Reklama

Rewolucyjne zawody w Zakopanem. Czy tak wygląda przyszłość skoków?

Jakub Radomski

05 kwietnia 2025, 21:14 • 7 min czytania 7 komentarzy

Skoki narciarskie, gdy nie weszły do nich jeszcze przeliczniki, były stosunkowo proste. Wygrywali ci lądujący najdalej, choć znaczenie miały też noty za styl. Dziś firma Red Bull pokazała w Zakopanem inny, bardzo ciekawy wymiar tej dyscypliny sportu. I można powiedzieć, że odniosła sukces. Red Bull Skoki w Punkt – impreza, podczas której liczyła się precyzja i osiągnięcie konkretnej odległości – dostarczyła wielkich emocji. Może, choć dla niektórych zabrzmi to dziwnie, taką rywalizację można by wprowadzić nawet do Pucharu Świata? Niektórym wielkim mistrzom i obecnym gwiazdom skoków ten pomysł przypadł do gustu. Choć głosy są podzielone.

Rewolucyjne zawody w Zakopanem. Czy tak wygląda przyszłość skoków?

Po dużym marketingowym sukcesie, jakim był skok Ryoyu Kobayashiego na 291 metrów na specjalnie wybudowanej skoczni na Islandii, Red Bull postanowił zorganizować kolejne duże wydarzenie. Skoki w Punkt, które dziś odbyły się w Zakopanem, to pierwsze w historii zawody drużynowe, w których liczy się nie to, kto poszybuje najdalej, ale precyzja.

Reklama

Zasady były proste – mamy pięć drużyn, każda liczy czterech zawodników. Kapitanami są legendy dyscypliny: Adam Małysz, Gregor Schlierenzauer, Andreas Goldberger, Martin Schmitt i Thomas Morgenstern. Chodzi o to, żeby zawodnicy (każdy skacze dwukrotnie, więc mamy w sumie osiem prób) uzyskali na Wielkiej Krokwi łącznie dokładnie 1000 metrów. Ważna kwestia – każda z drużyn ma dowolność, jeśli chodzi o wybranie strategii. Może dowolnie ustawiać belkę, przy czym przed każdym skokiem zawodnik w porozumieniu z trenerem deklaruje, jaką dokładnie odległość spróbuje uzyskać.

Czterech skoczków narciarskich trafiło w punkt na Wielkiej Krokwi w Zakopanem

Coś trochę podobnego miało się odbyć na Wielkiej Krokwi już w marcu 2011 roku, podczas uroczystego pożegnania Adama Małysza. Każdy skoczek miał wówczas zakręcić kołem fortuny, gdzie były odległości od 120 do 134 metrów, a później oddać dwa skoki na odległość, którą wylosował. Zaczął jednak padać gęsty śnieg, który zasypał tory i z wielkiej imprezy wyszły nici, a Małysz oddał tylko jeden pożegnalny skok, gdy warunki na pewien czas się poprawiły. Dziś pogoda, choć też daleka od ideału (bywało, że ze względu na silne podmuchy przerywano na chwilę rywalizację), aż tak nie spłatała figla.

Oglądaliśmy 40 skoków. Czterokrotnie rozlegał się charakterystyczny dźwięk, a na monitorze pojawiał się napis „On target!”. W punkt skoczyli: Alex Insam (Włoch jako jedyny osiągnął to również na piątkowym treningu), Andreas Wellinger, Gregor Deschwanden i Ryoyu Kobayashi.

Na początku drugiej kolejki doszło do ciekawego zdarzenia z udziałem Piotra Żyły. Skoczek z Ustronia ustalił ze Schlierenzauerem, że osiągnie 110 m. Żyła ruszył i … praktycznie nie odbił się z progu. Wynik? 77,5 m. Myślicie, że Polak był zły? Gdzie tam. Żyła tylko się z tego śmiał. Poza tym ten skok paradoksalnie nie był taki zły dla końcowego wyniku, bo w pierwszej serii wszystkie ekipy osiągnęły sporo więcej niż 500 metrów. I wiadomo było, że w drugiej skoki muszą być krótsze.

Piotr Żyła (w środku)

Prevc dał ludziom show

Najlepszym skoczkiem końcówki ostatniego sezonu Pucharu Świata był bez wątpienia Domen Prevc. Słoweniec najpierw wywalczył mistrzostwo świata na dużej skoczni w Trondheim, a później ustanowił w Planicy nowy oficjalny rekord świata w długości skoku (254,5 m) i przy okazji zgarnął jeszcze Małą Kryształową Kulę za Puchar Świata w lotach. Dziś to właśnie Domen zamykał rywalizację w pierwszej serii. Zadeklarował z trenerem Małyszem, że uzyska 140 metrów. Odbił się z progu, zaczął lecieć i … wylądował w zasadzie na płaskim. Nie ustał, lekko podparł swoją próbę, ale wszyscy byli pod wielkim wrażeniem. Niedługo później wyświetlił się wynik – 150,5 metra.

Dla porównania – oficjalny rekord obiektu wynosi 147 metrów i należy do Yukiyi Sato. Benjamin Oestvold uzyskał tu kiedyś 150 metrów (i ustał), ale to było w zawodach Pucharu Kontynentalnego.

Jestem tutaj, by dać ludziom show. Gdy byłem młodym skoczkiem, bardzo podziwiałem Schlierenzauera, a skakanie z logiem Red Bulla wydawało mi się czymś niezwykłym, wyjątkowym. Dostępnym dla wybranych – mówił w piątek Prevc w rozmowie z Weszło (duży wywiad z nim ukaże się w naszym serwisie jutro).

To Słoweniec oddawał w drugiej serii ostatni skok dzisiejszego konkursu. Gdyby uzyskał równe 125 m, drużyna Małysza by zwyciężyła, ale Prevc osiągnął odległość 123,5 m i jego team ukończył rywalizację na czwartej pozycji.

Przed właściwą rywalizacją kapitanowie drużyn oddawali próby na mobilnej skoczni K-4. Najlepiej wypadł Schmitt, który uzyskał właśnie 4 metry. Najgorzej – Schlierenzauer, który nie ustał swojego skoku. Małysz? W piątek podczas treningu też upadł i żartował, że ma już swoje lata i coś mogło mu się stać. Dziś osiągnął trzy i pół metra, lądując perfekcyjnym telemarkiem.

Adam Małysz podczas próby na skoczni K-4

Okazało się, że ten skok Schmitta miał niebagatelne znaczenie, bo zarówno jego zespół, jak i ten Goldbergera, osiągnęli równo 1000 metrów. Do tego obie drużyny po jednym razie trafiły w punkt. A w takim przypadku decydowało właśnie to, który kapitan skoczył lepiej na obiekcie K-4.

Podczas zawodów Red Bulla mieliśmy sporo nowinek. Jedna naprawdę ciekawa – w przypadku większości zawodników, siadających na belce widzieliśmy, dzięki uprzejmości firmy Garmin, ich tętno. Gdy Kobayashi oddawał pierwszy skok, pokazano aż 189 uderzeń na minutę. Maciej Kot w pierwszej serii? Niewiele mniej, 181. Czyżby nie było w tym przypadku, skoro Kot, np. w książce „Za punktem K”, mówił, że przez lata za dużo myślał i kombinował, oddając skoki i to był jego problem?

Po drugiej stronie – Aleksander Zniszczoł. Jedno z najniższych wskazań, niecałe 140 uderzeń. Od razu przypomina się scena z serialu „Skoczkowie”, w której zawodnik z Wisły mówi, że on po prostu startuje, odbija się, leci, ląduje, a wszystko inne ma w dupie.

Skoki w Punkt w Pucharze Świata?

Niektórym format imprezy Red Bulla może wydawać się nieco dziwaczny, ale czy nie jest tak, że skoki narciarskie stały się obecnie zbyt nudne i nie do końca sprawiedliwe z punktu widzenia współczesnego odbiorcy, nie mającego wiele czasu? I dlatego przydałyby im się zmiany? Małysz na piątkowej konferencji prasowej powiedział wprost, że zniósłby przeliczniki za wiatr, a zostawił tylko za belkę, natomiast Schlierenzauer stwierdził, że skoki powinny być lepiej, bardziej nowocześnie pokazywane przez telewizję, trochę na wzór Formuły 1. Dodał również, że brakuje mu lepszej komunikacji między zawodnikami a ludźmi decydującymi o przebiegu konkursu.

A ja bym chciał po prostu, żeby w Polsce organizowano więcej konkursów – zabrał głos Morgenstern i od razu dostał gromkie brawa.

W pewnym momencie jeden z dziennikarzy spytał, czy taki właśnie format – skoki w punkt – mógłby pojawić się, np. raz w sezonie, jako zawody Pucharu Świata.

Małysz: – Ciężko, by taki event został przeprowadzony jako zawody Pucharu Świata. Za dużo jest rzeczy , których nie ma tutaj, a są w Pucharze Świata, jak przeliczniki, oceny, czy belki. Mam nadzieję, że FIS szykuje jakieś zmiany, ale wątpię, by doszło aż do takiej rewolucji. Ale byłoby fajnie, gdyby takie eventy, nawet poza Pucharem Świata, zaczęły się pojawiać.

Martin Schmitt: – To jeszcze moim zdaniem nie jest format na Puchar Świata. Ale w przyszłości? Myślę, że powinno znaleźć się miejsce na tego typu zawody. Gdy patrzę na zawodników, widzę, że są dużo bardziej zrelaksowani i bawią się tym, a jednocześnie są bliżej kibiców.

Schlierenzauer: – Takie wydarzenie jest czymś bardzo fajnym dla dzieciaków i młodych zawodników, bo mogą zobaczyć, jak wyglądają skoki w nieco uproszczonej formie. A co do Pucharu Świata, to pamiętajmy, że on jest jednak pewną tradycją i w skokach chodzi o to, żeby polecieć najdalej, tak jak w Formule 1 wygrywa ten, kto jest najszybszy.

Domen Prevc: – Byłoby super, gdybyśmy w każdym sezonie mieli tydzień, podczas którego można byłoby się skupić na tego typu zawodach. To działałoby dobrze na naszą psychikę, łapalibyśmy większy luz, a skoki jako dyscyplina byłyby bardziej różnorodne.

Zaskoczeni Norwegowie

Jeszcze kilkanaście dni przed imprezą w składzie widniało dwóch skoczków z Norwegii: w drużynie Morgensterna miał wystąpić Kristoffer Eriksen Sundal, a w teamie Schlierenzauera – Johann Andre Forfang. Po tym, jak pod koniec mistrzostw świata w Trondheim po tekście Jakuba Balcerskiego ze Sport.pl wybuchła wielka afera, dotycząca norweskich oszustw, i czołowi skoczkowie z tego kraju (w tym wspomniana dwójka) zostali zawieszeni przez FIS (a niedawno odwieszeni), Red Bull nie wyobrażał sobie, by Forfang i Sundal przyjechali do Zakopanego. Informację przekazała im jedna z ważniejszych osób w polskich skokach w ostatnich latach.

Co ciekawe, Norwegowie byli zaskoczeni. Zareagowali dużym zdziwieniem: „Naprawdę?!”

JAKUB RADOMSKI Z ZAKOPANEGO 

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O SKOKACH NA WESZŁO:

7 komentarzy

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama