Z dziesięciu zawodników Kolejorza, którzy spędzili na boisku ponad połowę możliwych minut, tylko jeden Alex Douglas to transfer z tego sezonu. Lech nie stał się nagle innym klubem niż ten, który rok temu w oparach absurdu kończył rozczarowujący sezon. Jego horyzont działania wykracza jednak poza najbliższy rok. A to wielki atut.

Trzy spośród drużyn rywalizujących w Ekstraklasie w sezonie 2006/2007, pierwszym dla rodziny Rutkowskich w roli właścicieli Lecha Poznań, grają dziś poza poziomem centralnym. Pięć kolejnych jest w I lidze. Spośród ośmiu, które przetrwały w elicie z tamtych czasów, dwie w międzyczasie zbankrutowały i odradzały się w nowej formie od IV ligi, a cztery zaliczyły przynajmniej jeden spadek. Nieprzerwaną obecność w Ekstraklasie zanotowały w tym czasie tylko Legia i Lech. Tyle że Legia zdążyła w tym okresie dwa razy zmienić właściciela – z ITI na grupę na czele z Bogusławem Leśnodorskim, a potem na Dariusza Mioduskiego. Gdy Rutkowscy zaczynali rządzić w Poznaniu, ich głównym rywalem w drodze do pierwszego mistrzostwa była Wisła Bogusława Cupiała. Potem konkurowali z Legią Leśnodorskiego, Legią Mioduskiego, ostatnio z Rakowem Michała Świerczewskiego. Wszyscy pojawiali się i znikali, a oni trwali. Niewzruszeni, przez dłuższy czas budując klub w powtarzalny sposób. Nierzadko krytykowany i frustrujący dla kibiców, ale przewidywalny.
Patrząc na polską piłkę w skali makro, to właśnie wydaje się największą siłą Lecha. Entuzjazm w różnych miejscach pojawia się i gaśnie. Niektórzy budują projekty z większym rozmachem, ale też gorzej znoszą turbulencje. Mówi się często, że jak na posiadany potencjał, „Kolejorz” wygrywa za rzadko. Ale po dziewiętnastu latach okazuje się, że rządy Rutkowskich przyniosły już niemal połowę wszystkich mistrzostw w historii klubu. W okresie nazywanym „złotą dekadą”, między 1983 a 1993, Lech zgromadził pięć tytułów. Między 2010 a 2025 dołożył kolejne cztery. Jak by nie oceniać rządów Rutkowskich, zapewnili klubowi drugi wśród najlepszych rozdziałów w historii. Przy czym, jeśli zamknąć się tylko w historii najnowszej, Lech zgarnął dwa z czterech ostatnich tytułów mistrzowskich. Czekanie na szóste mistrzostwo trwało siedemnaście lat, na siódme pięć, na ósme siedem, a na dziewiąte trzy. Lech nie przyzwyczaił więc dotąd do tak krótkich przerw między tytułami, jak obecnie. W drużynie wciąż jest kilku piłkarzy, jak Filip Bednarek, Joel Pereira, Antonio Milić, Mikael Ishak, Radosław Murawski czy Bartosz Salamon, którzy zdobywali także poprzedni tytuł.
MISTRZOSTWO SYTYCH KOTÓW
Lech być może za rzadko miewa wzloty, ale unika potężnych upadków. Odkąd w 2008 roku wdrapał się na czwarte miejsce w drugim sezonie Rutkowskich, poza pierwszą piątkę wypadł raptem trzy razy w ciągu siedemnastu lat. Dziesięć razy w tym okresie kończył na podium. To oczywiście może brzmieć mało powabnie, mowa przecież o klubie z wielkim potencjałem, dla którego podium czy pierwsza piątka to za mało, jednocześnie jednak to wciąż liga, w której kluby pojawiają się i znikają, zaliczają złote lata, by potem stawać na skraju bankructwa. Niemal stała obecność w okolicach szczytu przez blisko dwie dekady już jest warta odnotowania. I daje klubowi stabilność planowania, powtarzalność gry o wysokie cele, ciągłe pomnażanie przychodów, które przecież rosną wraz z regularnym zajmowaniem wysokich miejsc. Znów, jedynym klubem, który przebija go pod tym względem, jest Legia.
To unikanie miotania się od ściany do ściany, nawet gdy wydaje się, że sytuacja wymaga rewolucji, okazało się w tym sezonie siłą Lecha. Ten klub przyzwyczaił, że ma horyzont planowania dłuższy niż jeden sezon. Większość bohaterów mistrzowskiej drużyny była już piłkarzami Lecha rok temu, gdy w oparach absurdu Kolejorz przegrywał na własnym stadionie z Koroną Kielce, a karierę robiło określenie „syte koty”. Sytym kotem był Afonso Sousa, który teraz strzelił z Piastem gola na wagę mistrzostwa. Sytym kotem był Ali Gholizadeh, który zdobył kluczową w walce o tytuł bramkę przy Łazienkowskiej. Był nim Joel Pereira, który w meczu z Legią zaliczył fantastyczną interwencję ratującą wynik. Byli Antonio Milić, Bartosz Salamon, Ishak, Murawski, Mrozek. Choć nowi, Patrik Walemark, Alex Douglas, Daniel Hakans czy nawet Mario Gonzalez dołożyli cegiełkę do mistrzostwa, to nie oni okazali się najważniejsi. Najważniejsi byli ci wyszydzani przed rokiem. Z dziesięciu zawodników, którzy spędzili na boisku ponad połowę możliwych minut, tylko jeden Alex Douglas to transfer z tego sezonu.

Piłkarze Lecha na mistrzowskiej fecie
REZERWY Z AKADEMII
Najlepiej głębokie rezerwy Lecha, po które zawsze można się cofnąć w momencie kryzysowym, widać jednak po akademii. Od lat wiadomo, że przynosi Lechowi miliony, ale oprócz tego przynosi mu też realne wzmocnienia i uzupełnienia składu. Kluczową nową postacią w środku pola okazał się Antoni Kozubal, w zeszłym sezonie ogrywany na wypożyczeniu w GKS-ie Katowice, ale znaleziony na Podkarpaciu już osiem lat temu. Przeszło dwa tysiące minut uzbierał Michał Gurgul. Wiele doskonałych interwencji w skali sezonu zaliczył Mrozek, ściągnięty do Poznania jedenaście lat temu, ale dopiero w tym sezonie dający drużynie coś ekstra. W końcówce, przy wielkiej presji, trener nie bał się wpuszczać Wojciecha Mońki i Kornela Lismana, kolejnych wychowanków. Wykształcenie pięciu spośród piętnastu piłkarzy, którzy wzięli udział w decydującym o tytule meczu, to realny wkład akademii Lecha w dziewiąte mistrzostwo tego klubu. Średnia wieku nowego mistrza Polski to mniej niż 26 lat, co jest czwartym wynikiem w lidze. I pierwszym wśród klubów walczących o czołowe miejsca. Jeśli chodzi o odsetek minut wychowanków, Lech zajął drugie miejsce w lidze za Zagłębiem Lubin. W jego barwach niemal 1/3 czasu gry dostawały w tym sezonie produkty akademii.
Stabilność Lecha widać nie tylko przez długie zaangażowanie właścicieli i budowanie drużyny na piłkarzach związanych z klubem już od lat. Polityką sportową klubu już od niemal siedmiu lat zarządza Tomasz Rząsa. To także wynik w polskich realiach niemal niespotykany. Słusznie chwalony Łukasz Masłowski z Jagiellonii Białystok zdążył w tym czasie zwiedzić trzy kluby. Raków Częstochowa właśnie zatrudnił czwartego dyrektora sportowego w cztery lata. A Rząsa pracował przecież wcześniej jako asystent trenera, dyrektor sportowy akademii i w klubie przeżył już na różnych stanowiskach trzy mistrzostwa Polski. Nikt nie nazwie go najlepszym fachowcem w kraju w tej dziedzinie, ale tak długie trwanie pozwala także jemu zbierać doświadczenia, wnioski, uczyć się na także własnych błędach. W Lechu ma szansę powstawać pamięć systemowa, rodzaj mądrości organizacji, na której można budować przewagi.
UDANA WIZYTÓWKA
Czego Lech w poprzednich latach kompletnie nie umiał, to zatrudnianie trenerów, co pewnie w kluczowym stopniu odbijało się na jego często rozczarowujących wynikach. Po 2010 roku tylko Maciej Skorża potrafił dać Poznaniowi mistrzostwo Polski. Poza nim Lech nie potrafił znaleźć nikogo, kto na dłuższą metę zbudowałby tam drużynę na miarę ambicji – czy sięgał po fachowców o uznanej w Polsce marce, jak Adam Nawałka czy Jan Urban, czy na trenerów własnego chowu, jak Mariusz Rumak, Ivan Djurdjević czy Dariusz Żuraw, czy po importowanych fachowców, jak Jose Bakero, Nenad Bjelica i John Van Den Brom. Tym razem wreszcie udało się trafić idealnie. Nieoczywista diagnoza po poprzednim sezonie, że drużyna nie potrzebuje rewolucji, tylko doprowadzenia tych, którzy w niej są, do lepszej formy, mogła okazać się trafna jedynie przy kimś, kto faktycznie potrafiłby odbudować zawodzących zawodników. Bo przecież ci, którzy zawiedli najmniej i jeszcze dało się na nich zarobić, zostali w trakcie sezonu sprzedani. Rozgrywki były na tyle długie, że można zapomnieć, iż Jesper Karlstroem i Kristoffer Velde zaczynali je w barwach Lecha. Filip Marchwiński spędził z Kolejorzem przygotowania, ale w bieżących rozgrywkach już dla niego zagrać nie zdążył. Frederiksen budował tę drużynę w biegu. I dał radę.

Niels Frederiksen nieźle sobie poradził ze zbudowaniem mistrzowskiej ekipy Lecha
Nie ma co idealizować Lecha, bo przez ostatnie dwie dekady wszyscy zdążyliśmy zobaczyć, że to nie jest projekt bez wad. Ale nawet jeśli nie zawsze wywołuje zachwyty, wydaje się najwszechstronniej zbudowanym klubem w Polsce. Od prawie dwudziestu lat z tym samym właścicielem. W jednym z największych miast w kraju, z olbrzymią bazą kibicowską wykorzystującą potencjał całego regionu. Ze stadionem na ponad 40 tysięcy miejsc. Z akademią regularnie dostarczającą piłkarzy do pierwszej drużyny i przynoszącą klubowi miliony z transferów. Do tego w tym sezonie ze względnie młodym zespołem, chcącym grać efektownie z piłką przy nodze, strzelającym wiele goli, ale pracującym także w defensywie. Groźnym w szybkich atakach, ale umiejącym także rozmontować rywali ustawionych głęboko. Wychodzącym z trudnych momentów i w końcówce jednak dźwigającym presję. Mającym gwiazdy i na większości pozycji kandydatów do nagród indywidualnych. Nawet jeśli nie jest się emocjonalnie związanym Lechem, trudno nie widzieć w nim klubu, który nie wstyd wysłać do Europy jako reprezentanta Ekstraklasy. Jako wizytówka polskiej piłki, Lech nie przeszkadza, nie kłuje w oczy, nie budzi żadnych wątpliwości.
To prawdopodobnie nie oznacza, że czas ogłaszać fazę dominacji Lecha w polskiej piłce, narodziny nowej złotej dekady. Nie taki jest sposób działania jego właścicieli i budowania klubu. Można za to zakładać, że po kolejnym rozczarowującym sezonie, po kolejnej porażce, która znów odwróci nastrój wokół klubu o sto osiemdziesiąt stopni, Lech zawsze będzie miał gdzie się cofnąć, by nabrać rozpędu. Będzie miał, jako instytucja, rezerwy, z których można skorzystać, by znów wrócić na dobre tory. Jeśli się dobrze zastanowić, stworzenie takiej oazy stabilności na burzliwym morzu polskiej ligi, to chyba największa zasługa Rutkowskich. Skoro w XXI wiek Lech wkraczał jako II-ligowiec, to nie jest stan odwieczny. Dziś, tak samo jak w 2006 roku trudno przewidzieć, kto będzie za 10 lat grał w Ekstraklasie, kto będzie właścicielem, którego klubu i będzie bił się o mistrzostwo Polski. Ale są podstawy, by sądzić, że Lech będzie jednym z jego głównych konkurentów.
CZYTAJ WIĘCEJ PO FINALE SEZONU NA WESZŁO:
- Sousa bohaterem Kolejorza! Lech Poznań mistrzem Polski 2024/25!
- Raków swoje zrobił, choć nie bez nerwów. Wicemistrz w Częstochowie
- Pogoń bez planu B. Jagiellonia obroniła najniższy stopień podium i zagra w Europie!
- Prezes Lecha patrzy w przyszłość. “Odbierałem gratulacje, a już pytali o Ligę Mistrzów…”
- Bramkarz Lecha o nerwowej końcówce meczu: Życie mi przeleciało mi przed oczami
fot. Newspix