Jacek Zieliński nie zostanie wybrany Trenerem Sezonu, bo nie sięgnie po trofeum i pracę za mało obudowuje ideologią. Ale jeśli Korona Kielce stanie się wkrótce stabilnym, prywatnym klubem, jego rola w tym procesie okaże się bezcenna.

Choć trenerów różnie próbuje się szufladkować, główna linia podziału przebiega pomiędzy tymi, którzy mają dusze artystów i tymi, którzy widzą w sobie rzemieślników. Pierwsi miewają wizje i objawienia. Są owładnięci piłką nożną i śnią o idealnych meczach. Nigdy nie są do końca zadowoleni ze swojego dzieła i chętnie mówią o filozofii futbolu. Najwybitniejszym przedstawicielem tej grupy jest Pep Guardiola, ale trenerzy o tym pierwiastku żyją na każdym szczeblu. Drudzy sypiają i jedzą smacznie. O futbolu myślą jako o pracy, którą chcą oczywiście wykonać dobrze i rzetelnie, ale nie wynoszą jej na piedestał. Pracują z ludźmi, których mają i w warunkach, jakie zastaną, starając się wykonać powierzone im zadania. Najwybitniejszym przedstawicielem tej grupy jest Carlo Ancelotti, ale trenerzy o tym pierwiastku żyją na każdym szczeblu.
Trenerom-rzemieślnikom trudniej o docenienie. Przychodzi zwykle dopiero za sprawą zdobywanych trofeów, ale po nie ma okazje sięgać tylko garstka pracująca w najlepszych klubach. Na co dzień ich dobre imię głoszą tylko zadowoleni ze współpracy piłkarze i kolejni dzwoniący właściciele klubów. Jako że jednak zazwyczaj udzielają mniej ciekawych wywiadów i obudowują pracę mniejszą ideologią niż trenerzy-artyści, to nie oni zwykle narzucają narrację. I to też nie oni zmieniają futbol, wymyślają nowe rzeczy. Raczej kopiują wymyślone już przez innych rozwiązania i kroją je na własne potrzeby. Skoro koło zostało wynalezione, nie wymyślają go na nowo.
Jacek Zieliński to w polskich warunkach typowy przedstawiciel trenerskiego rzemiosła i nie zakończy sezonu z żadnymi trofeami, minione miesiące to spektakularne potwierdzenie jego klasy. Tym, co najstarszy trener w lidze zrobił w Koronie Kielce, bardzo mocno zgłosił kandydaturę do nominacji na Trenera Sezonu. I choć statuetki nie dostanie, jego rola w wychodzeniu tamtejszego klubu na prostą jest nie do przecenienia. Sezon jest na tyle długi, że warto zrekonstruować fakty.
Główny kandydat do spadku
Kiedy startowały rozgrywki, Koronę wymieniano jako głównego kandydata do spadku. Śląska Wrocław nikt nie miał jeszcze wówczas w tej kwestii na radarach, Puszczę Niepołomice chwalono za sensowne letnie wzmocnienia, Stal Mielec cieszyła się, że pierwszy raz od lat nie jest typowana do degradacji, Lechię uznawano za najsilniejszego z beniaminków. Najczęściej wskazywani jako zagrożeni byli beniaminkowie z Katowic i Lublina, Radomiak, który z trudem utrzymał się po poprzednim sezonie i znów wchodził w rok z eksperymentalnym trenerem oraz właśnie Korona. We wcześniejszych latach uciekała przecież spod topora w ostatniej kolejce, a teraz straciła jeszcze skutecznego prezesa i dyrektora sportowego.
Typ wzmocnił jeszcze obraz zespołu w pierwszych kolejkach. Występ w Szczecinie na inaugurację był tragiczny. Chwilę potem trener Kamil Kuzera publicznie narzekał na zawodników, których wpuścił mu do szatni Paweł Tomczyk, nowy dyrektor sportowy. Kibice Korony też nie byli zachwyceni tym, kto zastąpił Pawła Golańskiego. Po klubie panoszyli się radni, a gdy pojawił się Artur Jankowski, prezes z karuzeli, też nie był witany z entuzjazmem. Nad klubem wisiała wizja utrudnionej współpracy z ratuszem w związku z deklaracjami nowej prezydent o chęci odcięcia Korony od miejskiej pępowiny. I na domiar złego zespół od pierwszych kolejek okopał się na dnie tabeli. Gdy Dawid Szulczek, nie mając pracy po spadku z Wartą Poznań, odmawiał wejścia w takie środowisko, spotykał się raczej z powszechnym zrozumieniem. Wejście do I-ligowego Ruchu Chorzów mogło mieć z jego perspektywy więcej sensu. Kielecka stajnia Augiasza to była robota dla desperata. Kogoś, kto na inną pracę w Ekstraklasie nie mógł liczyć. To, że Zieliński zgodził się przyjąć ofertę, nie było więc specjalnie dziwne.
Rynek byłemu trenerowi Cracovii bowiem nie sprzyjał. Jego ostatni rok w drużynie Pasów upłynął na walce o utrzymanie, przy ciągłym wrażeniu, że drużynę stać na więcej. Nowy trener, który go zastąpił, zanotował dobre wejście, a prezes, który Zielińskiego zwalniał, rozpływał się nad sposobem, w jaki Dawid Kroczek analizuje piłkę. W domyśle: od Zielińskiego by takich diagnoz nie usłyszał. Kluby zachłystywały się przedstawicielami tzw. nowej fali, prześcigały się w przeczesywaniu kursantów UEFA Pro, by wśród nich wypatrzyć kogoś ciekawego. Starsi, jak Waldemar Fornalik w Zagłębiu Lubin, coraz słabiej trzymali się w siodle. Zieliński, obejmujący dziesiąty ekstraklasowy klub w karierze, nie mógł być rozchwytywany.

Rozwiązywanie kolejnych problemów
Zieliński po kolei robił jednak to, czego oczekuje się, zatrudniając nowego trenera: by rozwiązywał klubowi problemy, zamiast je dokładać. Zaczął od uspokojenia atmosfery w warstwie retorycznej. Nie przeszkadzał mu dyrektor sportowy, nie miał nic przeciwko prezesowi, nad nowymi nabytkami musiał popracować, ale widział w tych chłopakach potencjał. Że czasem trzeba grać czterema młodzieżowcami? Przecież to są młodzieżowcy tylko z nazwy, chłopacy mają po 21 lat, nic dziwnego, że grają. Problemy Korony nie zniknęły z dnia na dzień, ale pierwszym krokiem była próba ich bagatelizowania.
Szybko Zieliński przeszedł do spraw ważniejszych, czyli warsztatowych. Odszedł od preferowanego przez Kamila Kuzerę ustawienia z czwórką obrońców, zauważając, że możliwości jego piłkarzy łatwiej będzie wykorzystać przy trójce stoperów. Choć obejmował zespół w trakcie sezonu, nie mając okresu przygotowawczego, zdołał w biegu, wykorzystując trzy jesienne przerwy na kadrę, przestawić zespół na system, w którym rzadko grał. Pierwsze próby wcale nie wypadły idealnie. Trener słusznie zdiagnozował, że jedną z najmocniejszych formacji Korony jest atak i próbował wystawiać Jewgienija Szykawkę i Adriana Dalmau obok siebie w systemie 3-5-2. Nie wypadło to jednak dobrze. Odstawił więc Białorusina, u poprzednika grającego praktycznie zawsze od pierwszej minuty i uczynił numer jeden z Hiszpana, który wcześniej przekonywał tylko jako dżoker. Dalmau, zanim doznał w Gliwicach kontuzji, dobił do dziesięciu bramek, a jego umiejętność gry tyłem do bramki w wielu akcjach okazała się dla Korony bezcenna.
Jako że nie jest cudotwórcą, tylko trenerem, Zieliński nie przyszedł do Kielc z gotowymi rozwiązaniami. Wiele rodziło się w trakcie rozgrywek. Postawienie na Rafała Mamlę kosztem Xaviera Dziekońskiego w bramce wcale nie było oczywiste, bo Dziekoński, ze świetną grą nogami i wysokim ustawieniem był bramkarzem, który wzbudzał zainteresowanie na rynku. Pau Resta jeszcze nie zdążył kopnąć piłki, a już towarzyszyła mu niezdrowa atmosfera, bo miał być transferem wskazanym przez jednego z radnych. Okazał się jednak u Zielińskiego całkiem przyzwoitym piłkarzem. W trakcie sezonu budowani byli także m.in. Bartłomiej Smolarczyk, dziś kandydat do wyjazdu na młodzieżowe Euro, Wiktor Długosz czy Dawid Błanik, do niedawna postać marginalna, a w końcówce duże wzmocnienie zespołu.
Wygrany Fornalczyk
W międzyczasie tracili inni, którzy do niedawna wydawali się filarami Korony. Piotr Malarczyk nie gra w tym sezonie prawie wcale, nie ma Dominicka Zatora, Yoav Hofmayster, prawdopodobnie najciekawszy piłkarz Korony przez ostatnie półtora roku, wiosną nie gra i praktycznie nie widać różnicy. Przyznajmy, Kuzera miał rację, nie będąc zachwyconym nabytkami Korony. O jej sile stanowią głównie ci, którzy grali w Kielcach już w poprzednim sezonie: Mamla, Trojak, Remacle, Fornalczyk, Dalmau czy Pięczek. Ale każdego z nich udało się Zielińskiemu odpowiednio wykorzystać.
Największym personalnym zwycięzcą pracy Zielińskiego jest jednak oczywiście Mariusz Fornalczyk. Gdy grał jeszcze w Polonii Bytom, jeździli go oglądać skauci połowy Ekstraklasy. Pogoni Szczecin, która go zgarnęła, powszechnie gratulowano ściągnięcia nowego Kamila Grosickiego. Ale nawet w tym klubie stracili doń w końcu cierpliwość. W Koronie uwierzyli, że warto skorzystać z okazji, ale pierwszy rok spędzony przez tego piłkarza w Kielcach, kompletnie na to nie wskazywał. Z jeźdźca bez głowy skrzydłowy zmienił się jednak w przebojowego i dającego konkrety lidera drużyny. Jeśli po młodzieżowym Euro Korona zgarnie za niego dobre pieniądze, większość zasług za dotarcie do jego potencjału będzie się należało Zielińskiemu, choć niepoślednią rolę odegrał tu też oczywiście Adam Majewski, selekcjoner młodzieżówki, który wierzył weń nawet wtedy, gdy nie szło mu jeszcze w Koronie.

Mariusz Fornalczyk pod wodzą Jacka Zielińskiego osiągnął życiową formę.
Zmieniała się Korona, jeśli chodzi o ustawienie i personalia, rozwiązywała też problemy jako zespół. Jednym z największych w poprzednich latach była kompletna nieumiejętność gry na wyjazdach. Przez półtora roku Kuzery wygrała poza swoim stadionem trzy mecze: dwa w ostatniej kolejce sezonów, grając z nożem na gardle. Zieliński w trakcie niepełnego sezonu też wygrał na wyjazdach trzy razy, do tego aż osiem spotkań zremisował, a tylko cztery przegrał. Korona nie została bestią delegacji, ale dziesiąte miejsce w wyjazdowej tabeli to wynik ze wszech miar przyzwoity.
Nowi ludzie w sztabie
Jednocześnie jesienią narodził się nowy problem, czyli niemożność wygrywania u siebie. To już bardzo niebezpieczny sygnał, bo dla tego klubu tradycyjnie stadion przy ul. Ściegiennego, na którym publiczność reaguje żywiołowo, co przywodzi na myśl atmosferę niższych lig angielskich, był niezaprzeczalnym atutem. Jeśli od połowy września do końca jesieni Korona nie wygrała u siebie, jeśli w pierwszej części sezonu z dziewięciu meczów w Kielcach wygrała dwa, musiała mocno obawiać się, co będzie dalej. W środowisku krążyły plotki, że pieniądze skończą się w lutym, a wokół klubu krążyli dziwni ludzie, co potęgowało obawy. Łatwo dziś o tym zapomnieć, ale Korona jeszcze na początku tej wiosny była w strefie spadkowej z perspektywą, że jej właścicielami zostaną ludzie chcący pozostać anonimowi.
W zimie, oprócz wielu ważnych zmian, jakie dokonały się w klubie w sprawach właścicielskich i zadecydują o przyszłości klubu w kolejnych latach, doszło do dwóch, które łatwo było przegapić. Do sztabu dołączono Martina Bielca, nowego trenera przygotowania motorycznego i Mateusza Dudka w roli asystenta. Zieliński, w przeciwieństwie do wielu trenerów, nie ciągnie za sobą całych sztabów, które powtarzają się w różnych miejscach, ale korzysta z pomocy zmieniających się osób. Często zdolnych i zupełnie od siebie innych. Znając Daniela Myśliwca jako trenera, trudno sobie go wyobrazić jako asystenta Zielińskiego. A jednak obaj współpracowali w Arce Gdynia i później ciepło się o sobie wypowiadali.
Szczególnie o 37-letnim Dudku, byłym trenerze grup młodzieżowych Polonii Warszawa i III-ligowej Broni Radom, krążą w środowisku momentami entuzjastyczne opinie. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, niektórzy zaczęli wiosenny wzlot Korony przypisywać właśnie nowym postaciom w sztabie. Nawet jeśli to po części prawda, w żaden sposób nie umniejsza to zasług Zielińskiego. A wręcz zwiększa szacunek do niego. Pokora do przyznania, że nie jest się alfą i omegą, nie pozjadało się wszystkich rozumów oraz umiejętność pracy z młodszymi, inaczej patrzącymi na futbol trenerami, to przecież potężne atuty każdego lidera. Jeśli więc Zieliński umiał otoczyć się ludźmi, którzy są w stanie mu pomóc i wyciągnąć od nich to, co najlepsze, to tylko plus dla niego.
Sztuka rozmowy
Pasowałoby to zresztą do relacji z zakończonego już kursu UEFA Pro, którego uczestnikami byli m.in. Goncalo Feio, Dawid Szwarga, Adrian Siemieniec czy Robert Kolendowicz. W jego trakcie jednym z prelegentów był Zieliński. Choć może wydawać się to nieoczywiste, kursanci wspominali, że trener Korony im wówczas zaimponował. Nie tym, że otworzył im oczy na futbol, pokazał rzeczy, których nie widzieli, czy ćwiczenia, których nie znali. Pewnie nawet nie byłby w stanie tego zrobić. Zamiast tego powiedział, że nie będzie przed nimi udawał kogoś, kim nie jest, nie wygłosił żadnego wystąpienia, nie wyświetlił prezentacji i zamiast tego zaprosił do rozmowy. Zwyczajnej, szczerej, o różnych sytuacjach, z którymi spotyka się trener, z czym się zmagał, jak z tego wychodził, jakie lekcje wyniósł z konkretnych zdarzeń. Zieliński potrafi rozmawiać z młodymi trenerami, bo wie, w czym są mocniejsi od niego, ale też czego on może ich jeszcze nauczyć.
Korona nie tylko na trzy kolejki przed końcem ma już zapewnione utrzymanie. Ona osiągnęła jeszcze po drodze kilka celów pobocznych. Ma najwięcej minut młodzieżowców w całej Ekstraklasie, choć w poprzednich latach wcale z tego nie słynęła. Ma trzecią wśród najniższych średnich wieku. Wypromowała zawodnika, na którym klub może po latach przerwy zarobić poważne pieniądze. Jednocześnie windując się do górnej części tabeli, może zapewnić większe, niż przypuszczano, wpływy do budżetu. Korona już jest dziewiąta, ale wcale nie wygląda, jakby traciła ochotę, by iść w górę.

Jacek Zieliński może ze spokojem przygotowywać Koronę do ostatnich meczów tego sezonu.
Prztyczek w nos Dróżdża?
Patrząc na formę, jaką prezentują wiosną Górnik i Cracovia, w Kielcach mogą zakręcić się nawet w okolicach szóstego miejsca, co oznaczałoby status „best of the rest” – najlepszej drużyny z grona niewalczącego o puchary. Wyprzedzenie w tabeli Cracovii, która tak się spieszyła, by go wyrzucić z pracy, że nie mogła poczekać dwóch miesięcy do wygaśnięcia jego kontraktu, byłoby prztyczkiem Zielińskiego w nos Mateusza Dróżdża (choć on sam na pewno nie powiedziałby o tym w tych kategoriach). W tabeli z czasów Zielińskiego, liczonej od czwartej kolejki, Korona już jest zresztą szósta. Balastem, który ciągnie ją w stronę środka tabeli, są pierwsze trzy mecze, jeszcze przed zatrudnieniem obecnego trenera, gdy zdobyła tylko punkt. W tabeli za samą wiosnę Korona jest czwarta, ex aequo z Lechem, mając trzynaście straconych goli. To wynik, który przebija jedynie Raków.
To pewnie nie będzie trwało wiecznie. Zieliński nie jest strażakiem, ale też nie maratończykiem. W którymś momencie bajka pewnie się skończy i trener będzie musiał poszukać nowego miejsca. Jeśli jednak Korona przekształci się w kolejnych latach w zdrowy, dobrze poukładany klub, na co obecnie, z nowym właścicielem, są widoki, rola obecnego trenera będzie nie do przecenienia: bo nie przestraszył się sytuacji, jaką w klubie zastał i przygotował podwaliny, by jego następcom pracowało się kiedyś spokojniej. Gdyby w sytuacji pozaboiskowej, w jakiej była Korona na początku sezonu, zawaliła się także strona sportowa i klub faktycznie spadłby z ligi, jego historia mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Praktycznie wszędzie, gdzie Jacek Zieliński pracował, towarzyszy mu po latach szacunek i powszechna sympatia. Kielce będą kolejnym miejscem na mapie, z którego będzie mógł pewnego dnia wyjechać z poczuciem dobrze wykonanej roboty.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Sukces rozsądnych ludzi. O awansie Arki Gdynia
- Jeśli chcesz nowy chodnik w Gdańsku – poczekaj. Najpierw Urfer bierze 10 baniek
- A Korona dalej w gazie! Może skończyć sezon tuż za czołówką
Fot. Newspix