli lewe skrzydło, które określano priorytetem.
I tu dochodzimy do eksplozji Raphinhi za kadencji Hansiego Flicka. Nikt się tego nie spodziewał, ale Brazylijczyk dał szybko zapomnieć o gorzkiej sadze z Nico Williamsem. Gdy skrzydłowy Barcy notował chore liczby w La Liga i Lidze Mistrzów, Williams przeżywał gorszy okres w Bilbao. Dobrze się stało dla każdej ze stron: klub nie dołożył sobie problemów z limitami płacowymi jak przy Danim Olmo, przestrzeń do rozwoju miał Raphinha, a sam Nico mógł nabrać przekonania, widząc śmigającego Yamala i spółkę, że jednak musi zrobić wszystko, żeby zmienić barwy, póki nie będzie za późno.
Barcelona wreszcie może mieć lewoskrzydłowego z krwi i kości
W Barcelonie oczekiwali jakiegoś gestu albo inicjatywy zakulisowej ze strony piłkarza, żeby zainicjować poważne negocjacje. Teraz “Duma Katalonii” ma znacznie lepsze karty na stole niż rok temu, bo była najefektowniej grającą drużyną w Europie i zdobyła kilka trofeów. Jeśli gdzieś ma trafić reprezentant kraju z dużym potencjałem, topowy skrzydłowy La Liga, to właśnie tam. Zwłaszcza że jego pozycja w Barcelonie teoretycznie wciąż jest wolna.
Barcelona na dniach może dokonać pierwszego tak dużego transferu skrzydłowego, obarczonego dodatkową presją, od czasów Ousmane’a Dembele. Coutinho nim nie był, a mimo to błędnie oczekiwano, że zastąpi Neymara. Przypadek Williamsa jest inny, bo nie musi wchodzić w czyjeś buty. Na upartego, musiałby rywalizować z niesamowitym dorobkiem Raphinhi, ale nie zapominajmy, że mówimy o innych typach piłkarzy. Jeden bardziej bazuje na dynamice i mijaniu rywali z piłką przy nodze, a także trzyma się bliżej linii. Drugi częściej atakuje wolne przestrzenie, jest bardziej wolnym elektronem i lepiej, gdy ogranicza kontakty z piłką. Słowem: Raphinha absolutnie nie jest kimś, kto wchodziłby Williamsowi w drogę.
Ba, może być wręcz przeciwnie. Ale zanim o dopasowaniu składu Barcelony pod Nico Williamsa, najpierw rzut oka na fakty statystyczne z La Liga:
- Tylko Lamine Yamal, Vinicius i Mbappe mieli średnio więcej udanych dryblingów na mecz niż Nico Williams
- Nico jest w pierwszej trójce pod względem dryblingu o “dużym wpływie” (za Mbappe i Tsygankovem)
- Tylko Mbappe, Yamal, Vinicius i Lukebakio oddali więcej strzałów po wygranej akcji 1 na 1
- Spadł natomiast wpływ Nico na kreowanie akcji bramkowych względem sezonu 23/24 (sumowane kluczowe podania, wywalczone faule, dryblingi), ale minimalnie. Z drugiej części topowej dziesiątki Hiszpan spadł w okolice 10-12. miejsca na liście wszystkich piłkarzy La Liga
Zaglądając do różnych porównań analitycznych, okazuje się, że Nico Williams nadal wygląda okazale na tle najlepszych skrzydłowych w Hiszpanii. Dla przykładu:
Nico Williams vs Lamine Yamal [źródło: DataMB]
Nico Williams vs Vinicius [źródło: DataMB]
Zwraca uwagę szczególnie prawa strona wykresu. To ona daje odpowiedź, co tak naprawdę Barcelona kupuje za kilkadziesiąt milionów euro. Czyli dryblingi, wygrywanie pojedynków i zdobywanie przestrzeni. Wypisz, wymaluj, atletyczny drybler, który przy odpowiednim rozwoju mógłby nawiązać do liczb swoich konkurentów, na przykład Viniciusa. Ten w pierwszych latach kariery w Realu miał duży problem z wykańczaniem akcji, często wypracowanych przez samego siebie. Williams skończy w lipcu 23 lata, więc wciąż ma czas, żeby nabrać większej ogłady akurat w tym elemencie.
Co zyska Barcelona, jeśli Nico Williams do niej trafi?
Czy zatem klauzula w postaci 60 mln euro to dobra cena za Nico Williamsa? Ważnego reprezentanta Hiszpanii, jednego z bohaterów EURO 2024, topowego dryblera w La Liga i jednego z czołowych piętnastu w Europie? Ten ostatni fakt powinien wybrzmieć, a pewnie mówilibyśmy o najlepszej piątce, gdyby nie kontuzja. W ostatnie fazie sezonu skrzydłowy z Bilbao stracił 6 spotkań przez problem z pachwiną, ale przed tym okresem wykręcał mniej więcej tyle dryblingów co Vinicius, mając ich mniej tylko od Doku i Yamala. A Yamala, pół-żartem, to w ogóle możemy wykluczyć, bo w dryblingach utworzył jednoosobową, nieosiągalną dla reszty ligę. Skończył sezon z 224 udanymi próbami, podczas gdy Williams, też specjalista w tej dziedzinie, miał ich dwa razy mniej.
Nie zdziwcie się, jeśli na kilku platformach zobaczycie różne wartości. Tu nigdy nie dojdziemy do konsensusu, jak przy tym, ile faktycznie bramek w karierze strzelił Pele. Ale przy niewielkich różnicach w liczeniu i tak fakty składają się na prostą matematykę, to znaczy: Barca dołoży jakieś 2/3 Yamala na drugie skrzydło. Oczywiście Nico Williams to nie ta sama skala geniuszu i bardziej ograniczony wachlarz zagrań. Ale pod kątem potrzeb, jakie generuje futbol na najwyższym poziomie, mowa o idealnym uzupełnieniu.
Jeśli Williams trafi pod skrzydła Hansiego Flicka, Barcelona będzie miała trzech różnych skrzydłowych do obsadzenia ofensywy. I to nie tak, że będą sobie przeszkadzać. Choć pewnie byłyby takie mecze, w zależności od obranej taktyki na konkretnego rywala, które wykluczyłyby Nico lub Raphinhę z wyjściowego składu. Ale wystarczy jedno spojrzenie na heat mapy całej trójki, żeby wyobrazić sobie, jak to może hulać od następnej kampanii.
Strefa działań Raphinhi w La Liga [źródło: Sofascore]
Analogicznie Yamal [źródło: Sofascore]
I Nico Williams [źródło: Sofascore]
Trio Yamal-Raphinha-Williams to potencjał na topową linię ataku. Być może bez “Lewego”
Założenie, o którym już mówi się w hiszpańskich mediach, jest takie, że na przyjściu Williamsa miałby stracić… Robert Lewandowski. Nie Raphinha, którego Flick podobno chce przymierzać do roli “fałszywej dziewiątki” albo “dziesiątki”, która biega między liniami. Widzieliśmy to już w niektórych meczach Barcelony, Brazylijczyk to potrafi i nie musi być przywiązany do konkretnego miejsca na murawie. Co innego Yamal z Williamsem, którzy raczej trzymaliby się skrzydeł i robiliby tam z defensywy przeciwnika wiatrak od Barcelony po Bilbao.
Owszem, istnieje też wariant, na którym zyskuje także Lewandowski. Z takim serwisem na bokach – o matko, nic, tylko ustawiać się na właściwej kępce trawy w polu karnym. Bo akurat Nico ma tę cechę wspólną z Yamalem, że znacznie lepiej wypada w dograniach do kolegów. Gdyby połączyć tego pierwszego w wersji z sezonu 2023/2024 i Yamala z 2024/2025, na bokach zespół miałby 43 asysty. To zresztą wizja, którą w ekipie mistrza Hiszpanii chcieliby urzeczywistnić. Żeby nie było tak, że 90% uwagi skupia się na 17-latku.
Wraz z przyjściem Williamsa mielibyśmy w rozkładaniu akcentów ofensywnych tak dużą zmianę, że łatwiej byłoby podtrzymać tytuł najlepszej linii ataku w Europie. Jedyną obawą dla kibiców Barcy może być to, jak Nico Williams prezentował się na tle najmocniejszych przeciwników. W zeszłym sezonie miał problemy z Portugalią, Realem, Barceloną, Atletico czy Manchesterem United. Tu jest ten margines do poprawy i największa różnica między nim a Yamalem, który przy okazji największych meczów potrafił wchodzić na niebotyczny poziom.
Jeśli nad tym uda się popracować, jest szansa, że za dwa razy mniejszy koszt Barcelona ściągnie mniej podatnego na kontuzje i bardziej pasującego do układanki skrzydłowego niż Dembele z przeszłości. Dlatego, biorąc pod uwagę całokształt, trudno się tym transferem nie ekscytować.
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ PIŁCE:
- Mógł być kolejnym Rafą Nadalem, zagra dla jego ukochanego Realu. Skąd się wziął Franco Mastantuono?
- Na zaplecze Ekstraklasy trafi czołowy drybler z trzeciej ligi hiszpańskiej [NEWS]
- Morata z groźbami śmierci. “Przestańcie być podłymi ludźmi”
Fot. Newspix