Reklama

Marzenia o złocie i pokonaniu Hollowaya. Jak Jakub Szymański został mistrzem Europy

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 marca 2025, 12:04 • 13 min czytania 2 komentarze

Przed dwoma laty zdobył srebro halowych mistrzostw Europy i marzył o tym, by zejść z czasem poniżej 7,50 s. Teraz regularnie biega w okolicach 7,40, a na tegorocznych HME sięgnął po złoty medal. Kuba Szymański to jeden z największych talentów naszej lekkiej atletyki. Do biegów przez płotki początkowo przygotowywał go były oszczepnik. Dziś trenuje między innymi ze szkoleniowcem… Igi Świątek. O płotkach mówi, że trzeba mieć odwagę. On ją ma. I chce z nią podbić świat.

Marzenia o złocie i pokonaniu Hollowaya. Jak Jakub Szymański został mistrzem Europy

Jakub Szymański. Sylwetka polskiego płotkarza

Goniąc Hollowaya

7,39 s. To czas, który jest aktualnym rekordem Polski. Jakub Szymański ustanowił go kilka tygodni temu. Przy okazji – to najlepszy w tym sezonie wynik w Europie i drugi najlepszy w całej historii płotków na Starym Kontynencie. Lepiej biegał tylko Colin Jackson, który w 1994 roku ustanowił życiówkę na poziomie 7,30 s.

Liderem światowych tabel Szymański był przez jakiś czas. Już nie jest, bo sprinterskie biegi przez płotki to wciąż domena Amerykanów. W tym tego najlepszego – Granta Hollowaya.

On w tym sezonie wybiegał 7,36 s, o dwie setne sekundy wolniejszy był z kolei jego rodak – Dylan Beard. Jak na Hollowaya to i tak jednak czas co najwyżej średni. 27-letni Amerykanin w zeszłym roku ustanowił rekord świata z fenomenalnym wynikiem 7,27 s. Nic dziwnego, że dla Szymańskiego jest wzorem, punktem odniesienia i człowiekiem, którego Polak niesamowicie chciałby na „sześcdziesiątce” pokonać.

Reklama

Ma idealną budowę do biegania w hali. Dzięki długim nogom jego środek ciężkości jest zawsze nad płotkiem i nie musi go sztucznie podwyższać. Nie jest jednak niepokonany, zwłaszcza na stadionie, gdzie biegacze niżsi byli w stanie z nim wygrywać, bo umieli nakręcić lepszy rytm – mówił Szymański w rozmowie z „Rzeczpospolitą” o wielkim Amerykaninie.

Wygrać z nim chciałby tym bardziej, że Holloway ma aktualnie 82 zwycięstwa na tym dystansie z rzędu. To seria, która sięga 2014 roku. Stąd Szymański cel ma jasny.

Robię, to co kocham i to mnie napędza. Nie znam swojego limitu. Celuję w 7,35. Chciałbym być pierwszym, który wygra na tym dystansie z Grantem Hollowayem – mówił, po złocie HME. Dodawał też, że tytuł wywalczony w Apeldoorn (z czasem 7,43 s) pozwolił mu pokonać barierę psychiczną. I teraz celuje w drugie złoto – halowych MŚ, które już od 21 marca w Chinach. Tam właśnie chce zmierzyć się z Hollowayem.

I go pokonać. A gdyby tak się stało, napisałby niesamowitą historię.

Budowa wieloboisty

Zaczynał – jak sam mówił nam przed dwoma laty – jak większość młodych chłopaków. To kopał piłkę, to próbował rzucać nią do kosza. Lubił sport, nie robiło mu różnicy, jaka dyscyplina. Byle wyjść na zewnątrz, spędzić czas ze znajomymi. W końcu okazało się, że ma naprawdę dobre warunki do lekkiej atletyki. Zaczął od skoku wzwyż.

Reklama

– Kiedy zaczynaliśmy trenować, mieliśmy podstawowy sprzęt lekkoatletyczny, materac do skoku wzwyż, ale również płotki. Na początku próbowałem obu konkurencji. W skoku wzwyż w pewnym momencie nie potrafiłem dostosować siły odbicia do prędkości, którą osiągałem przed materacem. Szkoda, bo do pewnego momentu byłem top of the top! Naprawdę miałem szansę na światową karierę. W 2017 roku skoczyłem 1,80 m – w tamtym czasie to był naprawdę bardzo dobry wynik w kategorii U16. Jednak dopóki nie wszedłem w stu procentach do jednej konkurencji, to próbowałem innych – wspominał w wywiadzie dla Weszło.

Jego pierwszym szkoleniowcem został Bernard Werner. Doświadczony trener, a w przeszłości mistrz Polski w rzucie oszczepem. Werner nie planował przestawiać młodego zawodnika od razu do konkretnej konkurencji. Pierwotnie trenowali bardzo ogólnie, może nie tak, że mógłby iść uprawiać wielobój, ale był to trening, z którego można było pójść w różne strony. Ale, co do wielobojów, wielu spekulowało, że Kuba mógłby się tam odnaleźć.

– Moja sylwetka bardziej niż do skoku wzwyż pasuje właśnie do wieloboju. Wprawdzie musiałbym nabrać ze trzy kilo masy mięśniowej, jednak kiedy zaczynałem uprawiać lekkoatletykę, to byłem dobry w każdej konkurencji, jakiej tylko spróbowałem. Myślę, że nadawałbym się do wieloboju. Może jednak od razu wyjaśnię, że mnie do niego nigdy osobiście nie ciągnęło. Po prostu były spekulacje, że mógłbym się tam odnaleźć i sam z ciekawości próbowałem rzutu dyskiem czy pchnięcia kulą. Bawiłem się lekkoatletyką. Ale nie miałem planów, by uprawiać wielobój profesjonalnie. Co najwyżej robiłem program wieloboju pod koniec sezonu, dla samej radości trenowania różnych konkurencji. Wszystkie konkurencje są ciekawe, a najbardziej interesują mnie te techniczne, jak skok w dal czy rzut oszczepem – mówił.

Bernard Werner

Bernard Werner. Pierwszy trener Szymańskiego. Fot. Newpix/FotoPyk

Tak uniwersalny trening pomógł też Kubie w odnalezieniu „swojej” konkurencji. Gdy przestało iść ze skokiem wzwyż, trafił do płotków. I w nich już został. Szybko zresztą zaczął się rozwijać, bo miał talent i bardzo mu się to bieganie z przeszkodami spodobało.

Trzeba mieć odwagę

Z płotkami nie jest lekko. Trzeba połączyć szybkość, eksplozywność, skoczność i naprawdę dobrą technikę. To trudna konkurencja, w której każdy błąd może skończyć się poważną kontuzją – płotek ma przecież 107 centymetrów wysokości, łatwo go zahaczyć. Upadki i urazy zdarzają się stosunkowo często, na pewno częściej niż w wielu innych lekkoatletycznych konkurencjach. Jeśli pozwolisz sobie wpuścić do głowy strach, wszystko może skończyć się źle.

– Z uprawiania płotków powstaje sporo problemów zdrowotnych, wynikających z kontaktu z przeciwnikiem czy możliwości zahaczenia o płotek. Ale to też sprawia, że płotki są bardzo widowiskowe. Ludzie, którzy je wybierają, albo przełamią własną barierę i w nich zostaną, albo odpuszczą, bo ich to przerasta – mówił Kuba Szymański.

On sam widział już całkiem sporo urazów kolegów i rywali. W finale HME w Stambule – gdzie wybiegał srebro – poważnie poturbował się Enrique Llopis, biegnący na torze obok Polaka. Hiszpanowi ostatecznie nic poważnego się nie stało… a przynajmniej tak ujął to potem Szymański. Bo Llopis skończył z urazem ręki i wstrząsem mózgu (wyszedł ze szpitala dzień po przyjęciu). Cóż, jeśli to nic poważnego, to widzicie sami, jaka to skala.

– Na płotkach trzeba potrafić kontrolować strach i mieć na uwadze to, że na płotkach możemy zrobić sobie krzywdę. Do płotków trzeba mieć żelazną psychikę, by zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, dalej to lubić. Nie bać się i biegać 60 metrów przez płotki w hali tak, jakby to była płaska 60 – twierdził Szymański w rozmowie z Weszło.

Odwaga to podstawa. Bez niej się nie da. Trzeba przełamać w sobie strach i po prostu biec, licząc, że nie popełni się poważnego błędu. Kuba jeszcze takiego nie zaliczył. Już dwa lata temu – mając na karku 20 lat – mówił, że uważa się przez to za szczęściarza. Minęły kolejne dwa sezony i wygląda na to, że jego szczęście się nie kończy. W rozmowie z Joanną Jóźwik został zresztą zapytany, co czuje, gdy widzi, że któryś z jego rywali zaliczył „glebę”.

– Czuję wtedy, że mam trochę farta, że to nie ja, bo to mógłbym być ja. Nie jestem niezwyciężony i oczywiste jest to, że mogę doznać kontuzji na płotku. Całe szczęście najczęściej zdarza się tak, że płotek, w który uderzam, przewraca się i mi nic się nie dzieje, więc dobrze, że jestem w miarę silny, żeby to okiełznać.

Od przełomu do przełomu

Sam Polak uważa, że jeden z najważniejszych momentów w jego karierze przyszedł w 2018 roku. Trenował już wtedy od kilku lat, powoli się na tych płotkach rozwijał. Siedem lat temu pojechał więc na mistrzostwa Polski juniorów młodszych, ale wyprzedził swój rocznik – na torach obok stali starsi rywale. Zajął czwarte miejsce, tuż za podium. Z jednej strony mógł się zdenerwować, był w końcu bardzo blisko medalu.

Z drugiej – wiedział, że to dobry znak.

– Miałem świadomość, że kiedy za rok zostanę w tej samej kategorii wiekowej, to pokażę na co mnie stać. I tak się stało, bo rok później zdobyłem mistrzostwo Polski U18 oraz czasem 7.73 pobiłem halowy rekord kraju w tej kategorii wiekowej. Oczywiście we wcześniejszych latach także miałem niezłe wyniki i występowałem w finałach swoich konkurencji, ale wtedy nie traktowałem lekkoatletyki do końca poważnie, jako przyszłego sposób na życie. Dopiero po ustanowieniu rekordu Polski U18 pomyślałem, że to może być to. Chciałem zająć się czymś związanym ze sportem. A że lekkoatletyka dobrze mi szła, przyjemnie mi się ją trenowało oraz nawiązywało nowe kontakty, to pomyślałem, że w niej pozostanę – wspominał na naszym portalu.

Potem nieco powstrzymała go pandemia. Gdy był w pierwszym roczniku juniora, sport na świecie się zatrzymał, mistrzostwa świata przeniesiono o rok. Paradoksalnie jednak… COVID w pewnym sensie mu pomógł. Gdy w 2021 roku pojechał na MŚ do Nairobi, zdobył brązowy medal. Ale w Kenii zabrakło wówczas Amerykanów i przedstawicieli kilku innych nacji. Gdyby ci przyjechali, mógłby nie mieć podium. A tak osiągnął pierwszy spory międzynarodowy sukces. I wielokrotnie podkreślał, że dało mu to wiele nowej motywacji do treningów.

Jakub Szymański w 2021 

Choć tylko na jakiś czas. Bo równocześnie miał świadomość, że gdy przejdzie do seniorskiego biegania na stałe, liczyć będzie się tylko ono.

Jego trenerem w tamtym okresie wciąż był Bernard Werner. Bywało, że ludzie się temu dziwili, bo przecież szkoleniowiec znał się na lekkiej atletyce, ale niekoniecznie był ekspertem od płotków. Szymański jednak doświadczonego trenera się trzymał, bo świetnie się z nim dogadywał i wciąż notował harmonijny, stały rozwój. Ostatecznie nieźle na tym wyszedł. To właśnie z Wernerem u boku zdobył pierwszy seniorski medal – srebro HME.

Pobiegł wtedy w czasie 7,56 s. Jak na jego ówczesne możliwości naprawdę dobrym, życiówkę miał wtedy o trzy setną sekundy lepszą. Odskoczył jedynie Jason Joseph. – Po trzecim płotku byliśmy jeszcze równo, ale na czwartym i piątym mi odjechał. Wtedy zacząłem myśleć, że coś jest ze mną nie tak. Nie pomyślałem, że to on zaprezentuje taką formę na turnieju, w czasie którego byliśmy już po dwóch biegach. A tu nie dość, że był gotów zbliżyć się do rekordu życiowego, to jeszcze go poprawił – wspominał.

Srebro HME okazało się drugim wielkim przełomem. Pokazało, że mamy w Polsce młodego płotkarza, który może pokusić się w najbliższych latach o wielkie sukcesy. Co prawda na stadionie nadal nie biegał jeszcze na takim poziomie, by rywalizować z najlepszymi – na MŚ w Budapeszcie, kilka miesięcy później, odpadł w eliminacjach – ale hala pokazywała, że ma ogromny potencjał.

W Polsce zresztą w tamtym okresie wytworzyła się naprawdę spora grupa utalentowanych płotkarzy i płotkarek. Był więc Damian Czykier, który na MŚ 2022 został czwartym zawodnikiem świata. Był Krzysztof Kiljan, rocznik 1999, goniący Czykiera. U kobiet była oczywiście Pia Skrzyszowska, ale też dwie Klaudie – Wojtunik i Siciarz. To dodatkowo napędzało, bo było z kim trenować i wymieniać doświadczenia.

Zresztą ostatecznie Kuba stwierdził, że potrzebuje nowych bodźców. Dlatego przed sezonem 2024 nastąpiły u niego spore zmiany.

Dwóch płotkarzy, jedno mieszkanie

– Po tylu latach współpracy dostrzegam, że mieliśmy gdzieś tam swoje braki. Świadomie się do tego przyznawaliśmy. Trochę szkoda, że rozstaliśmy się przed sezonem olimpijskim. W teorii mogliśmy pracować jeszcze przez ten rok. Domyślam się, że dla trenera może to wyglądać słabo. Natomiast tak naprawdę te decyzje, które podjąłem, nie były wymuszone. Wszystko potoczyło się samo. Zresztą moim zdaniem tak jest najlepiej, kiedy bez nakazywania kieruje się swoim życiem i podąża za intuicją – mówił Szymański w rozmowie z PZLA, gdy pytano go o powody zmiany szkoleniowca.

Po rozstaniu z Bernardem Wernerem trafił pod skrzydła duetu Mikołaj Justyński i Maciej Ryszczuk. Tak, ten Ryszczuk, który odpowiada też za przygotowanie fizyczne Igi Świątek. Obaj już wcześniej współpracowali z Damianem Czykierem, to dzięki ich pracy był on tuż za podium MŚ. Kuba widział, że ich praca daje efekty, postanowił dołączyć do grupy treningowej. W efekcie nawet… zamieszkał z Damianem w jednym mieszkaniu.

– Kuba i Damian wzajemnie się nakręcają. Pracują w tej samej grupie, większość czasu spędzają razem. Stworzyliśmy im takie warunki, by mogli skupić się na treningach i na sobie, a nie zajmować się innymi rzeczami. Mają wynajęte mieszkanie, gdzie razem spędzają czas między treningami i omawiają niektóre rzeczy. Są razem na dobre i na złe. Nakręcają się i jak przychodzi co do czego, mogą rywalizować na najwyższym poziomie – mówił nam Ryszczuk. A gdy spytaliśmy, skąd pomysł na wspólne mieszkanie dwóch płotkarzy, dodawał:

– Chcieliśmy stworzyć grupę w jednym miejscu, bo inaczej każdy był rozrzucony po mapie Polski i trudno było tego wszystkiego pilnować, weryfikować, jak to wygląda na treningach i w ramach tego wprowadzać zmiany techniczne. Trener Mikołaj musiałby jeździć od jednego punktu do drugiego. Chcieliśmy – na modłę zagranicznych akademii sportowych wprowadzić to w życie u nas. By mieć takie jedno miejsce, a grupa się zżyła i wzajemnie nakręcała. No i żeby można było to wszystko kontrolować.

Trzej najlepsi polscy płotkarze: Krzysztof Kiljan, Jakub Szymański i Damian Czykier. Fot. Newspix

Efekt pracy Szymańskiego z nowymi trenerami przyszły stosunkowo szybko. W 2024 roku Kuba zbił życiówkę do 7.46 s na hali, a na stadionie wybiegał fenomenalne 13.25 s, co dało mu nowy rekord Polski. Wyrównał tym samym wynik kolegi z grupy – rekordzistą był (i nadal pozostaje) bowiem Czykier. Niestety, takie bieganie nie przełożyło się na dobry wynik na igrzyskach. Tam wszyscy nasi płotkarze po prostu sobie nie poradzili.

Kuba nabiegał w Paryżu słabe jak na niego 13,75 s. W swoim biegu eliminacyjnym był przedostatni. To było spore rozczarowanie, ale i motywacja do dalszej pracy – by taki wynik po prostu się nie powtórzył.

Hala już mocna, czas na stadion

– Gdzie mam pole do poprawy? Na pewno w technice. Trenuję z moimi trenerami, Mikołajem i Maćkiem, niecałe dwa lata, więc wydaje mi się, że każdy kolejny rok współpracy przyniesie efekty. Technika zmieniła mi się diametralnie już po jednym roku. W zeszłym roku biegałem 7.46, to był mój poprzedni rekord Polski, a teraz to formalność biegania „czwórki” z przodu. Po jednym sezonie cele urosły do najwyższych, czyli walki o medal mistrzostw świata – mówił Szymański niedawno Joannie Jóźwik.

Gdy rozmawialiśmy w zeszłym roku z Ryszczukiem, ten też o tym wspominał. I twierdził, że wypada podejść do tego spokojnie, bo na rozwój Kuby z kilku powodów jeszcze trzeba poczekać, ale ten powinien przebiegać harmonijnie.

– Kuba na pewno ma duży potencjał, jednak dopiero niedawno zaczął trenować w sposób, jaki uważamy za słuszny. Jeszcze sporo jest do poprawy, duży zapas jest na przykład, jeżeli chodzi o aspekty siłowe, ale też w aspektach szybkościowych. Przede wszystkim chodzi jednak o elementy techniczne, które Kuba zaczyna gdzieś tam łapać. Z każdym startem wychodzi mu to coraz lepiej. Mam nadzieję, że jeszcze sporo poprawi w swoich czasach – twierdził.

Technika na 110 metrów jest jeszcze istotniejsza niż na krótszym dystansie. Więcej jest płotków, łatwiej się pogubić, jeśli zgubisz rytm biegu pomiędzy płotkami, szybko stracisz setne, a nawet dziesiąte sekundy. Na pewno sporo już przez ostatnie lata poprawił. Dwa lata temu mówił nam, że szwankuje u niego start z bloków, ale w tym sezonie jego reakcje są już na poziomie rywali i, przede wszystkim, regularne. Sporo miejsca poświęcił też przywoływanej już technice. Ta, owszem też wygląda lepiej, ale daleko jej do perfekcji.

Natomiast on sam w rozmowie z PZLA przekonywał, że potrzebuje po prostu czasu. Niczego więcej.

– Patrząc na cały sezon, wszystkie biegi poniżej 13.40 zaliczałbym do udanych, ponieważ jest to mój pierwszy rok po zmianie trenera. Potrzebuję adaptacji do tych nowych bodźców treningowych. Na 60 metrów przez płotki jestem o wiele lepszy i mam pewność siebie. W przypadku startów letnich na 110 metrów przez płotki muszę jeszcze nad tym popracować. Natomiast jeśli bez tej pewnością i werwy już jestem w stanie uzyskiwać takie wyniki jak rekord Polski, to spodziewajmy się w przyszłości o wiele szybszego biegania. Po prostu potrzebuję jeszcze czasu – mówił.

Kto wie, być może rok 2025 przyniesie w przypadku Kuby wyśrubowanie rekordu kraju. A co za tym idzie – możliwość walki z najlepszymi na największych imprezach. Na igrzyskach olimpijskich w Paryżu do podium trzeba było biegać w granicach 13.09 s. Trzy lata wcześniej – w Tokio – podobnie. Najlepsi w historii bez problemów zbijali granicę 13 sekund. Znając ambicję Szymańskiego pewnie właśnie o tym marzy.

Podobnie jak o wygraniu z Hollowayem. Ale spokojnie, to wszystko kwestia kilku lat i ciężkiej harówki. Jak sam mówił „Rzeczpospolitej”:

– Mam optymalne warunki fizyczne, ale wiem, jaka praca jeszcze mnie czeka. Sprowadza się ona do powtórzenia wielu ruchów, jak stawiania ostatniego kroku przed płotkiem, tysiące razy, aby doprowadzić go do perfekcji. Właśnie dlatego płotkarz staje się coraz lepszy z wiekiem, bo technika jest kluczowa.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O LEKKOATLETYCE:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Lekkoatletyka