Reklama

Głowa Thurnbichlera pewnie poleci. A nie powinna [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 marca 2025, 18:22 • 8 min czytania 11 komentarzy

Thomas Thurnbichler wciąż jest trenerem kadry polskich skoczków. Po mistrzostwach świata, na których żaden z Polaków nie zachwycił, pytanie brzmi jednak: jak długo jeszcze? Do końca zimy na pewno nikt go nie zwolni, ale po niej – biorąc pod uwagę wyniki – całkiem prawdopodobne, że Austriak się z tą pracą pożegna. Czy jednak powinien? Czy też rezultaty polskich skoczków są po prostu następstwem lat zaniedbań? I może warto dać trenerowi szansę na przeprowadzenie nas przez ten kryzys?

Głowa Thurnbichlera pewnie poleci. A nie powinna [KOMENTARZ]

***

Od lat nie mieliśmy dwóch z rzędu zim, w których w TOP 10 Pucharu Świata brakowałoby polskiego skoczka. Do Planicy – gdzie tradycyjnie zakończymy sezon – co prawda w teorii jeszcze może się to zmienić, ale żeby tak się stało, Paweł Wąsek musiałby zacząć stawać na podium. A na to się w ostatnim czasie – choć akurat on jeden w polskiej kadrze skacze całkiem regularnie i solidnie – nie zanosi.

Ostatnia taka sytuacja to lata 2008-2009, gdy kryzys przeżywał Adam Małysz, a reszta naszej kadry jeszcze do walki o najwyższe cele nie dorosła.

Małysz był wtedy ledwie po trzydziestce, a już mówiono, że to powolny zmierzch jego kariery. Jak się okazało – były to głosy nieprawdziwe, bo Orzeł z Wisły swoje jeszcze wyskakał. W tym dwa srebra olimpijskie czy brąz mistrzostw świata. Niemniej: przeżywaliśmy sytuację podobną do tej, co aktualnie. Był weteran, którego nie było stać na walkę o podia. Było kilka talentów, na czele z Kamilem Stochem, który wkradał się momentami na całkiem wysokie pozycje w konkursach Pucharu Świata, ale do podium miał jeszcze dość daleko.

Reklama

Pozostawało jedynie czekać na to, czy Stochowi uda się wskoczyć na wyższy poziom. W końcu wyszło. Ale dopiero w sezonie 2010/11, a na to, żeby stał się prawdziwie wielkim mistrzem czekać trzeba było do 2013 roku.

Dlaczego o tym piszemy? Bo gdyby nie ówczesne odrodzenie Adama Małysza, ta wyrwa w polskich skokach i kolejnych sukcesach naszych zawodników, mogłaby wówczas trwać dobrych pięć lat. A przez to, że Małysz jeszcze dołożył kilka medali, nie odczuliśmy tego braku. W dodatku Kamil Stoch wystrzelił ostatecznie dokładnie w tym momencie, w którym Orzeł z Wisły postanowił zejść ze sceny.

Wszystko pięknie się ułożyło. Po prostu byliśmy szczęściarzami.

***

Teraz czasy są inne. Przez ostatnich kilkanaście lat – z krótkimi przerwami – „woziliśmy się” na sukcesach trójki Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki. Ich wspólny dorobek jest fantastyczny. Cztery Turnieje Czterech Skoczni, dwie Kryształowe Kule, cztery indywidualne medale olimpijskie (w tym trzy złota), cztery złote medale mistrzostw świata. To generacja, która – wspomagana skoczkami takimi jak Maciej Kot, Aleksander Zniszczoł, Andrzej Stękała, Jan Ziobro i kilku innych – dała nam fantastyczne emocje i wielkie sukcesy.

Ale to już czasy, które nie wrócą. A przynajmniej nic tego nie zapowiada.

Reklama

Stoch i Żyła to rocznik 1987. Kubacki – 1990. Pius Paschke, którego wystrzał formy na początku sezonu zachwycał wszystkich ze względu na jego zaawansowany jak na skoczka wiek, jest młodszy od Dawida o ponad dwa miesiące. Nasi mistrzowie to już nie tylko weterani, ale wręcz zawodnicy, którzy stoją na skraju emerytury i co sezon zapewne zastanawiają się (zresztą wszyscy już to sugerowali), czy jeszcze skakać, czy może odwiesić narty na dobre.

CZYTAJ TEŻ: NISZCZENIE DZIEDZICTWA CZY WYPRACOWANA MOŻLIWOŚĆ? NASI WETERANI WCIĄŻ SKACZĄ

Na razie skaczą jednak dalej. I w porządku, zapracowali sobie na to, a lepszych zawodników i tak nie mamy. I w tym ostatnim jest właśnie pies pogrzebany. Adam Małysz odchodził na emeryturę widząc, że rośnie Kamil. Stoch, Żyła i Kubacki mogą co najwyżej cieszyć się z obecnego rozwoju Pawła Wąska. Ale ten jest o dwa lata starszy od Kamila, gdy ten wygrywał po raz pierwszy w Pucharze Świata. I nie tylko nie wygrał żadnego konkursu, ale wciąż nie stał nawet na podium tych zawodów.

Jest różnica? Jest, ogromna.

***

W tym wszystkim znalazł się Thomas Thurnbichler. Ze starzejącego się pokolenia skoczków w sezonie 2022/23 wyciągnął tyle sukcesów, ile tylko się dało. Piotr Żyła pod jego wodzą obronił złoto mistrzostw świata. Dawid Kubacki zaliczył w Pucharze Świata najlepszy sezon w karierze i był drugi w Turnieju Czterech Skoczni. Nawet Kamil Stoch skakał na tyle regularnie, że skończył 14. w klasyfikacji generalnej – dokładnie tak wysoko, jak teraz jest Paweł Wąsek.

Wszystko posypało się dopiero w kolejnym sezonie. Czy jednak należy upatrywać w tym winy Thurnbichlera?

Szczerze w to wątpimy. Austriak dostał po prostu taki materiał ludzki, któremu starczyło jeszcze sił i pary w nogach na jeden sezon. A ze skoczków młodszych nie miał za bardzo czego lepić. W zeszłym sezonie udało mu się dotrzeć do Aleksandra Zniszczoła i ten dwa razy wskoczył na podium Pucharu Świata. W tym wzmocnił Pawła Wąska i ten stał się skoczkiem regularnie rywalizującym o miejsca w czołowej „10”. Że małe sukcesy? No małe. Czyli dokładnie na miarę naszych aktualnych możliwości.

Nasze skoki przeżywają kryzys, bo… taka jest naturalna kolej rzeczy. Przez ponad dekadę woziliśmy się na dwóch zawodnikach urodzonych w latach 80. i jednym, który przyszedł na świat w 1990 roku. Ich następców regularnie marnowaliśmy. Andrzej Stękała ostał się przez lata tylko dlatego, że miał w sobie niesamowicie wiele samozaparcia. Jakub Wolny nigdy na stałe nie wszedł na wysoki poziom. Jan Ziobro wyleciał po części na własne życzenie, po części przez konflikt z trenerami. Do tego dochodzą Krzysztof Biegun, Klemens Murańka, Bartłomiej Kłusek. Czy nawet ludzie tacy, jak Jan Habdas i Kacper Juroszek, którzy skaczą, ten drugi nawet w Pucharze Kontynentalnym, ale potencjału trenerzy wydobyć z nich nie potrafią.

CZYTAJ TEŻ: WSZYSCY NASTĘPCY I KOMPANI STOCHA, ŻYŁY I KUBACKIEGO. ILU JUŻ ZMARNOWALIŚMY?

A ile talentów odpadło jeszcze wcześniej? Trudno powiedzieć.

Problemem nie jest tu Thomas Thurnbichler, który działa z tym, co ma. Problemem są lata zaniedbań, czasów, gdy zupełnie nie dbano o zaplecze, a zamiast tego fetowano sukcesy kilku skoczków i gratulowano sobie ich w gabinetach. Z mapy Polski zawijały się w tym czasie kolejne skocznie. Młodzi zawodnicy odpuszczali skakanie, gdy widzieli, że są problemy z infrastrukturą i zapewnieniem im odpowiednich warunków. Trenerzy w klubach robili, co mogli, ale nie jest łatwo utrzymać przy stosunkowo drogim sporcie kogoś, komu obcina się finansowanie.

A kolejni szkoleniowcy kadry A niespecjalnie się tym, co miało miejsce na dole tej drabinki, przejmowali. I w sumie słusznie. Oni mieli swoją robotę do wykonania i wykonywali ją dobrze. Bo dostali trzech tenorów, którzy przy odpowiednim prowadzeniu zapewniali sukcesy.

Przy tym jednak zamazywali obraz kondycji naszych skoków.

***

Obecnie znaleźliśmy się na rozdrożu – niczym Geralt w najnowszej książce o Wiedźminie. Drogi do obrania mamy tak naprawdę dwie. Pierwsza, która zakłada zwolnienie Thomasa Thurnbichlera, wymaga, by mieć na jego miejsce kandydata z najwyższej półki, który zadba i o kadrę A, i o to, co poniżej niej. Albo ściągnięcie trenera do naszych najlepszych skoczków i kogoś nad nim – w rodzaju dyrektora sportowego – do zadbania o całość systemu.

Tyle że to może utrudnić sprawa Alexandra Stoeckla i jego nagłe odejście. Bo czy teraz uda się ściągnąć do Polski kogoś poważnego?

CZYTAJ TEŻ: TRZĘSIENIE ZIEMI W POLSKICH SKOKACH! ALEXANDER STOECKL ODCHODZI

Druga droga zakłada, że Thurnbichler zostanie i obdarzymy go zaufaniem. Wtedy powinniśmy mu powiedzieć: Thomas, masz kilka lat, zadbaj o to, byśmy przeszli przez ten kryzys. Nie suchą nogą, na to za późno, ale nie zanurzając się w wodzie przesadnie mocno, ot, do kolan. Zmiana pokoleniowa jest w końcu nieunikniona. Oczywiście, teoretycznie jest tu i inna odnoga – zostawiamy Thurnbichlera na kolejny rok. I czekamy na natychmiastowe wyniki.

Ale w tej chwili nie ma to żadnego sensu.

Przespaliśmy bowiem i zmarnowaliśmy właściwe całe pokolenie lat 90., a nawet skoczków urodzonych na początku kolejnego stulecia (choć ci mogą jeszcze odżyć). Ale na wejście do seniorów czekają mocne roczniki, o które warto zadbać. I wydaje się, że Thurnbichler mógłby być kimś, kto by to zrobił. Opiekował się już w końcu w swojej karierze z juniorami, umiał o nich odpowiednio zadbać i wprowadzić do skakania na najwyższym poziomie. W dodatku mógłby dalej próbować rozwijać Wąska, bo widać, że temu dobrze się z Austriakiem pracuje.

Ale to musi być opcja długoterminowa. Zostawiać Thurnbichlera na rok, bez gwarancji, że to projekt długofalowy, że ma być opiekunem zmiany pokoleniowej – to nie ma sensu.

***

Zadajmy sobie jeszcze jedno pytanie: czy na rynku są nazwiska, które warto by ściągnąć w miejsce Thomasa Thurnbichlera?

Niekoniecznie. Owszem, znajdziemy kilku znanych trenerów, ale głównie takich, którzy największe sukcesy osiągali kilka dobrych lat temu. Nie wiadomo, czy nadążają za nowinkami i na ile są w stanie odnaleźć się w świecie dzisiejszych skoków, a także, czy będą mieli odpowiednią rękę do młodych skoczków. Bo to o nich tu chodzi. Sprowadzanie kogoś, by jego głównym celem było przedłużenie o sezon czy dwa egzystencji – na dobrym poziomie – Piotra Żyły czy Dawida Kubackiego po prostu nie ma sensu.

Kolejny – lub wciąż ten sam – trener kadry Polski musi być w niej po to, by rozwinąć młodzież. Nie po to, by jeszcze na moment ożywić weteranów. To drugie może być co najwyżej celem pobocznym, nie głównym.

No chyba że znów chcemy popełnić te same błędy. I myśleć krótkoterminowo, wyłącznie o tym, co następnej zimy. Bo jeśli tak, to pozostanie jedynie liczyć na to, by objawił się – wbrew wszystkiemu – ktoś taki, jak Adam Małysz w sezonie 2000/01. Czyli człowiek, któremu nie robi różnicy w jakich warunkach, na jakim sprzęcie i przeciwko jakim rywalom skacze. Ani jak i z kim trenuje. Po prostu absolutny dominator.

Ale jeśli to ma być nasza nadzieja, to możemy gremialnie iść do kościołów i pomodlić się o łaskę dla polskich skoków. Bo tyle nam zostanie.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O SKOKACH NARCIARSKICH:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Kiwior wykorzystuje szansę. “Opanowany, inteligentny, silny”

Antoni Figlewicz
4
Kiwior wykorzystuje szansę. “Opanowany, inteligentny, silny”
Liga Mistrzów

Wolne strzela lepiej niż Rice. Michał Rosiak – kim jest szósty Polak w półfinale LM?

Szymon Janczyk
9
Wolne strzela lepiej niż Rice. Michał Rosiak – kim jest szósty Polak w półfinale LM?

Polecane

Anglia

Kiwior wykorzystuje szansę. “Opanowany, inteligentny, silny”

Antoni Figlewicz
4
Kiwior wykorzystuje szansę. “Opanowany, inteligentny, silny”
Liga Mistrzów

Wolne strzela lepiej niż Rice. Michał Rosiak – kim jest szósty Polak w półfinale LM?

Szymon Janczyk
9
Wolne strzela lepiej niż Rice. Michał Rosiak – kim jest szósty Polak w półfinale LM?