Przed halowymi mistrzostwami świata w Nankinie pisaliśmy, że mamy spore szanse na dwa medale, a przy dobrych wiatrach możemy zdobyć nawet trzy. Niestety, powiało nam ewidentnie źle. Przez trzy dni imprezy w Nankinie było i trochę pecha, i trochę minimalnie mocniejszych rywali, i własne błędy. To wszystko dało nam w konsekwencji tylko jeden medal. I to w konkurencji, w której wręcz wstydem byłoby go nie zdobyć. Jak wyglądał ostatni dzień mistrzostw? I czy możemy być z nich ogółem zadowoleni?
Halowe mistrzostwa świata. Podsumowanie występu Polaków
Wyniki świetne, ale nie na podium
Anna Wielgosz na halowych mistrzostwach Europy zdobyła złoty medal. To największy sukces w jej karierze i sukces, który – jak mówiła – udowadniał, że było warto nadal trenować i biegać, harować przez lata. Ale też pokazywał, że stać Wielgosz w tej europejskiej stawce na dużo. A nawet, że może powalczyć o podium i rywalizować na świecie. Z takim właśnie nastawieniem leciała do Nankinu. Przez eliminacje przebrnęła tam w świetnym stylu.
CZYTAJ TEŻ: CZAROWNICA NA BIEŻNI. JAK WIELGOSZ UPARŁA SIĘ NA BIEGANIE. I ZDOBYŁA ZŁOTO
Przed finałem mówiła, że jest w stanie biegać w czasie poniżej dwóch minut. A to oznaczałoby pobicie życiówki. I to z przytupem.
Jak wyszło? Ano tak, że dwóch minut nie przebiła, ale życiówkę i tak poprawiła. Od dziś wynosi ona 2:00.34. To świetny wynik, trzeci w polskich tabelach historycznych. Ale dziś dał jedynie piąte miejsce na świecie. Polce zabrakło sił na finiszu, czemu winne niesamowicie wysokie tempo narzucone przez rywalki z przodu, które pierwsze 200 metrów otworzyły wręcz szaleńczo. Wielgosz została wtedy z tyłu i starała się nadrabiać kolejne metry na dystansie. Po części to zrobiła. Jednak na koniec okazało się, że jej życiówka nie wystarczy.
– Chciałam wykrzesać z siebie 120 procent. Dałam z siebie wszystko, a to dało 5. miejsce. To dobry prognostyk przed latem. Myślałam, że wyrwę ten medal, ale dla mnie to wciąż zbyt mocne tempo. Wiem jednak, nad czym pracować – mówiła przed kamerą TVP Sport.
W jeszcze lepszym stylu swój dystans przebiegła Pia Skrzyszowska. Nasza płotkarka, która sezon zaczęła słabo i sama o tym mówiła, dziś… poprawiła rekord kraju! Od teraz wynosi on 7,74 s. I to bieganie znakomite, naprawdę. Tyle że też nie dało medalu. W niesamowicie wyrównanej stawce Pia wylądowała na czwartym miejscu. Do podium zabrakło jej ledwie trzech tysięcznych sekundy. To z jednej strony rozczarowanie, a z drugiej – naprawdę trudno mieć do Pii jakiekolwiek pretensje. Wręcz przeciwnie, za wynik można jej tylko przyklasnąć.
– Słodko-gorzki posmak, chyba dla całej reprezentacji. Zabrakło ciut, ale wynik satysfakcjonuje. Zaczynałam sezon od biegania 8 sekund. W najważniejszym biegu sezonu zrobiłam rekord. Czułam się lepiej niż na HME, po cichu na ten rekord liczyłam. Czwarte miejsce daje kopniaka na lato, zobaczymy, co to da. Sezon letni zacznę szybko, też w Chinach – mówiła po swoim starcie.
𝗠𝗔𝗠𝗬 𝗡𝗢𝗪𝗬 𝗥𝗘𝗞𝗢𝗥𝗗 𝗣𝗢𝗟𝗦𝗞𝗜
Pięknie pobiegła Pia Skrzyszowska, a do medalu zabrakło trzech tysięcznych sekundy
OGLĄDAJ
https://t.co/bqVzjr4XrY pic.twitter.com/qF5fXg7vgG
— TVP SPORT (@sport_tvppl) March 23, 2025
W międzyczasie odpadła nam też kolejna szansa medalowa – choć znacznie, ale to znacznie mniejsza – czyli Konrad Bukowiecki. Jemu start (znów) kompletnie nie wyszedł, spalił wszystkie trzy próby. W nocy z kolei z dobrej strony zaprezentowała się Anna Matuszewicz. Nasza skoczkini w dal zajęła co prawda 7. miejsce, ale skoczyła naprawdę niezłe 6,57 m i pokazała, że w kluczowych momentach potrafi utrzymać nerwy na wodzy.
To wszystko nie dało nam jednak medali. Pozostała więc ostatnia konkurencja, w której mogliśmy taki zdobyć.
Udało się, bo udać się musiało
Sztafeta 4×400 m kobiet na tych mistrzostwach była… niezbyt poważna. Jasne, trochę deprecjonuje to medal Polek, który te ostatecznie wywalczyły, przepraszamy, ale naprawdę trudno to nazwać inaczej. Były Amerykanki – zdobyły złoto. Była nasza sztafeta, która została dowołana do składu kadry Polski na ostatnią chwilę, już po ogłoszeniu pierwotnego zestawienia, gdy okazało się, że stawka sztafet jest mocno przetrzebiona. Były też Australijki, które jednak bardzo rzadko biegają na hali. A poza tym gospodynie, reprezentantki Sri Lanki i teoretycznie Brazylijki. Te ostatnie jednak nawet nie wystartowały.
Właściwie nie było mowy o tym, by czy to Chinki, czy zawodniczki ze Sri Lanki mogły powalczyć o medale. Żeby stanąć na podium, wystarczyło więc nie zgubić pałeczki. Jedynie na walkę o srebro – bo złoto było poza zasięgiem – trzeba było się wysilić.
Niespełna 18-letnia Anastazja Kuś stała się najmłodszym reprezentantem/reprezentantką Polski w historii halowych mś (w 1999 Monika Pyrek miała 18 lat i 206 dni) i oczywiście najmłodszą medalistką (w 1997 mająca 20 lat i 43 dni Lidia Chojecka sięgnęła po brąz na 1500 m). https://t.co/7eIs4Yn4ci
— Athletics News (@Nedops) March 23, 2025
I Polki to zrobiły. Zaczęła Justyna Święty-Ersetic, która wyprowadziła naszą sztafetę na drugim miejscu, tuż za Amerykankami. Potem świetnie pobiegła Aleksandra Formella, która utrzymała dystans do rywalek z przodu i uciekła Australijce. Po niej pałeczkę przejęła młodziutka Anastazja Kuś (która przy okazji pobiła rekordy opisane na powyższym tweecie). I choć Australia nieco się do nas na tej zmianie zbliżyła, to jednak nie na tyle, byśmy denerwowali się przed ostatnią “czterysetką”. Tam biegła Anna Gryc i to ona doprowadziła naszą sztafetę – z niedużą przewagą, ale jednak – do mety na drugim miejscu.
Najgorzej od 13 lat. Ale nie tragicznie
Wszystko wyszło więc tak, jak na to liczyliśmy. A to na tych mistrzostwach wcale nie taka oczywistość. W końcu to nasz jedyny medal. Poprzednio tak słabo w HMŚ wypadliśmy w 2012 roku, gdy zdobyliśmy tylko brązowy krążek, autorstwa Tomasza Majewskiego. Teraz wrócimy do Polski z jednym srebrem, choć trzeba uczciwie przyznać, że dobrych wyników było więcej. No i wziąć pod uwagę, że była to bardzo okrojona kadra Polski – liczyła sobie 14 osób, a bez biegaczek dowołanych na potrzeby sztafety, było ich ledwie 10.
Cóż, wyszło, że udała nam się zdobyć jeden medal na 11 konkurencji. Źle? Dobrze? Nam bliżej do stwierdzenia, że gdzieś pośrodku. Na pewno mogło być lepiej. Ale tragedii – patrząc nie tylko na medale, ale suche wyniki – nie ma.
Z pewnością szkoda biegu Jakuba Szymańskiego. Nasz płotkarz, halowy mistrz Europy, trzeci w tym roku na światowych listach, potknął się na ostatnim płotku półfinału i tym samym wypadł z rywalizacji, bo dobiegł trzeci i nie wszedł do walki o medale. A potencjał na podium był ogromny, ba, wydawało się, że może nawet powalczyć o złoto. Szymańskiemu pozostaje wyciągnąć z tego cenną lekcję, by takich błędów ustrzec się w przyszłości. Blisko medalu była też Ewa Swoboda, która – jak Pia Skrzyszowska – skończyła na czwartym miejscu. Do podium zabrakło jej dwóch setnych sekundy.
Do tego doliczyć trzeba bieg Wielgosz. Dobry start Święty-Ersetic w rywalizacji indywidualnej (piąte miejsce). Niezły występ Matuszewicz, która jest naszą nadzieją na przyszłość.
I cóż, powtórzymy się. Tragedii nie ma. Choć chciałoby się znacznie więcej.
Więcej, być może, dostaniemy jednak w przyszłym roku. Wtedy mistrzostwa zajadą do Torunia, a tam – ze wsparciem kibiców – nasi lekkoatleci postarają się o lepsze rezultaty. I oby tak to się wszystko skończyło.
Fot. Newspix