Reklama

Alisson Królem Paryża! Fatalny Liverpool… wygrywa z PSG

Kamil Gapiński

05 marca 2025, 23:14 • 4 min czytania 14 komentarzy

Ten mecz powinien dostać piłkarską nagrodę w kategorii: “Najbardziej niesprawiedliwy wynik 2025 roku”. PSG atakowało Liverpool przez zdecydowaną większość spotkania, Anglicy oddali jeden celny strzał na bramkę rywala i cóż, trafili do siatki. Ich wygrana nie byłaby możliwa, gdyby nie wspaniały Alisson między słupkami. Nie dość, że Brazylijczyk stopował groźne strzały przeciwników, to jeszcze… zaliczył asystę drugiego stopnia. 

Alisson Królem Paryża! Fatalny Liverpool… wygrywa z PSG

Przed tym spotkaniem cały świat miał w stosunku do niego olbrzymie oczekiwania. Słynny francuski dziennik sportowy “L’Équipe” pisał dziś o tym, że zagrają ze sobą “dwa najbardziej imponujące zespoły w Europie”. Nie ma w tym przesady, bo przecież jedni i drudzy zdecydowanie dominują w swoich ligach, mając nad wiceliderami po… 13 punktów przewagi. 

Reklama

Podopieczni Luisa Enrique nie przegrali 22 kolejnych meczów, zdobyli w nich aż 66 bramek. Olbrzymi wpływ na ten wspaniały bilans miał Ousmane Dembele. Francuz prezentuje życiową formę – w 17 ostatnich meczach strzelił 21 goli. Być może – wreszcie – zamienił się z chłopca w mężczyznę.

Wspomniane liczby mogą robić wrażenie na niemal każdym piłkarzu na świecie. Niemal, bo Mohamed Salah utrzymuje równie wyborną formę co Dembele, z tym że właściwie od początku rozgrywek. 

Miłośnicy bramkostrzelnych gwiazd z pierwszych stron gazet nastawiali się więc dziś głównie na galaktyczne starcie Egipcjanina z Francuzem. Fani taktyki, kreowania gry, a co za tym idzie niesamowicie zdolnych pomocników – na kapitalną rywalizację bardzo mocnych drugich linii. 

Kibice talentu Salaha po pierwszej połowie mogli być jednak zdruzgotani. Egipcjanin został schowany do kieszeni przez Nuno Mendesa, i to w szczelnie zamkniętym pojemniku. Bez wątpienia rozgrywał w tym czasie jeden ze swoich gorszych meczów w Lidze Mistrzów w karierze (w drugiej połowie nie był lepszy, m.in. spaprał kontrę swojej drużyny). Ba, cały Liverpool tak naprawdę przed przerwą nie istniał. Sukcesem dla drużyny Arne Slota było… wyjście z własnej połowy.

Gdyby nie Alisson, The Reds mogliby przegrywać po 45. minutach przynajmniej 0:2. W latach 90. bramkarz Andrzej Woźniak zaliczył w reprezentacji na Parc des Princes tak znakomity występ, że nazwano go po nim Księciem Paryża. Stosując tę nomenklaturę – Brazylijczyk był dziś królem tego miasta. Zastopował między innymi Dembelego w sytuacji sam na sam. 

Francuz, inaczej niż Salah, uniósł oczekiwania kibiców. Prędkość, jaką prezentował na boisku, przywodziła na myśl znanego serialowego bohatera – Flasha. Po jednej z akcji prawym skrzydłem powinien mieć asystę, ale Joao Neves fatalnie przestrzelił z 11. metra. 

Na murawie dzielnie sekundował mu Chwicza Kwaracchelia, który włączył dziś tryb Gruziński Maradona. Strzelił nawet przepięknego gola, ale okazało się, że był na minimalnym spalonym. 

– Może nie jesteśmy tak silni fizycznie, ale potrafimy szybko rozgrywać akcje. Jesteśmy jedną z najlepszych drużyn w Europie pod tym względem – mówił przed tym starciem trener Luis Enrique.

Pierwsza połowa potwierdziła jego słowa, druga – w sumie też. PSG nadal przeważało, wygrywało decydującą walkę o środek pola, ale efekty nie przyszły. Z Dembelego i Gruzińskiego Maradony jakby nieco zeszło powietrze, pozostali piłkarze Enrique też nie mieli pomysłu, jak zamknąć liczne akcje. 

A Liverpool? Postawił na taktykę rodem z dawnych Championship Managerów. Grał long ball z własnego pola karnego, głównie w wykonaniu bijącego piątki Virgila van Dijka, licząc, że po jednym z takich wykopów uda się coś utkać z przodu. Cóż – przez 87. minut nie było na to żadnych szans. I wtedy stało się coś zupełnie niespodziewanego, a i – patrząc na przebieg meczu – niesprawiedliwego. Alisson posłał daaaalekie zagranie do Darwina Nuneza, ten wygrał walkę o piłkę z Marquinhosem, podał do Harvey’a Elliota piłkę i voilà: pierwszy celny strzał The Reds od razu przyniósł im bramkę!

Po takim ciosie paryżanie oczywiście nie zdołali się już podnieść, natomiast na koniec tej relacji musimy jeszcze wspomnieć o jednej, być może kluczowej dla przebiegu tego spotkania kwestii. Spójrzcie:


Naszym zdaniem – faul i czerwona kartka dla Ibrahimy Konaté. Gdyby gospodarze grali od 25. minuty w przewadze jednego zawodnika, scenariusz meczu mógł być zupełnie inny. Sędzia tego spotkania jakimś cudem nie dostrzegł tu jednak przewinienia, a że nazywa się tak a nie inaczej, po prostu musimy to napisać: być może faktycznie bez masy nie ma klasy, ale z Massą (Davidem), szczególnie na boisku, też czasem może jej brakować… 

PSG – Liverpool 0:1 (0:0)

  • 0:1 Elliot 87′

Fot. Newspix.pl

14 komentarzy

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Mistrzów

Hiszpania

Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”

Wojciech Piela
4
Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”
Reklama
Reklama