Reklama

Jarosław Mroczek – jedyny winny całego syfu w Pogoni Szczecin

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

13 marca 2025, 13:59 • 6 min czytania 66 komentarzy

Nilo Effori zachowuje się niepoważnie, Alex Haditaghi również. Skoro łączą siły i biorą się wspólnie za ratowanie Pogoni Szczecin, możemy spodziewać się regularnej dawki aferek, śmiesznostek, intryg, niejasności, szeroko komentowanych wypowiedzi i ogólnej aury tajemniczości wobec sposobów, jakie obaj panowie planują przedsięwziąć, by „Portowcy” utrzymali się na powierzchni. Śledząc ten cały cyrk nie zapominajmy o bardzo istotnej, wręcz fundamentalnej kwestii – to Jarosław Mroczek ponosi stuprocentową winę za cały syf, w jakim babrze się obecnie Pogoń Szczecin.

Jarosław Mroczek – jedyny winny całego syfu w Pogoni Szczecin

W styczniu 2019 roku Szymon Jadczak opublikował na naszych łamach ranking o tytule „Kto doprowadził do upadku Wisły Kraków”. Analizował w nim, która z postaci – Marzena Sarapata, Damian Dukat, Ludwik Miętta-Mikołajewicz, a może Misiek – ma prawo przypisać sobie największe „zasługi” w doprowadzeniu legendarnego klubu na skraj przepaści. Pogoń Szczecin oczywiście jeszcze nie upada, ale jej sytuacja jest już krytyczna. I gdybyśmy chcieli sporządzić podobny ranking spośród osób ze szczecińskiego uniwersum, nie miałoby to większego sensu.

Bo tak naprawdę winny jest tylko jeden: Jarosław Mroczek.

Alex Haditaghi znów blisko Pogoni! “Szanse są olbrzymie”

Jarosław Mroczek – osąd bohatera

Mimo powyższego, były prezes Pogoni Szczecin to jedna tych osób, wobec których nie da się dokonać jednoznacznej oceny. Czy to oczywisty szkodnik? Absolutnie nie. Czy pod niektórymi względami (lub inaczej: w niektórych okresach) jego pracę należy oceniać wysoko? Jak najbardziej. Mroczkowi nie można odbierać zasług. Ostatnie lata – nawet mimo braku trofeum – są najlepszym okresem w dziejach tego klubu. Pogoń sięgała oczywiście po wicemistrzostwo w latach 1987 i 2001, ale w obu przypadkach były to raczej incydentalne wyskoki, a nie coś, co możemy nazwać prawidłowością czy okresem.

Reklama

Mroczek wcale nie podpiął się pod projekt, który jest skazany na sukces, to on go do tego sukcesu – a obecność w topie przez kilka lat jakimś sukcesem jest – doprowadził. Wraz ze spółką EPA, przed laty prężnie działającą spółką na rynku energii wiatrowej, sponsorował Pogoń od 2009 roku. A przypomnijmy: jeszcze w 2007 roku klub ten wylądował w IV lidze po fiasku absurdalnego projektu Antoniego Ptaka.

Najpierw był więc sponsorem, później mniejszościowym właścicielem, następnie większościowym (w 2015 roku jego spółka przejęła 91,55% akcji), w międzyczasie został prezesem. Wraz ze wspólnikami zainwestował w klub trzydzieści milionów złotych. Kwota ta nie oszałamia, gdy porównamy ją do wydatków innych przedsiębiorców w polskiej piłce, ale też trudno zarzucać komuś, że z dobrej woli zainwestował w klub za mało prywatnej gotówki.

Zwłaszcza, że Pogoni – i to duża zasługa Mroczka – przez długi czas nie brakowało środków. Jeszcze w 2015 roku notowała przychody na poziomie 25 milionów złotych. Pięć lat później – 44,32 miliona złotych. W sezonie 23/24 – 90,79 milionów złotych. „Portowcy” bardzo urośli jako organizacja. Mroczek postawił na sensowną akademię, bardzo dobry skauting, topowego dyrektora sportowego, nie można odebrać mu też zasług przy budowie stadionu, o który bardzo mocno lobbował. Na tle innych klubów – pełnych afer, niekompetencji i nieustannego miotania się pomiędzy koncepcjami – to był naprawdę interesujący projekt.

Do czasu.

Na czym polega wina Jarosława Mroczka?

Bo ostatnie dwa lata to już wielopoziomowa katastrofa Pogoni Szczecin. Odpowiedzialny za nią jest wyłącznie Jarosław Mroczek, który kompletnie przeinwestował klub. Doprowadził do kolosalnej straty 27,5 miliona złotych w skali jednego sezonu. Całkowicie przeszarżował z głównym sponsorem – najpierw Grupa Azoty zrezygnowała przez jego polityczne komentarze, później wolał przez trzy lata grać bez logo głównego partnera na koszulce, uważając, że spływające oferty nie są zadowalające.

Reklama

Równolegle do przychodów w zastraszającym tempie rosły koszta. Pogoń stała się typowym klubem budowanym na kredyt – Mroczek zadłużał się u lokalnych firm, co na dziś jest jego największą kulą u nogi. Podpisywał wysokie i długie kontrakty z wiekowymi zawodnikami bez potencjału sprzedażowego. Nazbyt optymistycznie podchodził do kwestii wychowanków. Po grubym transferze Kacpra Kozłowskiego zakładał, że co sezon Pogoń sprzeda młody talent za co najmniej kilka milionów euro – i tak kalkulował wydatki. Nie wspominając już o takich księgowych fikołkach jak wpisanie do budżetu środków za wygranie Pucharu Polski, do czego – jak wiadomo – nie doszło.

Gdyby Pogoń sięgnęła po jakieś trofeum, ocena Mroczka byłaby nieco inna, bo sukces pomógłby w jakimś stopniu załatać dziury finansowe. Zaznaczamy – w jakimś stopniu, bo nawet podwójna korona nie pozwoliłaby spłacić długów sięgających pięćdziesięciu milionów złotych. W przypadku jakiegoś zwycięstwa do krachu prawdopodobnie i tak by doszło, lecz zostałby on odłożony w czasie. Ale żadnego zwycięstwa nie było, więc krach przyszedł szybko. Pogoń nie jest organizacją przesiąkniętą kulturą wygrywania, co też jest jednym z zarzutów do byłego prezesa.

Innymi słowy – Mroczek zaryzykował, przeszarżował i teraz zbiera tego plony.

Choć, tak po prawdzie, tak beztroskie podejście do wydatków to już nie ryzyko, a zwykła brawura.

Walka o Pogoń Szczecin. Effori oskarża o przestępstwa? “To przekoloryzowane”

To wszystko sprawiło, że Pogoń znalazła się zimą w krytycznym stanie. Wierzyciele dobijali się po pieniądze. Piłkarze mieli dość, strajkowali, szukali sobie nowych klubów. Skończyły się pomysły na pozyskanie dodatkowych środków. Mroczek już od dłuższego czasu wiedział, że nieuchronnie zbliża się moment, w którym będzie musiał sprzedać komuś klub. Chciał to zrobić na własnych zasadach i przez lata – nie mając noża na gardle – stawiał potencjalnym inwestorom zaporowe warunki, prześwietlał ich miesiącami, zrywał rozmowy, wychodził z założenia, że skoro ma czas, to znajdzie Pogoni następcę, który nie tylko zapewni klubowi przetrwanie, a przeniesie go w nową erę.

Tylko że czasu nagle zaczęło brakować.

I tak Jarosław Mroczek znalazł się zimą w sytuacji bez dobrego wyjścia. Zostały mu dwie opcje:

  • niesprzedawanie klubu, czyli skazanie go na pewny upadek
  • sprzedanie klubu komuś, co do którego ma się masę wątpliwości, licząc na to, że wszystko się jakoś poukłada

Wybrał opcję numer dwa i – no cóż – może się nie poukładać. Właśnie na tym polega w całej tej historii największy zarzut do Jarosława Mroczka: doprowadził do sytuacji, w której musiał wybierać pomiędzy jednym desperackim ruchem a drugim. Możemy podejrzewać, że w normalnych okolicznościach nigdy nie oddałby Pogoni w ręce kogoś takiego jak Alex Haditaghi, który wali farmazonem z kilometra (jemu chciał oddać ją pierwotnie, sprawę zablokowali wierzyciele, teraz Irańczyk wraca kuchennymi drzwiami), czy Nilo Effori, który twierdzi, że ma za sobą jakichś inwestorów, ale nagle okazuje się, że ci się jednak rozmyślają.

Gdyby Mroczek zarządzał klubem w mądry i spokojny sposób – czyli tak, jak do pewnego momentu – nie wygenerowałby ogromnych długów.

Gdyby nie wygenerował ogromnych długów, nie musiałby doprowadzać do rozpaczliwej sprzedaży.

To Mroczek ponosi więc winę za sytuację, w której znajduje się Pogoń. Powiedzieć, że nad Efforim i Haditaghim krążą ogromne znaki zapytania, to nic nie powiedzieć, ale ani jednego, ani drugiego nigdy nie byłoby przy Pogoni, gdyby nie desperacka potrzeba gotówki spowodowana brawurowym zarządzaniem. Mroczek przeinwestował, bo myślał, że da mu to na koniec swojej posługi upragnione trofeum, zbuduje jego legendę i na fali sukcesu pozwoli łatwo sprzedać klub.

Trofeum nie ma, legendy też, są za to długi, Effori, Haditaghi, cyrk i przepaść na horyzoncie.

WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Zagłębie żebrze o utrzymanie Ojrzyńskim. Byleby nie spaść, przeżreć jeszcze parę transz z C+…

Paweł Paczul
39
Zagłębie żebrze o utrzymanie Ojrzyńskim. Byleby nie spaść, przeżreć jeszcze parę transz z C+…

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Zagłębie żebrze o utrzymanie Ojrzyńskim. Byleby nie spaść, przeżreć jeszcze parę transz z C+…

Paweł Paczul
39
Zagłębie żebrze o utrzymanie Ojrzyńskim. Byleby nie spaść, przeżreć jeszcze parę transz z C+…