Reklama

„Jedziemy po bandzie”. Pogoń w obliczu 27,5-milionowej straty [REPORTAŻ]

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

28 grudnia 2023, 09:47 • 38 min czytania 50 komentarzy

Miała iść łeb w łeb z Rakowem, rzucać wyzwania Lechowi i Legii, produkować kolejnych Kozłowskich, zamiast tego ogłasza, że w sezonie 22/23 wygenerowała horrendalną stratę – 27,5 miliona. „Jedziemy po bandzie i to dosyć mocno”, rzuca na starcie rozmowy Jarosław Mroczek, gdy kilkanaście dni temu, jeszcze nie wiedząc o skali problemu, pytamy go o sytuację finansową Pogoni Szczecin. „Wolę mówić trudną prawdę niż udawać”, przekonuje nas prezes i współwłaściciel portowego klubu. Zanurzyliśmy się w finansach „Dumy Pomorza” i napisaliśmy tekst o bolesnej i trudnej dla niej prawdzie. Skąd wzięła się tak gigantyczna strata? Komu Jarosław Mroczek sprzeda klub? Dlaczego musi to zrobić? Za co zadłużającym się szczecinianom należą się pochwały?

„Jedziemy po bandzie”. Pogoń w obliczu 27,5-milionowej straty [REPORTAŻ]

27,5 miliona straty. Reportaż o finansach Pogoni Szczecin

Wszystko miało być inaczej.

Prąd tańszy.

Pandemia mniej dotkliwa.

Stadion nie tak kosztowny w utrzymaniu.

Reklama

Rząd mądrzejszy.

Sędziowie uczciwsi.

Piłkarze łatwiejsi do sprzedania.

A wojna na Ukrainie – nigdy nie wybuchnąć.

Pogoń miała zarabiać na promowaniu młodzieży i walczyć w Ekstraklasie o złoty medal.

Ale jak to zrobić, skoro wokół tyle kłód ląduje pod nogami?

Reklama

Dariusz Mioduski roztacza wokół siebie aurę światowca, z którego zdaniem liczą się w Europie. Michał Świerczewski uchodzi za wizjonera, który w racjonalnej skali bierze wszystko, o czym tylko zamarzy. Piotr Rutkowski chciałby zarażać mentalnością zwycięzcy. Właściciele największych polskich klubów lubią być postrzegani jak pionierzy, którzy rozpalają wyobraźnię, mają werwę, rozmach i świeże pomysły. Kiedy kupują piłkarza, media mają napisać, że zapłacili więcej niż w rzeczywistości. Wielkie kwoty dodają im splendoru.

Jarosław Mroczek nie pasuje do tego towarzystwa.

Kiedy kibic Pogoni słucha prezesa swojego klubu, od razu wie, że gablota prędko się nie zapełni. Mroczek nieustannie mówi o problemach, wyzwaniach i bolączkach. O kosztach energii elektrycznej wspomina częściej niż wszyscy inni w polskiej piłce razem wzięci. Niekiedy można odnieść wrażenie, że tylko w Szczecinie korzysta się z prądu, tylko Pogoń odczuwa skutki wojny, tylko „Portowcy” muszą utrzymywać swoje obiekty, całej reszty żadne podwyżki cen czy inflacja nie dotyczą.

W ostatnich latach „Portowcy” wiecznie szukają pieniędzy. Mobilizują lokalny biznes, czekają na partnera głównego, prześwietlają potencjalnego inwestora, subskrybują akcje, promują młodzież, walczą o większą zapomogę z miasta, dogadują się z wierzycielami, że oddadzą im pożyczkę za rok.

Ślizgają się.

– Ile włożyliście w Pogoń? – pytam współwłaściciela i prezesa klubu.

Jarosław Mroczek: Łącznie będzie koło trzydziestu milionów złotych.

– Jest was trzech w spółce EPA.

Jarosław Mroczek: – Rezygnowaliśmy z dywidend. Kupowaliśmy akcje klubu. Podnosiliśmy jego kapitał. Dawaliśmy pożyczki, a wszystkie później przekonwertowaliśmy na akcje.

I nie zainwestujecie już ani złotówki?

Jarosław Mroczek: – Wypowiadam się teraz za naszą trójkę. Nie chcemy już wykładać pieniędzy na Pogoń. Nie dlatego, że ich nie mamy. Po prostu włożyliśmy już ich naprawdę dużo. Może są w Polsce ludzie, dla których nie byłyby to znaczące sumy, ale na nas robią one wrażenie. Włożyłem w Pogoń to, co zarobiłem. Na szczęście mam w domu kibica, więc żona nie ma pretensji, ale trzeba powiedzieć pas. Musimy zostawić sobie środki na spokojne życie. Mentalnie i fizycznie jestem jeszcze w dobrej formie, moi koledzy też, ale czas płynie niestety nieubłaganie. To przyspiesza nasz proces decyzyjny…

Jeśli Pogoń wyjdzie na prostą, to nie portfelem swoich głównych akcjonariuszy. Nie przekażą klubowi kolejnych pieniędzy. Nawet ich nie pożyczą.

Przez kilkanaście lat włożyli w „Portowców” tylko trochę więcej niż wynosi tegoroczna strata.

Na tym licznik się zatrzymał.

Skąd Pogoń ma 27,5 miliona straty?

Konferencja prasowa zwołana 19 grudnia trwa dłużej niż mecz piłkarski. Jarosław Mroczek i Tomasz Brzozowski (przewodniczący rady nadzorczej) wprowadzają dziennikarzy w tajniki finansów klubu przez godzinę i trzydzieści dziewięć minut. Bilans spółki za ostatni rok obrotowy, czyli sezon 22/23, szokuje.

Po stronie przychodów: 64 361 755,99 zł.

Koszty: 91 852 929,75 zł.

Strata jest ogromna: -27,49 mln zł.

Właśnie to miał na myśli Mroczek, zaczynając  naszą rozmowę od tego, że „Pogoń jedzie po bandzie”.

Zarządzający klubem wyświetlają slajdy, na których prezentują sześć przyczyn tak szokująco ujemnego bilansu spółki: 

a) brak „dużego” transferu wychodzącego w tym okresie (różnica z prognozą 12,4 mln)
b) brak pozyskania partnerów z czubka piramidy (brak przychodów na poziomie łącznym 5 mln zł)
c) Zmiana sposobu księgowania przychodów z pucharów – 2,3 mln zł

d) utrata trzeciego miejsca, która pomniejszyła dochód klubu o 3,5 mln zł
e) dodatkowe koszty związane z inwestycjami po wejściu na nowy obiekt oraz zarządzanie stadionem – ok. 2 mln zł
f) brak trzeciego miejsca w PRO Junior System, utrata ok. 1 mln zł

Każdy punkt jest dokładnie omówiony.

Pogoń sprzedawała w ostatnich latach Kacpra Kozłowskiego (do Brighton za 11 milionów euro), Adama Buksę (za 4,2 miliony euro do New England Revolution), Sebastiana Walukiewicza (za 3,5 miliona euro do Cagliari) czy Adriana Benedyczaka (za 2,4 miliony do Parmy). Rzadko zdarzały jej się okna, z których wychodziła na minus. Wyrobiła markę. Produkowała kolejne talenty. Przyzwyczaiła się do dobrego i chciała iść po więcej. Dariusz Adamczuk zapowiadał przez lata, że od rocznika 2003 w górę obrodzi w wychowanków dużego kalibru, bo to pierwszy rocznik, który przeszedł cały cykl szkolenia w cieszącej się dobrą renomą akademii.

Wyszło nieźle. Dwóch piłkarzy z tego rocznika odeszło do Włoch i Anglii. Kolejnych jednak nie widać. Budżet „Portowców” zakładał, że w sezonie 22/23 wycisną z transferów o jakieś trzy miliony euro więcej. Oddali Jeana Carlosa Silvę (do Rakowa Częstochowa), Jakuba Bartkowskiego (do Lechii Gdańsk), Macieja Żurawskiego (do Warty Poznań), Kamila Drygasa (do Miedzi Legnica) i Luisa Matę (do Zagłębia Lubin). To nie wystarczyło. Przedłużała się sprzedaż Sebastiana Kowalczyka. Na Mateusza Łęgowskiego było jeszcze za wcześnie. Pogoń zakłada w swoim budżecie, że co roku będzie robić duży transfer wychodzący.

– Ile wynosi kwota, za którą chcecie co sezon sprzedawać piłkarzy?

Jarosław Mroczek:Nie mogę powiedzieć. Dyrektor Adamczuk by mnie chyba zabił!

– Miałby trudniejsze negocjacje?

Jarosław Mroczek: Właśnie.

Punkt drugi? Powiemy o nim później. Punkt trzeci to zmiana sposobu księgowania przychodów z tytułu gry w pucharach. Do tej pory było następująco: gdy Pogoń wywalczyła grę w eliminacjach w sezonie 20/21, przychody z meczów w Europie (rozgrywanych de facto w ramach sezonu 21/22) księgowała w ramach roku obrotowego 20/21, co nie było zbyt logiczne. Teraz to zmieniła. Gdyby te mecze odbywały się dziś, zostałyby dopisane do sezonu 21/22.

W praktyce: tego lata Pogoń, grając z Linfield i KAA Gent, wygenerowała 2,3 miliony przychodów. W ramach poprzednich zasad zapisałaby je na konto sezonu 22/23, czyli tego, w którym wykazała 27,5 miliona straty. Teraz zapisze je na poczet rozgrywek 23/24, czyli zyski z sezonu 23/24 księguje w sezonie 23/24. Tak jest przejrzyściej, choć z tego powodu „Portowcy” nie zarobili w roku obrachunkowym 22/23 teoretycznie ani złotówki z tytułu gry w Europie.

Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze NarodówBonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów

Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów

  • Postaw kupon singiel za min. 2 zł zawierający zakład na zwycięstwo Biało-Czerwonych w starciu z Portugalczykami
  • Jeśli kupon okaże się wygrany, to na twoje konto bonusowe wpłyną dodatkowe środki w wysokości 600 zł
  • Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund!

Kod promocyjny

SUPERWESZŁO

18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.

Pogoń straciła w Zabrzu trzecie miejsce w ostatnim meczu sezonu. Mroczek wyznaje, że spośród wszystkich wskazanych przyczyn tej 27,5-milionowej straty, właśnie ta boli go najbardziej. Trudno się dziwić. Pieniądze i medal poszły w siną dal. – Prawidłową, lepszą decyzją, którą wolałbym podjąć, jest rzut karny. Mam ogromny niesmak w związku z tym. Boli. Przykro mi, że błąd nie przytrafił się w meczu, który niewiele waży – tutaj konsekwencje są duże z perspektywy Pogoni – kajał się po meczu na naszych łamach sędzia Tomasz Kwiatkowski, który nie podyktował oczywistego faulu na Marcelu Wędrychowskim. Gdyby  zachodniopomorski klub skończył na trzecim miejscu, zarobiłby o 3,5 miliona więcej.

Koszty stadionu? Omówimy je. PRO Junior System? Jens Gustafsson nie jest maniakiem stawiania na młodzież za wszelką cenę.

Opowiemy wam ze szczegółami, co stoi za tak złym wynikiem finansowym czołowego klubu Ekstraklasy.

Grupa Azoty i polityczna sprawa

Wróćmy do 2020 roku i zastanówmy się: czy któryś właściciel klubu w Ekstraklasie mówi o polityce częściej niż Jarosław Mroczek?

Prezes Pogoni bagatelizuje, że nie jest politykiem, więc nie należy przejmować się jego poglądami. Hamuje się. Wspomina z przekąsem, że ludzie na eksponowanych stanowiskach muszą ukrywać swoje preferencje polityczne. Nazywa to „sowieckimi przekonaniami”.

Zawsze był blisko polityki. Wprowadzał do Polski energię wiatrową. Budował wielkie farmy wiatraków, w ten sposób dorobił się majątku. Zarządzał Polskim Stowarzyszeniem Energii Wiatrowej. Należał do „Solidarności”. Odegrał jedną z ważniejszych ról w strajkach w szczecińskiej stoczni.

W pewnym momencie rozmarza się.

Jarosław Mroczek: – Gdyby firma rozwijała się tak, jak kiedyś, i moglibyśmy znów zarobić sporo pieniędzy, pewnie wykładalibyśmy na Pogoń więcej. Niestety, z powodu działań pewnych rządów to się nie stało. 

Właściciel Pogoni nie może sobie odmówić tej szpilki – tak, jak każdej innej również. Między wierszami oskarża poprzednie władze o problemy we własnym przedsiębiorstwie. Ono zaraz ruszy – tak, jak gospodarka. Prezes portowego klubu powie nam o tym podczas rozmowy jeszcze nieraz. Wszyscy w Szczecinie znają sympatie Mroczka, który żarliwie popiera Platformę Obywatelską i jest zdecydowanym przeciwnikiem Prawa i Sprawiedliwości. Ta druga partia rządziła Grupą Azoty, spółką skarbu państwa, kiedy ta wspierała swoimi hojnymi datkami piłkarską potęgę zachodniopomorskiego.

Wielu zazdrościło Pogoni takiego sponsora. Był z nią osiem lat. Rokrocznie przelewał po cztery-pięć milionów złotych, co przekładało się na 12-14% procent budżetu. Choć od rozstania obu firm minęły już ponad trzy lata, Pogoń nadal opowiada o nim jak o enigmatycznej zagadce, która już nigdy nie zostanie rozwiązana.

Jarosław Mroczek:Współpraca skończyła się w kuriozalny sposób. Grupa Azoty wypowiedziała umowę z dnia na dzień bez podania żadnej przyczyny. Poinformowała nas o tym ustami sekretarki byłego prezesa. W swojej długiej karierze biznesowej spotkałem się z taką postawą tylko raz. Było to ewidentnie związane z polityką albo zbyt dużym mniemaniem o swojej wiedzy piłkarskiej, która skutkowała próbami narzucania nam konkretnych rozwiązań, niezwiązanych z finansami, a ze sposobem prowadzenia drużyny. 

– Były takie naciski partnera?

Jarosław Mroczek:Tak. Nie wyglądało to ciekawie.

– Nie kryje się pan ze swoimi poglądami politycznymi. Zdarzały się panu ostre wpisy. Wszyscy mówią, że to zaszkodziło.

Jarosław Mroczek: Nie ukrywam swojego spojrzenia na świat, ale ja przecież nie jestem politykiem, nie obnoszę się ze swoimi poglądami. Ludzie czasem usłyszą to, co chcą usłyszeć, ale to kompletnie nie ma znaczenia. Z punktu widzenia klubu zawsze byłem taki sam w stosunku do wszystkich partii. Na stadionie pojawiają się przedstawiciele Lewicy, PiS-u czy PO. W radzie nadzorczej mieliśmy przez długi czas człowieka z PiS. Nie dlatego, że ta partia rządziła. To była po prostu właściwa osoba.

– Mam wielki żal do tego pana [chodzi o Wojciecha Wardackiego, byłego prezesa Grupy Azoty – red.]. Do dzisiaj go widuję na stadionie, ogląda mecze. Zaskoczył nas swoją decyzją. Może uważał, że jest w stanie lepiej kierować klubem, albo mówić nam, co ma w nim być, a co nie?

– Przebija się z tego jakaś małostkowość.

Jarosław Mroczek: Niestety… Coś zepsuł. Mówię to pierwszy raz publicznie, ale tak było. Będę się przy tym upierał. Coś zepsuł.

Biznesowa Duma Pomorza

Jest lato 2020 roku. Szalejąca pandemia wywraca gospodarkę do góry nogami. Jedne biznesy bankrutują, inne walczą o życie. Trudno wyobrazić sobie gorszy moment na utratę partnera głównego. Po rezygnacji Azotów w budżecie „Portowców” robi się spora dziura. Od czasów upadku w pierwszej dekadzie XXI wieku, Pogoń nie miała jeszcze tak wielkiego wyzwania natury finansowej.

Prawie każdy kibic nastawia się na wyprzedaż zawodników.

Niektórzy wieszczą, że klub wkrótce zgasi światło.

Na skrzynce mailowej Pogoni lądują oferty od firm, które chciałyby wskoczyć w miejsce Grupy Azoty. Proponują o wiele mniejsze kwoty niż te, które znalazły się na poprzedniej umowie.

Przyjęcie którejś z tych opcji? Obniżanie wartości marki i działanie na własną szkodę.

Wyczekanie lepszych propozycji? W covidowych czasach wcale nie muszą nadejść.

A co, gdyby tak zmobilizować cały lokalny biznes?

Po rezygnacji partnera głównego Jarosław Mroczek może bezradnie siedzieć i czekać na satysfakcjonującą ofertę albo zakasać rękawy, wsiąść w samochód i urządzić tournee po pobliskich firmach. Wybiera teren. Po trzech miesiącach od bolesnego rozstania z Azotami chwali się, że odwiedził już sześćdziesięciu przedsiębiorców w regionie. Każdemu z nich osobiście opowiada o sytuacji w Pogoni i nakreśla perspektywy klubu. Nie zachowuje się jak akwizytor, który chce wydusić od zmanipulowanych przedsiębiorców jak najwięcej grosza. Wszystkim proponuje partnerstwo za taką samą, stosunkowo niewielką kwotę: pięć tysięcy złotych miesięcznie. Identyczną sumę płacą zarówno potężne biznesy, jak i raczkujące firmy. Wszystkie dołączają do nowego projektu: Biznesowej Dumy Pomorza. 

Jarosław Mroczek: – Musieliśmy dosłownie z dnia na dzień zmienić całą filozofię działania i przestać opierać się na współpracy z jednym partnerem. Wymyśliliśmy program, który ładnie nazwaliśmy Biznesową Dumą Pomorza. Trafiliśmy na okres pandemii i zastoju w gospodarce, ale udało się. Wszystkich partnerów traktujemy tak samo. Jak łatwo policzyć, po roku zbiera się całkiem duża kwota. Na tym się opieramy. To nasz filar. Mocna noga. Nawet, jeśli ktoś przerywa współpracę, to wciąż stabilnie ten projekt się rozwija. 

Sześćdziesiąt firm.

Pięć tysięcy miesięcznie.

3,6 miliona rocznie.

Pogoń sama sobie wyjeździła te pieniądze. Wycisnęła z lokalnego biznesu prawie tyle, ile przelewała jej Grupa Azoty, z tą różnicą, że Mroczek nie musiał już gryźć się w język z obawy, że ktoś o odmiennych poglądach utnie mu nagle finansowane. Niski próg wejścia umożliwia nieustanne zapraszanie kolejnych przedsiębiorców. Gdy ktoś się rozmyśli, nie wpłynie to znacząco na budżet. Zmiana będzie właściwie nieodczuwalna. Jednocześnie Pogoń wciąż próbowała sprzedać reklamodawcom puste miejsce na koszulce, na którym widniało logo Azotów.

Biznesowa Duma Pomorza ma nie tylko wspierać klub, ale też integrować przedsiębiorców, którzy – połączeni ze sobą wyższym dobrem, jakim jest dbanie o rozwój „Portowców” oraz regionalnego środowiska biznesowego – mogą utrzymywać kontakty i nawiązywać relacje biznesowe. Mówiąc wprost: za pięć tysięcy złotych miesięcznie można wykupić bezpośredni dostęp do właścicieli sześćdziesięciu firm w okolicy, z którymi można ubić biznes. Klub organizuje co jakiś czas spotkanie dla uczestników tej inicjatywy. 

Zanim udaje się rozkręcić projekt, Pogoń przyklepuje trzy transfery, które mają wprowadzić ją w nową erę.

Luka Zahović: dwukrotny król strzelców ligi słoweńskiej i pięciokrotny mistrz Słowenii.

Michał Kucharczyk: pięciokrotny mistrz Polski.

Aleksander Gorgon: mistrz Austrii i Chorwacji.

Choć każdy z tych piłkarzy do klubu trafia z kartą na ręku, to i tak każdy z nich sporo ten sam klub kosztuje. Pogoń chce rosnąć z każdym sezonem. Nawet w tym, w którym traci sponsora. Czuje się mocna.

Dariusz Adamczuk przekonuje, że utytułowani piłkarze mają zarazić klub mentalnością wygrywania.

Cel jest oczywisty.

Pogoń przelicytowała?

2021? Pogoń wciąż nie ma partnera głównego.

2022? Pogoń wciąż nie ma partnera głównego.

2023? „Portowcy” dogadali się z zaprzyjaźnionym partnerem, Toyotą Kozłowski.

Miało być kilka miesięcy, może rok, wyszły okrągłe trzy lata.

– Przelicytowaliście?

Jarosław Mroczek: Niektóre firmy oferowały nam półtora miliona za miejsce na koszulce. Mogliśmy podpisać taki kontrakt w pięć minut. Mielibyśmy partnera i pieniądze.

– Bylibyście 4,5 miliona do przodu.

Jarosław Mroczek: – Łatwo się tak mówi: „mogliście przyjąć ofertę za dwa miliony, przez te trzy lata mielibyście chociaż sześć milionów, a tak nie macie nic”. Zgoda, ale nie jestem pewien, czy po podpisaniu takiego kontraktu zarobilibyśmy więcej, niż nie podpisując go.

– Jak to możliwe?

Jarosław Mroczek: Nasi inni partnerzy stwierdziliby, że skoro partner główny płaci tak mało, to oni też, jako że są niżej w piramidzie sponsorskiej, chcą płacić mniej. Bo dlaczego mieliby przelewać więcej niż ten, którego logo dostaje najlepszą ekspozycję? Firmy chcące z nami współpracować w przyszłości przychodziłyby do nas ze znacznie mniejszymi kwotami niż otrzymujemy obecnie. Trzymamy poziom kwot od podstawy do szczytu piramidy. Staramy się być konsekwentni.

– W międzyczasie pozyskaliśmy inne firmy, które za przyzwoite kwoty reklamują się na dole koszulki z jednej i drugiej strony oraz na spodenkach. Czy równoważyły nam brak partnera głównego? Pewnie nie. Ich suma nie wykracza ponad to, co byłoby dla nas ideałem na przodzie koszulki.

– No więc przelicytowaliście?

Jarosław Mroczek: – Może troszeczkę na dziś. To na pewno nie jest kwestia wielu milionów, a zdecydowanie mniejszej kwoty. Należy takie decyzje oceniać jednak w dłuższej perspektywie czasowej, bo może się finalnie okazać, że jednak to była słuszna droga, o czym wcześniej wspomniałem.

– To pewnie też nie tak, że Toyota Kozłowski nagle wygrzebała z zaskórniaków tyle, ile oczekiwaliście przez te trzy lata.

Jarosław Mroczek: – Zredukowaliśmy swoje oczekiwania, oczywiście. Wkrótce otworzą się nowe możliwości. Na rynku jest świeży powiew. Ze wszystkich stron słyszę, że w gospodarce wydarzy się wiele dobrego. Ruszą inwestycje. Wiele firm zmieni podejście do swojej promocji z politycznego na komercyjne. Rozmawiamy z dwoma czy trzema bardzo poważnymi kandydatami na partnera głównego. Szansa jest całkiem spora.

Czy stadion przeszkadza Pogoni?

Klubowe korytarze pachną jeszcze nowością i emanują bielą. Magnetyczna karta prowadzi przez kolejne zakamarki otwartego jesienią 2022 roku stadionu, który miał przenieść Pogoń w nową erę, lecz na razie popycha ją tylko w stronę finansowego dołka.

Spójrzmy na suche liczby.

3,4 mln zł – koszty użytkowania stadionu i boisk treningowych w sezonie 19/20.
17,6 mln zł – koszty użytkowania stadionu i boisk treningowych w sezonie 22/23.

Różnica jest kolosalna.

Pogoń wydzierżawiła szczecińską arenę na dwanaście lat, co kosztuje ją 750 tysięcy złotych rocznie. Jest jej operatorem, a więc zarządza nią wedle uznania, dysponuje kluczami do bram dwadzieścia cztery godziny na dobę, bierze na siebie wszystkie koszty obsługi i pielęgnacji obiektu oraz boisk, no i może zarabiać jak tylko chce, nie dzieląc się zyskami absolutnie z nikim. To ryzykowna forma zarządzania stadionem. Większość polskich klubów woli wynajmować obiekt od ratusza (a nie dzierżawić) i nie przejmować się rzeczami typu wymiana murawy (droga zabawa). Przychodzą na gotowe. Obiektami zarządza w tym układzie zazwyczaj miejska spółka, która zostaje powołana specjalnie w tym celu. Pogoń woli wziąć ten obowiązek na siebie. Sama przygotowuje obiekt do meczu. Dba o niego. Wykonuje prace konserwacyjne. Zarządza nową budowlą, która tyle ją kosztuje.

Choć koszty szczecińskiej areny wyglądają niebotycznie, to nie można analizować ich w oderwaniu od przychodów, które również są proporcjonalnie większe.

W sezonie 19/20 Pogoń zarobiła na dniu meczowym zaledwie 0,9 mln zł, co stanowiło cztery procent jej przychodów.

W zeszłym sezonie zgarnęła z tego tytułu 12,86 mln zł. To już 22% przychodów z całego sezonu.

Bilans ze stadionu w 19/20: -2,5 mln zł.
Bilans ze stadionu w 22/23: -4,8 mln zł.

Po złączeniu kosztów z przychodami nie wygląda to już tak źle. Sytuacja może się oczywiście pogorszyć w przyszłych sezonach wraz z ewentualnym spadkiem frekwencji i wzrostem cen energii. W zeszłym sezonie szczeciński obiekt przeżywał efekt świeżości. Zainteresowanie było napompowane euforią związaną z oddaniem do użytku nowego obiektu. Na przestrzeni tych kilku miesięcy zapełniło się 73% krzesełek.

Pogoń nie była przygotowana na tak wielkie koszty utrzymania boisk i stadionu. Planowała, że nowa infrastruktura doda całemu projektowi biznesowemu mocnego kopa na rozpęd.

Łukasz Machiński, członek zarządu Pogoni, prawa ręka prezesa Mroczka, opowiada nam o prognozach, które zupełnie rozminęły się z rzeczywistością. 

– Jakie koszty utrzymania obiektów prognozowaliście?

Łukasz Machiński: – Konkretnej kwoty nie pamiętam, ale wykonawca oszacował je na poziomie kilkunastu milionów złotych rocznie. Te wyliczenia były dla nas kompletnie nierealne, ponieważ widzieliśmy, jakie założenia do tych wyliczeń zostały przyjęte. Zaczęliśmy je analizować i wiedzieliśmy, że są obszary do zdecydowanej redukcji tych prognozowanych kosztów. Stwierdziliśmy, że w rzeczywistości będą dwa razy mniejsze. Może nawet dwa i pół razy.

– W czym rzeczywistość najbardziej rozminęła się z założeniami?

Łukasz Machiński: – W kosztach mediów, kosztach osobowych i usługach obcych. Usługi obce, czyli przykładowo sprzątanie czy ochrona, zanotowały drastyczny skok cen ze względu na istotny wzrost płacy minimalnej w ostatnich kilku latach. Nie da się porównać stawek do tych sprzed czterech czy pięciu lat. Media to zwłaszcza energia elektryczna i cieplna. Koszty ogrzewania boisk są nieporównywalne – większe kilkukrotnie od zakładanych i dziś to blisko milion osiemset tysięcy złotych w skali roku. Do tego dochodzi doświetlanie boisk. Stare boisko nie wymagało tego typu zabiegów, ponieważ nie było zadaszone, więc nawet w okresie zimowym docierało do niego światło. Teraz jest inaczej. Musimy wygenerować sztuczne oświetlenie i sztuczny ruch powietrza dla właściwej pielęgnacji głównej płyty. Doświetlenia są konieczne od października do kwietnia.

– Jaki to koszt w skali roku?

Łukasz Machiński: Samo doświetlanie boisk to ponad pięćset tysięcy w skali roku. Ale to też jest uzależnione od tego, w jakim zakresie wystawiamy te lampy. Na ile dni, na ile godzin, na jaki obszar. Szukamy optymalizacji, więc nie doświetlamy całego boiska, a jedynie miejsca, które są absolutnie konieczne, choć groundsmani woleliby, żeby ten obszar był większy.

Jens Gustafsson uparł się na grę żelazną jedenastką, czym trochę przykrywa braki kadrowe swojego zespołu. Pogoń już dawno nie miała tak wąskiej kadry. Latem zebrało jej się za wyciągnięcie z rezerw do pierwszego zespołu Wojciecha Lisowskiego. To symboliczny ruch. Obrońca zasilił dwa lata temu drużynę rezerw, chcąc w Szczecinie przygotować się do życia po zawieszeniu butów na kołku. Obecnie ma 31 lat. Wcześniej trzy razy odbił się od Ekstraklasy – w Piaście, Pogoni i Stali Mielec. Gustafsson włączył go do swojej drużyny z konieczności. Nie mógł liczyć na normalny transfer do defensywy.

Wyciągnięty z rezerw Lisowski wybiega w wyjściowym składzie na rewanżowy mecz z Gent.

To idealnie odzwierciedla skalę problemów.

Czy to możliwe, żeby stadion przeszkadzał wam w rozwoju sportowym? 

Jarosław Mroczek: Jest wspaniały, kochamy go i bardzo nam się podoba, ale niestety strasznie dużo kosztuje. Dołożył nam sporo ciężarów. Mamy najnowocześniejsze boiska w Polsce. Wszystkie są hybrydowe. Trzy z nich mają podgrzewaną płytę. Jest balon, sztuczna murawa, doskonałe warunki.

– Czyli trochę utrudnia.

Jarosław Mroczek: Nie. W niczym nie przeszkadza. Nasza drużyna jest lepsza niż trzy lata temu.

„Mogło skończyć się jak w Zabrzu, czyli trzema trybunami”

Październik 2022, dzień do oficjalnego otwarcia nowego stadionu. Przechadzam się po murawie z Dariuszem Adamczukiem, który przekonuje mnie, jak istotną rolę przy negocjacjach transferowych odegra nowoczesna arena. Wspomina o piłkarzach, którzy grzecznie dziękowali za zainteresowanie tylko dlatego, że nie podobał im się stadion. Nawet nie podejmowali rozmów. Inni przyjeżdżali, rozglądali się w koło i szybko tracili entuzjazm. Adamczuk podaje przykład Pontusa Almqvista, który trafił do Pogoni z całkiem bogatym CV. Dyrektor pionu sportowego twierdzi, że gdyby zespół wciąż grał na starym obiekcie, nie miałby szans na podpisanie zawodnika tego pokroju. Stadion nigdy nie jest decydującym argumentem, ale może być jednym z wabików lub, jak w przypadku niektórych niedoszłych ruchów, skutecznie odstraszyć.

Autorem pierwszego gola Pogoni na oddanym w całości nowym stadionie jest właśnie Szwed.

„Portowcy” sprawili sobie wysokiej jakości płytę hybrydową. Korzystają z usług sokoła, który co jakiś czas przepędza lubiące poskubać trawę ptactwo. Zamontowali przezroczysty dach, by lepiej doświetlał murawę. Ściągają fachowców z Włoch, którzy uczą pracowników pielęgnacji boisk. No i trochę oszczędzają na użytkowaniu lamp. Mroczek z dumą opowiada o członkach delegacji z innych klubów, którzy przy okazji meczów w Szczecinie przyznają, że zazdroszczą Pogoni tego nowoczesnego kompleksu.

Jarosław Mroczek: Chyba słabi z nas biznesmeni. Jesteśmy bardzo związani emocjonalnie z tym miejscem. Zamiast myśleć, jak wygenerować pieniądze, wolimy ponieść koszty, żeby to wyglądało i cieszyło ludzi. Mamy prospołeczne nastawienie.

Prezes klubu jest w pełni świadomy, z jakimi kosztami wiąże się bycie operatorem obiektu. Woli je opłacać, choćby po to, by w pełni kontrolować to, na jakich murawach gra pierwszy zespół i drużyny młodzieżowe.

„Portowcy” chcieliby zoptymalizować koszty utrzymania stadionu.

O zarabianiu na nim póki co nie marzą.

– Co robicie w kierunku obniżenia kosztów użytkowania obiektów?

Łukasz Machiński:Renegocjujemy umowy z dostawcami prądu, energii cieplnej i wody. Uciekamy od rozliczania się poprzez zapłatę stałej sumy, wolimy płacić jedynie za energię, którą wykorzystamy. Z naszych analiz wynika, że mimo tak dynamicznego i zmieniającego się rynku, cen, działań rządu, sytuacji geopolitycznej, to wyraźnie korzystniejsza opcja. Dalej: optymalizowanie kosztów stałych, takich jak przykładowo sprzątanie czy dozór. Próbujemy negocjować te warunki. Staramy się outsorcingować usługi specjalistyczne związane z obiektem, a pozostałe realizować własnymi zasobami.

– Czy stadion może na siebie zarabiać z działalności, która nie dotyczy Pogoni?

Jarosław Mroczek: – Jesteśmy troszkę nienormalnym stadionem. Dwie trybuny zbudowane są na skarpach, dwie są wolnostojące. To sprawia, że nie mamy wystarczającej liczby lóż, byśmy mogli je wydzierżawiać i na nich zarabiać. Koncerty? Trudno sobie to wyobrazić. Wymiana płyty wyniosłaby kilka milionów złotych. Stadion nie jest na tyle duży, żeby publiczność pokryła wynagrodzenie wykonawców, koszty organizacji i murawę. Rozmawialiśmy z organizatorami tego typu wydarzeń. Twierdzą, że jeśli nie ma trzydziestu tysięcy miejsc, nie ma nawet o czym myśleć.

Łukasz Machiński: Pierwotny projekt zakładał, że na trybunie wschodniej powstanie restauracja z widokiem na miasto i z drugiej strony na płytę boiska. To był bardzo dobry pomysł, biorąc pod uwagę dodatkowe przychody, ale droższy niż stadion bez restauracji. Gdy podejmowano decyzję o budowie, już wtedy koszty inwestycji intensywnie rosły, więc inwestor (Urząd Miasta) szukał oszczędności, by można było zrealizować ten projekt. Restauracja więc nie powstała. Próbujemy organizować imprezy okolicznościowe, komercjalizować obiekt w każdy możliwy sposób, ale skala dla budżetu na razie jest znikoma. Mamy bardzo mało powierzchni komercyjnych, które można byłoby wydzierżawić. Budowanie trybun, w których są pomieszczenia (nasz stadion ma tylko dwie takie trybuny), jest z definicji droższe, a intencją miasta było minimalizowanie (i tak już wysokich) kosztów budowy tego obiektu.

W Szczecinie przekonują nas jednocześnie, by cieszyć się w ogóle z tego, że stadion został dokończony.

Łukasz Machiński: – Gdybyśmy zaczęli budowę rok później, to myślę, że stadionu mogłoby nie być. Mam na myśli wzrost cen związanych z energią, sytuacją w naszym regionie Europy i trudnościami z materiałami budowlanymi. Naprawdę uciekliśmy spod topora. Pamiętam samą końcówkę, kiedy każdy dzień budowy to były dziesiątki tysięcy złotych dodatkowych kosztów dla generalnego wykonawcy, a budżet inwestycji był już bliski przekroczenia. Biorąc  pod uwagę wszystkie w/w okoliczności (w tym wojnę na Ukrainie) uważam, że to duży sukces tego nietypowego inwestorskiego trójkąta; Urzędu Miasta, generalnego wykonawcy oraz klubu, że udało się zakończyć inwestycję we wrześniu 2022r. 

Jarosław Mroczek: Mieliśmy dużo szczęścia. Gdybyśmy zaczęli później, mogłoby się skończyć jak w Zabrzu, czyli trzema trybunami. To byłaby dla nas katastrofa, bo tę najważniejszą trybunę budowaliśmy dopiero na końcu.

Skala tego, jak inwestycja przytłoczyła miasto?

Choć stadion został oddany do użytku ponad rok temu, ratusz wciąż nie zamontował na ławkach rezerwowych siedzisk z prawdziwego zdarzenia. Wycena tych elementów wyposażenia obiektu przekraczała kilkukrotnie przeznaczony na ten cel budżet. – Wierzymy głęboko, że będzie to możliwe w najbliższym roku i intensywnie wraz z UM nad tym tematem pracujemy – mówi Machiński.

Szczecin jest jednym z najbardziej zadłużonych polskich miast. Przekroczył już 2,6 miliardów złotych zadłużenia. Mimo to chętnie wspiera klub. W zeszłym sezonie wsparło „Portowców”  dotacją na kwotę 4,58 milionów złotych, w obecnym przelało jej już 3,5 miliona, a wiosną ma wysłać kolejną transzę, podobno wyższą niż w ubiegłym roku. Mroczek wzdryga się, gdy słyszy słowo „dotacja”. Tłumaczy, że Pogoń wykonuje na rzecz gminy wiele świadczeń promocyjnych oraz wizerunkowych i z tego tytułu otrzymuje od gminy wynagrodzenie.

Zabijanie entuzjazmu

Październik 2022, dzień przed oficjalnym otwarciem nowego stadionu. W szczecińskim powietrzu unosi się atmosfera czegoś dużego. Ludzie długo wyczekują na inaugurację areny. Są podekscytowani. Wokół boiska trwają ostatnie prace. Trudno nie dać się ponieść tej aurze. 

Ale Jarosław Mroczek gasi entuzjazm. Choć przecina wstęgę z dumą, w rozmowach z mediami skupia się raczej na wysokich kosztach utrzymania, cenach energii, niestabilnym rynku, niepewności, co będzie w nowym roku…

Kibice piłki z całej Polski mogą się złapać za głowę: dostali stadion i jeszcze narzekają? O co tu chodzi?

To dla właściciela Pogoni zupełnie typowe zachowanie. Mroczek lubi zgasić entuzjazm, zanim ten w ogóle zdąży się rozpalić. Lato 2023 roku to zresztą dla kibiców „Portowców” jedno wiele gaszenie entuzjazmu.

Maj: Tomasz Kwiatkowski nie przyznaje Pogoni oczywistego karnego w Zabrzu. W efekcie szczecinianie kończą sezon na czwartej, a nie trzeciej pozycji i tracą 3,5 miliona złotych.

Czerwiec: „Nie wiemy, czy będzie nas stać na wzmocnienia, bo sytuacja finansowa jest trudna. Nie chcemy brnąć w pożyczanie pieniędzy tylko dlatego, aby wyglądać coraz lepiej”, mówi w TVP Sport prezes klubu.

Aż chce się żyć, prawda?

Czerwiec: „Na dzisiaj pewnego poziomu nie przeskoczymy”, dokłada na Weszło Dariusz Adamczuk, powątpiewając przy tym, czy „Portowcom” uda się awansować do pucharów. „Ciężko będzie wejść do fazy grupowej”, ocenia szanse swojego zespołu.

Czerwiec: Atmosfera gęstnieje tak bardzo, że rzecznik prasowy, Krzysztof Ufland, publikuje na PogońSportnet tekst o tytule „Rzecznik też kibic”, w którym wyznaje, że nastroje wokół klubu stały się nieznośne.

Czerwiec: zamiast transferów do linii obrony klub ogłasza przesunięcie do pierwszego zespołu Wojciecha Lisowskiego.

Czerwiec: „W piątek miał przylecieć do nas napastnik, ale nie wsiadł do samolotu”, informuje Dariusz Adamczuk.

Lipiec: Pogoń ogłasza horrendalne ceny biletów na mecze eliminacji do pucharów i obniża je pod naciskiem kibiców.

Sierpień: odchodzi Sebastian Kowalczyk.

Sierpień: Bartosz Klebaniuk zalicza absurdalny występ w starciu z KAA Gent. Ledwie się dwumecz rozkręcił, a Pogoń już wie, że znów niczego w pucharach nie ugra.

Sierpień: Dante Stipica wyznaje, że ledwo uszedł z życiem po tym, jak zaatakował go kolega z drużyny. W klubie twierdzą, że bramkarz symuluje i nic mu nie jest, co potwierdzają badania. Staje się jasne, że Chorwat już nie zagra w Szczecinie.

Sierpień: odchodzi Mateusz Łęgowski.

Sierpień: groźnej kontuzji doznaje Marcel Wędrychowski, co oznacza, że „Portowcy” tracą w jednym momencie dwóch młodzieżowców.

Wrzesień: Pogoń przegrywa czwarty mecz z rzędu w lidze.

Nie wszystkie z tych rzeczy są winą Pogoni.

Ale tworzą one fatalną serię, po której może się odechcieć dalszej egzystencji kibicowskiej.

Cięcia, sponsorzy, transfery

Mroczek i Brzozowski na konferencji prasowej po rundzie jesiennej sezonu 23/24 próbują bagatelizować problemy finansowe, o których opowiadają. Informują wprawdzie o tym, że w Pogoni istnieje formalne zagrożenie splajtowania spółki, ale dodają przy tym, że podobny status ma czternaście innych klubów w Ekstraklasie.

Strata? Działacze „Dumy Pomorza” prezentują wykres, na którym figurują największe światowe wielkie firmy: Barcelona, Juventus, Tottenham, Inter, Milan, Real, Arsenal czy Atletico. Z tabelki wynika, że one także generują zadłużenie i to nieporównywalnie większe. Barcelona – aż 1,35 miliarda euro. Juventus – 0,9 miliarda. Tottenham – 0,83 miliarda. Problemy Pogoni to przy tych klubach, jak mówi Brzozowski, skala mikro.

W tym porównaniu nawet dwieście milionów straty można byłoby korzystnie ograć.

Licencja? Niezagrożona. Wypłacalność? Zapewniona. Brzozowski przekonuje, że „Pogoń jest podmiotem absolutnie wiarygodnym”, bo jeszcze nigdy nie sądziła się z piłkarzem lub trenerem o pieniądze (jedyny jej spór od powrotu do Ekstraklasy to sprawa Spasa Delewa, gdzie chodziło o błędy proceduralne). Obaj panowie twierdzą, że sytuacja nie jest tak zła. Gdyby tylko sprzedali w zeszłym sezonie jakiegoś piłkarza za pięć milionów euro, klub w zasadzie wyszedłby na plus.

Znowu to gdyby.

Ale rok obrachunkowy 23/24 ma być inny.

Jarosław Mroczek przekonuje, że nie ma żadnej możliwości, by za dwanaście miesięcy ogłaszał stratę o porównywalnych rozmiarach. Obserwuje na bieżąco wynik finansowy spółki. „W tej chwili jest pozytywny, dodatni”, przyznaje na konferencji. Spodziewa się na koniec sezonu plusa. Roczne przychody mają przekroczyć sto milionów. To o trzydzieści pięć więcej niż obecnie.

To wszystko jest efektem działań naprawczych, do jakich doszło w klubie.

Pogoń już zarobiła z transferów tyle, ile zakładała. Mateusz Łęgowski odszedł za trzy miliony euro do Salernitany, Sebastian Kowalczyk za pięćset tysięcy do Houston, Damian Dąbrowski za ćwierć miliona euro do Zagłębia (dane za Transfermarkt). Klub chce sprzedać zimą jeszcze jednego zawodnika. Prawdopodobnie będzie to Wahan Biczachczjan, który ostatnio eksplodował z formą i ma półtora roku do końca kontraktu, więc jest idealny czas na spieniężenie go. Kosztował Pogoń 900 tysięcy euro. Inwestycja ma się zwrócić, choć klub celuje w mniej niż trzy miliony euro.

Sprzedaż Ormianina otworzy także miejsce dla młodzieżowców, którzy muszą zacząć grać, bo inaczej Pogoń nadzieje się na grzywnę. Przypomnijmy: jeśli dany zespół na przestrzeni całego sezonu nie wystawi piłkarzy U-21 w wymiarze trzech tysięcy minut, zobowiązany jest do zapłacenia kary, która może wynieść nawet trzy miliony złotych. Po dziewiętnastu kolejkach młodzieżowcy „Portowców” zagrali ledwie 1089 minut. Gorszy wynik w tym zakresie ma tylko Raków Częstochowa, który z góry kalkuluje opłacenie mandatu od PZPN. Jeśli klub ze Szczecina chce uniknąć nieplanowanego wydatku – a gdyby sezon kończył się dziś, to przelewałby na konto federacji dwa miliony złotych – musi wystawiać młodzieżowców na średnio 127 minut w każdym meczu.

Czy Pogoń zamierza wymuszać na trenerze grę młodzieżowcem? Paweł Paczul pyta o to Dariusza Adamczuka w wywiadzie podsumowującym trudną rundę jesienną.

– Będziecie naciskać na trenera, by częściej grał młodzieżowcami? Zresztą transfer Biczachczjana to wymusi.

Dariusz Adamczuk: Trener zna sytuację od początku – w pierwszym meczu sezonu w wyjściowym składzie grali Łęgowski i Wędrychowski. To, co się później działo, było konsekwencją sprzedaży Łęgowskiego, kontuzji Wędrychowskiego, Klebaniuk się nie obronił. I teraz jest wielkie halo, że Pogoń nie ma młodzieżowców. Nieprawda. W Legii na przykład punktuje Tobiasz, to nie jest tak, że wszędzie gra po trzech-czterech młodzieżowców. My mieliśmy Fornalczyka, Przyborka, Korczakowskiego, drużyna zaskoczyła w pewnym momencie, ja nie zejdę do trenera i nie powiem „musi grać młodzieżowiec!”. Trener sam dobiera skład, ale oczywiście wie, że nie chcemy płacić kary.

– Nie zejdzie pan, ale coś się musi zmienić, skoro nie chcecie płacić.

Dariusz Adamczuk: – Często rozmawiam z trenerem, ale na końcu najważniejsze jest dobro drużyny. Sam grałem w piłkę i wiem, że jak młodzieżowiec nie jest gotowy na sto procent, by wyjść w pierwszej jedenastce, a rywalizuje z dobrym zawodnikiem, to promowanie młodszego może zepsuć całą szatnię. To nie są łatwe tematy.

– Z tym że pan mówi o patologii tego przepisu i zgoda, niemniej fakty są takie, że brakuje wam dużo do wypełnienia limitu – gorzej ma tylko Raków.

Dariusz Adamczuk: – Będzie ciężko ugrać 3000 minut. Celujemy w 2500. Wtedy jest 500 tysięcy kary, na poziomie trzeciej ligi gramy najmłodszą drużyną, z przepisów daje nam to 400 tysięcy na plus, więc tak naprawdę możemy – i byłbym z tego bardzo zadowolony – zapłacić sto tysięcy złotych. Prosta matematyka: 500 oddajemy, 400 dostajemy.

Pogoń pozyskała latem trzech partnerów: Toyota Kozłowski (partner główny), Fabryka Papieru Kaczory (partner wiodący) oraz Edostalk (partner czołowy). Zaksięguje 2,3 miliona euro za tegoroczne puchary (przy wcześniejszym układzie poszłyby one na konto sezonu 22/23). Sama współpraca z Poland.Travel, nawiązana z okazji gry w Europie, daje jej trzy miliony złotych przychodu. Pojawia się nagle. – Szczerze mówiąc nawet w sierpniu nie zakładaliśmy, że to będzie możliwe – wyznaje Mroczek o kooperacji z organizacją, która promuje turystykę w naszym kraju.

Kolejna kwestia to optymalizacja kosztów.

Językiem zwykłych ludzi: pospolite cięcia.

Jarosław Mroczek: – Ich lista jest naprawdę długa. Często dotyka naprawdę drobnych rzeczy. Podam przykład. Serwowaliśmy piłkarzom i sztabowi bezpłatne obiady. Teraz muszą za nie płacić. Ktoś powie: to kwota, która z punktu widzenia tak dużego budżetu nie ma większego znaczenia. W ten sposób pokazujemy wszystkim w klubie, że wszyscy musimy czynić starania, by poprawić naszą sytuację.

Inwestorzy mniejsi i więksi

Spółka EPA, czyli firma Jarosława Mroczka i jego wspólników, Tomasza Adamczyka i Jacka Romana, wykupiła w 2009 roku pięćdziesiąt akcji odradzającej się Pogoni. Lokalni biznesmeni działający w sektorze energii wiatrowej zostali poproszeni o pomoc przy opłacaniu pensji niektórych piłkarzy. Weszli w to. Dwa lata później mieli 44% udziałów. „Najpierw był kawałek palca, potem ręki i człowiek zorientował się: „Jezu, jak ja daleko zabrnąłem”, opowiadał Mroczek w „Przeglądzie Sportowym”. W 2015 roku trzej biznesmeni doszli do wniosku, że skoro przeznaczają na „Portowców” duże pieniądze, to chcą mieć w ich sprawach decydujący głos. Tak nabyli 91,55% akcji.

W perspektywie dwóch-trzech lat chcą oddać swoje akcje. Innymi słowy: zaczynają naprawdę prężnie szukać inwestora, który stanie się przyszłym właścicielem klubu. Chcą zrobić to z głową. Nie sztuką jest znaleźć chętnego, kilka klubów boleśnie się o tym przekonało. Szczecinianie chcą znaleźć kogoś wiarygodnego i majętnego, by popchał zespół do upragnionych trofeów. W międzyczasie Pogoń wypuszcza nowe akcje, które nowi akcjonariusze mogą nabyć w ramach subskrypcji prywatnej. Są to (lub mają być) głównie lokalni biznesmeni. Mroczek i spółka chcą doprowadzić do sytuacji, w której posiadają minimalny większościowy pakiet (dokładnie 50% + jedną akcję), a reszta trafi do rozproszonego akcjonariatu, na który złożą się głównie lokalni biznesmeni. Plan zakłada, że jeśli Pogoń sprzeda wszystkie planowane udziały, do klubu trafi 21 milionów złotych.

To nie jest akcja crowdfundingowa, jaką znacie z Wisły Kraków czy KTS Weszło. Nie można nabyć udziałów z ulicy. Trzeba dogadać się z władzami „Portowców”. Zaprezentować się jako osoba z dobrymi intencjami, oddana piłkarskiej chlubie regionu. W taki sposób nowe udziały trafiły do Bożeny Mroczek (małżonka prezesa klubu), Małgorzaty Kozłowskiej (wiceprezes zarządu partnera głównego), Witolda Niewiadomskiego (właściciel firmy ROKA wspierającej Pogoń) czy Jarosława Sajewicza (firma Elbud). Ten ostatni stał się drugim największym udziałowcem klubu. Sprzedaż, która miała potrwać mniej więcej do końca roku, została wydłużona do finiszu sezonu Ekstraklasy. Kilku przedsiębiorców w tym czasie na pewno dołączy do programu.

Gospodarka zaraz ruszy.

Wkrótce nowe inwestycje.

Wiecie sami.

Właściciel Pogoni marzy o tym, żeby wśród subskrybentów znalazła się osoba, która w niedalekiej przyszłości zechce objąć większościowy pakiet akcji, czyli wziąć odpowiedzialność za cały klub piłkarski. I to jest właśnie ten drugi tor. „Portowcy” szukają nowego właściciela już od paru ładnych lat. Żaden biznesmen ich jeszcze nie przekonał. Nie mieli noża na gardle, więc czekali na wymarzoną ofertę, ale wkrótce muszą zintensyfikować swoje działania i – kto wie – być może obniżyć oczekiwania jak w przypadku partnera głównego.

Mroczek chwali się zaawansowanymi rozmowami z dwoma potencjalnymi inwestorami – jednym ze Stanów Zjednoczonych, drugim z Zatoki Perskiej. Obaj finalnie spotkali się z odmową „Portowców”. Właściciel klubu ułożył sobie w głowie idealny scenariusz, w którym mógłby komfortowo przekazać klubowy ster. Najlepiej, gdyby nowy inwestor najpierw kupił mniejszościowe udziały i zaangażował się w bieżącą działalność Pogoni. Poznał klub, środowisko, przesiąknął jego tożsamością. Z czasem, w ustalonym wcześniej z Mroczkiem tempie, przejmowałby kolejne akcje, by docelowo odkupić od obecnych właścicieli ponad połowę udziałów. 

Dlaczego nie wyszło?

Amerykanie chcieli nabyć od razu większościowy pakiet akcji, dzięki któremu mogliby układać klub po swojemu. Mroczek postawił weto. Za szybko. Chce dobrze poznać ludzi, w których ręce odda Pogoń. Arabowie mogli przejmować spółkę wolniej. Trochę tak, jak chce Mroczek. Pogoń długo się zastanawiała. Prześwietliła kontrahenta z każdej strony. Znów odpuściła. Nie była do końca przekonana.

Mroczek nie odda klubu w byle jakie ręce. To się chwali. Chce jakąś grubą rybę. Na spotkaniu z kibicami opowiada, że zgłosił się nawet do arabskiej linii lotniczej Emirates, co brzmi trochę jak kontakt byłego prezesa Korony Kielce z amerykańską siedzibą Calvina Kleina, który zupełnie jak stolica świętokrzyskiego kojarzy się z symbolem CK (skrót ten widnieje na ubraniach marki i w herbie miasta od hasła „Civitas Kielcensis”). Działacz zadzwonił do centrali firmy spytać, czy jej właściciel nie chciałby kupić Korony. O dziwo dostał nawet odpowiedź. Mroczek także. Prezes Pogoni skorzystał z formularza dostępnego na stronie internetowej linii i wystosował standardową prośbę o kontakt.

Arabski gigant samolotowy nie był zainteresowany inwestowaniem w Pogoń.

Najwyraźniej wystarczy mu partnerstwo z Realem Madryt, Arsenalem czy AC Milan.

– Da się dziś w ogóle znaleźć dużego inwestora z polskim kapitałem?

Jarosław Mroczek: Myślę, że są w Polsce tacy ludzie. Chociażby w okolicach wschodniej granicy znajduje się klub z bardzo majętnym Polakiem.

– Jakie ma pan odczucia po rozmowach z polskimi biznesmenami?

Jarosław Mroczek: – Żeby ktoś w ogóle podjął rozmowę i chciał później poważnie przemyśleć ten temat, musi być osobą, która w jakiś sposób uczestniczy w piłce. Lubi ją. Komuś kibicuje. Wtedy zupełnie inaczej wygląda rozmowa. Niektórzy patrzą wyłącznie komercyjnie. Pytają: „jaki mogę mieć zwrot z włożonych milionów?”. Kiedy interesuje ich głównie to, ja już wiem, że nic z tego nie będzie. Przecież nikogo nie będę oszukiwał i nabierał. W przewidywalnych biznesach można precyzyjnie określić potencjalny zwrot. W piłce nie. Oczywiście możliwy jest finansowy sukces, to rzadkie, ale są takie przykłady. Częściej jednak sukcesu nie ma. To zwykle droga przez problemy. Mówimy wprost: jeśli interesuje cię dywidenda i zyski, to mamy małe szanse na porozumienie. 

– Oddałby pan klub w ręce inwestora, który od razu przejąłby większościowy pakiet?

Jarosław Mroczek: Muszę odpowiedzieć, że to zależy. Jeśli ktoś zaoferuje czterdzieści milionów dolarów, to bez zawahania powiem, że to dobry pomysł, bo przesunie Pogoń o trzy półki do przodu. Ale trudno znaleźć podmioty, które wykładają takie pieniądze. Raczej będzie to chęć powolnego zaproszenia kogoś do akcjonariatu na poważnie. Na piętnaście albo trzydzieści procent. Z rozpisanym tempem przejmowania klubu.

– Dociera do nas spora liczba propozycji z różnych kierunków: ze Stanów Zjednoczonych, Kanady czy krajów Zatoki Perskiej.  W absolutnie zdecydowanej większości ofert mamy poważne wątpliwości. Wszystkie szczegółowo badamy. Czasem ta praca kosztuje nas dwa czy trzy miesiące. Wykonujemy ją po to, by dojść do wniosku, że partner jest jednak zbyt niepewny, by angażować klub w taką współpracę. Chcemy, by ktoś dał nam gwarancję rozwoju. Nie pójdziemy w stronę inwestorów, którzy mają już kilka klubów i chcą zrobić z nas kolejną przystań do której można przesuwać zawodników i efektywnie ich sprzedawać. Jesteśmy zbyt związani emocjonalnie z Pogonią, by oddać ją komuś takiemu. To nie jest dla nas tylko biznes. To parę lat życia. Nasze serce. Nasz klub od dziecka. 

– Jest też wielu nietypowych inwestorów, np. z rynku kryptowalut. Mamią nas. Mają szalone pomysły. Weryfikacja ich zajmuje trochę czasu. Zawsze sprawdzamy też pod kątem powiązań z kapitałem rosyjskim czy białoruskim. Sprawdzenie funduszy zamkniętych trwa naprawdę długo. Często zdobywamy tę wiedzę poprzez znajomości. Zdarzyło się nam stwierdzić: „aha, są tam umoczeni oligarchowie, uciekamy”. To wydłuża cały proces. Mamy partnerów, którzy poważnie rozważają nabycie większościowego pakietu, ale to nie działa tak, że ktoś składa ofertę i za trzy tygodnie jest decyzja. Taki proces trwa. Obie strony muszą się wzajemnie przekonać, że to ma sens.

– Było kiedyś chociażby blisko?

Jarosław Mroczek: Było. Ale mieliśmy dziewięćdziesięcioprocentową pewność, że ta firma – nie mogę zdradzić jej nazwy – miała powiązania ze wschodnim krajem. Uciekliśmy od tej współpracy.

– Toczą się teraz poważne rozmowy?

Jarosław Mroczek: – Toczą. Nasza sytuacja finansowa nie jest kolorowa. Jedziemy po bandzie i to dosyć mocno. Potrzebujemy kapitału. Szukanie go to swego rodzaju konieczność. To nie tak, że siedzimy sobie w hotelach i czekamy, aż ktoś się sam zgłosi. Są różne sposoby. Doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu samemu błądzić po zagranicznych krajach. Staramy się o pośrednictwo agencji.

– Jest chociażby blisko czegoś dużego? 

Jarosław Mroczek:Dzisiaj panu powiem, że nie, ale jutro może powiem panu, że tak, bo akurat zadzwoni ktoś, z kim rozmawialiśmy miesiąc temu. Tak to wygląda w tym biznesie. Dwóch czy trzech potencjalnych inwestorów miało podobną filozofię do mnie. Finalnie się nie dogadaliśmy, ale rozumieli, o co nam chodzi.

– Nie sprzedamy klubu komuś, kto chce na nim zarabiać. Interesuje nas ktoś, komu Pogoń będzie służyła do promowania siebie i swojej firmy na polskim rynku. Pieniądze, jakie z tego tytułu dostaniemy, mają pójść w pierwszej kolejności na spłatę długów. Nie oczekuję, że dostaniemy z powrotem to, co zainwestowaliśmy. Ważniejsze jest dla nas, żeby Pogoń istniała. Rozwijała się. Miała kapitałowy spokój. Była zawsze związana z regionem. Niech zachodniopomorskie czuje z nią więź. Mamy wiele przykładów z polskiej ligi, gdy kluby wiązały się z niepoważnymi inwestorami. Nam się udaje od nich uciekać. Mam z tego tytułu pewną satysfakcję.

Walka o docenienie

Jarosław Mroczek prosi dziennikarzy, żeby w jasny i wyraźny sposób napisali o tym, co widnieje w statucie spółki: nawet jeśli klub generuje zysk, to żaden z akcjonariuszy nie może wypłacić dywidendy. Jego środki zostają w kasie jako kapitał zapasowy. Mroczek oburza się na konferencji: – Spotykamy się z zarzutami: „zrobili transfer i mają teraz pełne kieszenie”. Nie mamy. Nie zarabiamy na klubie. Ani złotówki. Chcę to głośno powiedzieć. Żaden z akcjonariuszy nigdy nie odebrał z klubu pieniędzy.

Kiedy „Portowcy” sprzedają kolejnych wychowanków, odżywa przyśpiewka „masz już dolary, hej Mroczek, gdzie są puchary?!”. Adresat zaczepki protestuje przeciwko podobnym głosom. W 2020 roku zwołał nawet specjalną konferencję prasową tylko po to, by odnieść się do krążących po trybunach i w mediach społecznościowych zarzutów, jakoby Pogoń służyła mu do zarabiania. Regularnie spotyka się z kibicami. Zaprasza na spotkania tych najbardziej nieprzychylnych mu sympatyków klubu. Chce się konfrontować. Boli go brak docenienia.

Nie chce zwrotu pożyczonych pieniędzy. Udzielił pożyczek na wieczne nieoddanie.

Mroczek to postać, którą naprawdę warto docenić.

Choć niewątpliwie ma swoje wady.

Kiedy Raków wykazał w poprzednim sezonie dziewiętnaście milionów straty, wszyscy wzruszyli ramionami, wiedząc, że zasypie ją Michał Świerczewski. To proste, kiedy masz pieniądze. Właściciel Rakowa akurat ma. 45-latek stworzył w pewnym sensie sztuczny projekt, który bez jego środków nigdy nie doszedłby do miejsca, w którym obecnie jest. Pogoń rozwija się zupełnie inaczej. Oddolnie. Zarabia na siebie biletami, transferami czy siatką sponsorów. Działa trochę jak niemieckie kluby w ramach zasady 50+1.

Mroczka już nie stać. Jego wspólników też.

Ci ludzie dzięki swojej pracy stworzyli w Szczecinie czołowy i stabilny klub, który – nawet jeśli ma swoje wahania – zamierza mocno trzymać się ligowego topu. To wszystko stało się dzięki oddolnej sile struktur, a nie majątku właściciela.

Mądre transfery.

Prężna akademia.

Nowoczesny stadion.

Stały rozwój sportowy.

Dobry wizerunek.

Mocna marka w regionie.

Pomysły biznesowe.

Świetny dyrektor sportowy.

Cierpliwość i spokój.

Wiele innych klubów załamałoby ręce, sądząc, że się nie da. Pogoń też mogłaby tak postąpić. Ale szukała pomysłu i pieniędzy. Wykorzystała swoje momenty takie jak sprzedaż Kozłowskiego za ponad dziesięć milionów funtów. Zwykle nie zdarzają jej się tak ogromne straty, jak w sezonie 22/23. W poprzednim roku obrachunkowym była trzy miliony w plecy. W jeszcze poprzednim zanotowała lekki plus. Utrzymuje się w ligowym topie. Gigantyczny minus w klubowej kasie nie wpłynie na wiosenne wyniki, tak przynajmniej przekonuje nas Dariusz Adamczuk: – Strata nie przeszkadza nam, żeby bić się o najwyższe cele w Polsce.

Pogoń jest od kilku lat stabilna i nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Nawet przy tak wielkim minusie wykazuje potencjał na szybkie odbicie. Głupio mówić o klubie z tak horrendalnym wynikiem finansowym, że jest zdrowy, ale z pewnością ma zdrowe podejście, ciekawy pomysł, rozsądne pryncypia i energię do działania. Można powiedzieć o niej wiele, ale nie to, że jest leniwa.

Utarło się, że Pogoń boi się zagrać va banque.

Ale czy wygenerowanie takiej straty nie jest właśnie grą va banque i życiem na kredyt, za którym niejednokrotnie wzdychali kibice?

Co, jeśli nie znajdziecie inwestora? Kibice powinni się wtedy martwić? – pytamy na koniec.

Jarosław Mroczek:Pojawiliśmy się w czołówce trzy lata temu. Dwa razy byliśmy na trzecim miejscu. W zeszłym sezonie straciliśmy je ze znanych nam górniczych powodów. Czy kibice powinni się martwić? Zrobimy z kolegami z zarządu i pracownikami Pogoni wszystko, żeby nie było żadnego niebezpieczeństwa. Przeżywamy emocjonalnie naszą sytuację i problemy. Człowiek ma kłopoty ze spaniem. Płacimy na czas. Utrzymujemy poziom drużyny. To dla nas świętości. Mamy zobowiązania. Finansujemy się pożyczkami. Czasem pożyczamy od przyjaciół, którzy pomagają jak mogą i mówią „słuchajcie, oddacie jak będziecie mieli”.

– Siedzę na tym krześle już dwanaście lat. Nie wiem, ile jeszcze posiedzę, czy pół roku, czy pięć lat. Przez ten czas zawsze pięliśmy się w górę. Czasem mozolnie. Nie biorę pod uwagę scenariusza, że wydarzy się coś fatalnego. Jednocześnie wolę być transparentny, mówić trudną prawdę niż udawać, bo wtedy ktoś może coś wyciągnąć i powiedzieć „a widzisz, złapałem cię”. To nie jest tak, że nie mamy żadnych obaw. Mamy. To trudne chwile. Tak jak trudna jest aktualnie prawda o Pogoni.

CZYTAJ WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:

Fot. FotoPyK / 400mm.pl / newspix.pl / własne

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

50 komentarzy

Loading...