Europejskie puchary przekształciły się w ostatnich dekadach w rywalizację klubów z pięciu czołowych lig europejskich. Co jednak dzieje się na ich peryferiach? Gdzie są lokalni liderzy? W których aspektach nadążają za ligami top 5? I gdzie w tym wszystkim są polskie kluby?
Pojawienie się trzeciego szczebla europejskich rozgrywek urealniło poziom poszczególnych klubów i lig. Wcześniej, gdy tylko najwięksi byli w stanie przebić się do Lig Mistrzów i Europy, premiowane były kraje, które mają silne lokomotywy, wyraźnie dominujące nad resztą. Więcej klubów grających w fazie zasadniczej europejskich pucharów, więcej meczów z większą liczbą rywali, prowadzi do częstszych konfrontacji zespołów z różnych krajów, dając lepsze na temat wyobrażenie układu sił w Europie. O ile większość uwagi zwykle skupia się na tym, jak przebiegają piłkarskie proporcje między pięcioma mocarstwami kontynentalnej piłki – Anglią, Hiszpanią, Francją, Włochami i Niemcami – w futbol gra się także gdzie indziej. A współczesne narzędzia pozwalają porównać kluby spoza czołowych lig kontynentu, nie wrzucając ich do jednego worka.
Europejskie ligi. Kto nadąża za uciekającą czołówką?
Europa dwóch prędkości to pojęcie stosowane często w stosunkach międzynarodowych, ale w piłkarskim krajobrazie kontynentalnych prędkości jest więcej. W osobnej galaktyce znajduje się pięć czołowych lig. Od 21 już lat nie zdarzyło się, by Ligę Mistrzów wygrał ktoś spoza nich. W Lidze Europy od ostatniego takiego przypadku minęło czternaście lat. W obu rozgrywkach to FC Porto jako ostatnie dawało radę dopchać się do najważniejszych europejskich trofeów. Nieco lepiej jest w Lidze Konferencji, której aktualnym triumfatorem jest Olympiakos Pireus. I tam jednak wcześniejsze dwa tytuły zgarnęły kluby z Włoch i Anglii. Teraz honoru reszty kontynentu bronią Bodo/Glimt z Norwegii w Lidze Europy i Djurgardens w Lidze Konferencji, ale zwycięstwo któregoś z nich byłoby gigantyczną sensacją. Najlepsi biorą wszystko.
Resztę Europy można rozbić na mniejsze kawałki, by wyłonić z nich regionalnych liderów, kluby, które przynajmniej w jakimś aspekcie nadążają za uciekającą czołówką. Powstają w ten sposób na potrzeby tego porównania cztery umowne grupy:
– ligi zachodnie spoza top 5 (m.in. Portugalia, Belgia, Holandia, Austria, Szkocja, Szwajcaria);
– ligi południa (kraje byłej Jugosławii, Bułgaria, Albania, Grecja, Turcja, Cypr);
– ligi północy (Dania, Szwecja, Norwegia, Finlandia i kraje bałtyckie)
– ligi Europy środkowo-wschodniej (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, Białoruś, Ukraina).
W porównaniu nie były brane pod uwagę kluby rosyjskie. Ze względu na ich zawieszenie przez UEFA i trwającą wojnę funkcjonują aktualnie obok europejskiej piłki. Brak aktualnych bezpośrednich konfrontacji i niemal całkowite wyciszenie transferów nie pozwalają na ich miarodajne porównanie z resztą kontynentalnego futbolu.
Siła sportowa
Można próbować ją szacować różnymi sposobami. Za najbardziej miarodajne uchodzą ranking Elo, zaczerpnięty z szachów, przyznający punkty dodatnie albo ujemne za każdy rezultat, im silniejszy rywal, tym więcej punktów można na nim zdobyć, oraz częściowo oparty na nim algorytm Opta Power Ranking. Najważniejsza klubowa klasyfikacja to jednak ranking pięcioletni UEFA, na którego podstawie odbywają się rozstawienia. Uwzględniane są w nim jedynie kluby, które w danym okresie wystąpiły w europejskich pucharach. Liczone są jedynie ich rezultaty w międzynarodowych rozgrywkach. Siłę sportową można też próbować mierzyć liczbą awansów do dalekich szczebli europejskich pucharów. Jak wypadają poszczególne kluby w konkretnych kryteriach?
Na zdecydowanie najsilniejszy klub spoza lig top 5 wyrasta w rankingach Benfica – najwyżej sklasyfikowany klub niegrający w Hiszpanii, Francji, Włoszech, Niemczech lub Anglii w rankingu Elo, w Opty oraz UEFA. W czołowej dziesiątce widać dominację klubów portugalskich. Sporting zajmuje trzecie, Porto szóste, a Braga dziewiąte miejsce. Drugim ważnym ośrodkiem spoza lig top 5, co nie zaskakuje, jest Holandia, która do dziesiątki najsilniejszych klubów dostarcza eksportowy tercet PSV, Feyenoord, Ajax (aktualnie w tej kolejności), a niewiele do czołowej dziesiątki brakuje AZ Alkmaar. Reprezentowani w tym elitarnym gronie są także Belgowie. Club Brugge klasyfikowany jest aktualnie jako drugi wśród najsilniejszych klubów spoza lig top 5. Royal Union Saint-Gillois również należy do dziesiątki. Stawkę uzupełniają, co nie zaskakuje, dwa najsilniejsze kluby szkockie – Celtic i Rangers FC. Austriacy i Szwajcarzy w kwestiach sportowych stanowią jedynie tło, choć warto zaznaczyć, że Red Bull Salzburg weźmie udział w czerwcowej pierwszej edycji Klubowych Mistrzostw Świata rozgrywanych w nowej formule.
Południe kontynentu ma gigantów dominujących w krajowych ligach. Sportowo najsilniejsze jawi się w tej chwili Fenerbahce, nieznacznie wyprzedzające Galatasaray. Między tureckich hegemonów wdarł się jeszcze – na podstawie średniej miejsc z trzech przywoływanych rankingów – Olympiakos. Do szerokiej czołówki najsilniejszych klubów tej części kontynentu należą także PAOK i AEK, co sprawia, że Grecja jest najsilniej reprezentowana w czołowej dziesiątce. Pojedynczych przedstawicieli mają jeszcze Serbia (Crvena zvezda), Chorwacja (Dinamo Zagrzeb), Izrael (Maccabi Tel Awiw) oraz Cypr (Pafos FC).
Władcami północy są w tej chwili niepodważalnie Norwegowie z Bodo/Glimt, którzy zawojowali Ligę Europy i zajmują pierwsze miejsca wszystkich trzech rankingów. Ich najważniejszymi regionalnymi konkurentami są kluby duńskie – głównie FC Kopenhaga i Midtjylland, w dalszej kolejności Broendby. Do dziesiątki najwyżej klasyfikowanych obecnie klubów z północy Europy łapią się cztery duńskie (oprócz przywołanych jeszcze Nordsjaelland), trzy norweskie (z tym że Molde i Brann Bergen wyraźnie słabsze od Bodo/Glimt) oraz trzy szwedzkie – Malmoe, Djurgarden i Elfsborg. Finlandia, Islandia oraz kraje bałtyckie w żadnym stopniu nie wytrzymują regionalnej konkurencji z trzema państwami skandynawskimi.
Z polskiej perspektywy najbardziej interesujący jest region środkowo-wschodni, w którym ze względów politycznych zapanowało bezkrólewie. Wojna Rosji z Ukrainą kluby z jednego kraju wykluczyła z rozgrywek UEFA, z drugiego zaś bardzo poważnie osłabiła. Szachtar Donieck czy Dynamo Kijów, z którymi jeszcze niedawno trudno było się równać komukolwiek z tej części Europy, z trudem funkcjonują w wojennej rzeczywistości. Dlatego na lokalnych liderów wyrośli w ostatnich latach Czesi. W tym sezonie po raz pierwszy w historii mistrzostwo tego kraju oznaczać będzie bezpośredni awans do Ligi Mistrzów. Nasi południowi sąsiedzi zapracowali na to znakomitymi wynikami eksportowej trójki w rozgrywkach europejskich.
Wprawdzie ranking UEFA wciąż najwyżej w tej części kontynentu klasyfikuje Szachtar, który uczestniczył w bieżącej edycji Ligi Mistrzów, ale w bardziej miarodajnych rankingach Elo i Opty pierwsze trzy miejsca zajmują kluby czeskie. Slavia Praga jako najsilniejsza, a Viktoria Pilzno i Sparta Praga na zbliżonym poziomie. Uwzględniając średnią z trzech klasyfikacji, do czołowej dziesiątki regionu mieszczą się trzy polskie kluby – Raków Częstochowa na piątym miejscu (oprócz Czechów wyprzedza go jeszcze Szachtar), Legia Warszawa na ósmym, a Lech Poznań na dziesiątym miejscu. Stawkę uzupełniają Ferencvaros, Steaua Bukareszt i Dynamo Kijów. Między zestawieniami występują różnice. Według Opty Raków jest nawet czwarty w regionie, słabszy wyłącznie od klubów czeskich, Lecha zaś oddziela od niego tylko Steaua. Z polskiej perspektywy kiepsko, że najgorzej nasze kluby wypadają w jedynym rankingu, który realnie ma na coś wpływ, czyli tym uefowskim. Tam w dziesiątce regionalnej jest jedynie Legia (na siódmym miejscu), a pozostałe polskie kluby ustępują Karabachowi, Slovanowi Bratysława czy Łudogorcowi. Pocieszające jedynie, że pozostałe klasyfikacje uznawane są za bardziej wiarygodne sportowo. Jest więc nadzieja, że z czasem i ta prowadzona przez UEFĘ urealni się z korzyścią dla polskich klubów.
Jeśli natomiast chodzi o awanse do ćwierćfinałów europejskich pucharów, w Lidze Mistrzów praktycznie klubom spoza czołowych lig to już sięnie zdarza. W ostatnich dwóch sezonach najlepszą ósemkę tworzyły wyłącznie drużyny z najsilniejszych rozgrywek kontynentu, we wcześniejszych latach przedzierały się na ten szczebel dwukrotnie Benfica i raz Porto. W Lidze Europy ćwierćfinaliści z reszty kontynentu też zwykle stanowią mniejszość, ale zawsze przynajmniej jeden tam się przebije. W ostatnich pięciu latach dwukrotnie dokonywali tego Rangersi, po razie zaś Benfica, Sporting, Braga, Ajax, Feyenoord i Union Saint-Gillois. Wszystko to więc kluby z grupy zachodniej spoza top 5. Spośród „południowców” na ten szczebel dotarło w 2021 roku Dinamo Zagrzeb, ze środkowej Europy udało się to w tym samym sezonie Slavii, a północ chwile triumfu ma obecnie dzięki Bodo/Glimt.
Zdecydowanie przyjaźniejsze dla rubieży kontynentu są rozgrywki Ligi Konferencji. W czterech dotychczas przeprowadzonych edycjach zawsze grało przynajmniej pięć klubów spoza lig top 5. W najlepszej ósemce grało w ostatnich latach dziewiętnaście klubów ze słabszych rozgrywek kontynentu. Co ciekawe jedynie PAOK zdołał osiągnąć ten szczebel więcej niż raz. Polskie kluby wypadają tu z trzema ćwierćfinałami naprawdę dobrze. To więcej udziałów w tym szczeblu niż chociażby kluby tureckie, austriackie czy szwajcarskie. Ogółem, licząc wszystkie rozgrywki, najwięcej udziałów w ćwierćfinałach w ostatnich pięciu latach znów ma Benfica – trzy. Więcej niż raz dotarły tam także Bodo/Glimt, Rangersi, Slavia, Feyenoord i Union Saint-Gillois.
Transfery. Siła nabywcza i eksportowa
O sile i pozycji klubu nie decyduje dziś jedynie sport, ale także możliwość działania na rynku transferowym. Zarówno pod względem sprzedawania, jak i kupowania. W tej kwestii Europę kilku prędkości widać bardzo wyraźnie. Wszyscy, którzy nie są ligami top 5, pełnią funkcję eksporterów. Ale ich możliwości wyciągania pieniędzy od najlepszych zdecydowanie się różnią. Widać to po dziesięciu najwyższych transferach dokonywanych w poszczególnych regionach. W klubach zachodnich spoza lig top 5 zdarzały się sprzedaże przewyższające nawet sto milionów euro. Czołowymi eksporterami są oczywiście Benfica i Ajax Amsterdam. Te kluby odpowiadają za osiem najwyższych sprzedaży z tej części Europy. Do czołowej dziesiątki z trudem wdzierają się z pojedynczymi transakcjami Sporting i Porto. Przy czym mowa tu o sprzedażach 60-milionowych.
Do tego pułapu z innych części Europy, w czasach chwały, zbliżał się jedynie Szachtar, z pamiętnym sprzedaniem Chelsea Michaiło Mudryka za 70 milionów euro. Jeśli pominąć piłkarzy klubu z Doniecka, najdrożej sprzedanymi zawodnikami z Europy środkowo-wschodniej będą gracze kupowani z klubów praskich za kilkanaście milionów euro. Do czołowej dziesiątki najwyższych transakcji w tej części Europy łapią się polskie rekordy – warte jedenaście milionów euro odejście Antego Crnaca z Rakowa, Kacpra Kozłowskiego z Pogoni i Jakuba Modera z Lecha.
Na południu bezsprzecznym sprzedażowym liderem jest Dinamo Zagrzeb, które odpowiada za trzy z pięciu najwyższych transakcji. Mowa tu o kwotach przekraczających 30 milionów euro. Za 20 milionów euro wzwyż sprzedawały już piłkarzy także największe kluby stambulskie – Fenerbahce, Besiktas i Galatasaray. Z kolei na północy niekwestionowanym eksportowym liderem jest Dania. W dziesiątce najdroższych transakcji w historii regionu kluby duńskie zajmują osiem miejsc. Jedynie z pojedynczymi strzałami zdołały wedrzeć się między nie norweskie Lyn i Bodo/Glimt. Szwedzi takiej renomy jeszcze nie mają. Ewenementem w tej części Europy jest Nordsjaelland, które ma w dorobku trzy sprzedaże warte siedemnaście milionów euro i więcej.
Mapa kupowania zawodników nie do końca pokrywa się ze sprzedażową. Wprawdzie także i tu najdrożej nabywają piłkarzy Benfica i Ajax, za kwoty przewyższające 30, a nawet 40 milionów euro, ale już na południu najrozrzutniejsze są kluby tureckie lub greckie, a nie Dinamo, które w porównaniu do tego, za ile sprzedaje, kupuje skromnie. Na północy Kopenhaga odpowiada za siedem z dziesięciu najdroższych transferów, a jej rekordem wciąż pozostaje kupienie Kamila Grabary. W naszej części kontynentu nikt nie może się równać z Szachtarem, który przeprowadził dziesięć najwyższych transferów w historii. Jeśli nie brać jego dawnych nabytków pod uwagę, najrozrzutniej wypadną kluby praskie, kupujące piłkarzy za 4-5 milionów euro. Przynajmniej jeden zakup na poziomie trzech milionów mają też już na koncie FCSB, Kluż czy Ferencvaros. Pod tym względem polskie kluby są daleko z tyłu, nawet w porównaniu do najbliższego sąsiedztwa.
Frekwencyjna mapa. Polski powód do dumy
Zagraniczni piłkarze trafiający do polskiej ligi często są pod wrażeniem otoczki ligi, atmosfery na stadionach i zainteresowania Ekstraklasą. To nie dziwi, bo trwający od kilku lat boom frekwencyjny winduje naszą ligę w bardzo wysokie rejony. Wśród klubów o najwyższej średniej frekwencji oczywiście nie mają sobie równych Benfica i Ajax, niemal w każdej kategorii wyglądające jak kluby z lig top 5, ale grające w innych krajach. Na mapie pełnych trybun czołowe miejsca zajmują duże zachodnie kluby ze Szkocji, Holandii, czy Portugalii. Do czołowej dziesiątki wdzierają się, jedynie w tej kategorii, szwajcarskie Young Boys i FC Basel z frekwencją przewyższającą 20 tysięcy na mecz.
Na północy, według danych Transfermarkt.de, najwięcej ludzi przyciąga na trybuny Hammarby, a ponad dwadzieścia tysięcy wspiera jeszcze Kopenhagę i Broendby. Z kolei na południu równych sobie nie mają Galatasaray, Fenerbahce, Besiktas oraz kluby greckie. Tu już jednak polskie kluby nie muszą mieć kompleksów, biorąc pod uwagę, że większą frekwencję niż Panathinaikos notuje obecnie Górnik Zabrze, który w Polsce nie jest nawet liderem. O ile polskie wyniki na trybunach nie mogą rzucić na kolana tych z zachodu czy południa Europy, o tyle w skali regionalnej są fenomenem. Z czołowej dziesiątki najchętniej wspieranych z trybun klubów w Europie środkowo-wschodniej, siedem gra w Ekstraklasie. Jedynie Slavia, Sparta i FK Astana mogą się równać z wynikami polskich klubów. Ale też nie tych pod tym względem najlepszych. 28 tysięcy na trybunach Lecha Poznań to wynik na poziomie Young Boys, minimalnie lepszy od Kopenhagi, a nieznacznie słabszy od Besiktasu. Trybuny to faktycznie największy atut polskiej ligi w porównaniu do najbliższych sąsiadów.
Co to oznacza dla Ekstraklasy?
Polskie kluby coraz lepiej radzą sobie sportowo i przyciągają na trybuny coraz większe rzesze kibiców. Nie najgorzej wypadają też pod względem umiejętności sprzedawania piłkarzy za dobre pieniądze. Największe pole do zmiany to możliwość wydawania większych pieniędzy na transfery pojedynczych piłkarzy, bo pod tym względem kwoty krążące w Ekstraklasie odbiegają nawet od stawek sąsiadów. Żadnego polskiego klubu nie można jednak na razie uznać za regionalnego lidera. Ci są klarowni – w ligach zachodnich spoza top 5 wyróżnia się Benfica, na południu najsilniejszą pozycję w różnych aspektach – sportowy, transferowy pod względem sprzedawania i kupowania oraz frekwencyjny – ma Fenerbahce. W północnej części Europy wciąż wybija się Kopenhaga, choć tam konkurencja, głównie za sprawą Bodo/Glimt, jest bardzo zajadła. Z kolei w Europie środkowo-wschodniej, wobec problemów klubów ukraińskich, rządzą Czesi, na czele ze Slavią Praga. Mimo niewątpliwych postępów w ostatnich latach wciąż jest więc w Ekstraklasie mnóstwo do zrobienia. Nadal bowiem nawet w najbliższym sąsiedztwie nie brak klubów, do których polskie mogą wzdychać.
WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI NA WESZŁO:
- Czas na jasny sygnał. Przyszłości Lechii nie powinno rozstrzygać boisko
- Słabnący gigant. Szerszy problem Bayernu Monachium
- Architekt Eintrachtu, likwidator Big City Club. Kim jest Fredi Bobic?
fot. Newspix.pl