Reklama

Pogrzeb Manchesteru City coraz bliżej. Recepty Guardioli nie działają

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

12 lutego 2025, 10:28 • 8 min czytania 61 komentarzy

Czy piłkarska Joanna Szczepkowska za tydzień powie, że 19 lutego skończyło się w Europie Guardiolismo? Coraz więcej na to wskazuje. Piłkarze Manchesteru City są do bólu konsekwentni. W ostatnich miesiącach tracą frajerskie bramki w końcówkach, słabną w drugich połowach i nie są w stanie utrzymać korzystnego wyniku. A Real Madryt, czyli Mr Champions League, takie błędy brutalnie wykorzystuje, nawet grając z jednym środkowym obrońcą przez cały dwumecz.

Pogrzeb Manchesteru City coraz bliżej. Recepty Guardioli nie działają

Nie będzie to jednak historia kolejnej remontady Realu w Lidze Mistrzów. Dla Królewskich w fazie play-off tych rozgrywek to po prostu kolejny dzień w pracy. Gracze ze stolicy Hiszpanii nie muszą nawet być w topowej formie, ani mieć chociaż dwóch zdrowych nominalnych środkowych defensorów. Zwłaszcza kiedy naprzeciw staje gigant w takiej rozsypce jak City. 

Bo indolencja zespołu Guardioli jest wręcz nieprawdopodobna. W 80. minucie tak doświadczony zespół jak mistrz Anglii zdobywa bramkę, choć kompletnie na nią nie zasługuje, patrząc na to co działo się w drugiej połowie. Dostając prezent od wcale niebędącego w doskonałej formie rywala (choć z najwyższej półki) nie potrafi jednak dowieźć korzystnego wyniku. Nieprawdopodobne, dziwne, niemożliwe?

Nowa normalność

Wcale nie, to na Etihad Stadium w tej chwili nowa normalność. Od początku listopada, kiedy The Citizens wpadli w kryzys, z którego nie są w stanie podnieść się do teraz, stracili w ostatnich kwadransach aż dziewiętnaście bramek (w 23 meczach), często tracąc cały kapitał wypracowany przez wcześniejsze 75 minut. Ta tendencja jest absolutnie powtarzalna i wydaje się być w ostatnich tygodniach smutnym standardem w ekipie Guardioli. Drużyna kojarzona z olbrzymią intensywnością przez pełne 90 minut potrafiła we wspomnianym okresie sama takich goli w końcowych kwadransach strzelić jedynie osiem.

Team Guardioli z europejskiego i krajowego hegemona stał się do bólu przewidywalny i łatwy do odczytania nawet dla ligowych średniaków. Wystarczy spojrzeć kogo ograł od początku listopada, kiedy wpadł w historyczny dołek:

Reklama
  • 3:0 z Nottingham w lidze (4 grudnia) – jednorazowa wpadka rewelacji tegorocznej Premier League,
  • 2:0 z Leicester w lidze (30 grudnia) – wygrana z beniaminkiem ze strefy spadkowej,
  • 4:1 z West Ham w lidze (4 stycznia) – wygrana z klubem z dołu tabeli Premier League w szczycie jego kryzysu, cztery dni później zwolniono trenera Julena Lopetegui,
  • 8:0 z Salford City w FA Cup (11 stycznia) – drużyna z 4. poziomu rozgrywek,
  • 6:0 z Ipswich w lidze (19 stycznia) – wygrana z beniaminkiem ze strefy spadkowej,
  • 3:1 z Chelsea w lidze (25 stycznia) – jedyne zwycięstwo z renomowanym rywalem, choć również będącym w środku poważnego kryzysu,
  • 3:1 z Club Brugge w Lidze Mistrzów (29 stycznia) – pokonanie dużo niżej notowanego rywala grając z nożem na gardle i przegrywając do przerwy, remis wyrzucałby The Citizens z rozgrywek na tym etapie po raz pierwszy od 2013 roku,
  • 2:1 z Leyton Orient w FA Cup (8 lutego) – drużyna z 3. poziomu rozgrywek.

Jak widać, poza Chelsea, też będącą w trakcie kryzysu (tylko dwa zwycięstwa z zespołami z Premier League w ostatnich dziewięciu meczach), Manchester City nie potrafił wygrywać z żadną drużyną, którą moglibyśmy uznać nawet za średniaka.

Więc co powiedzieć, kiedy naprzeciw staje jedna z najlepszych drużyn Europy? Nawet jeśli też lecząca problemy z balansem w składzie, z olbrzymią dysproporcją między przytłaczającą siłą ofensywną i kulejącą defensywą. Real to jednak Real, zwłaszcza kiedy przed meczem grają hymn Ligi Mistrzów. Wtedy staje się jak ten piesek z memów, przeistaczając się z poczciwego kundelka w wielkie groźne psisko.

Tymczasem City grając całkiem nieźle w pierwszej połowie, mając wiele dobrych momentów w pressingu i w ataku pozycyjnym, potrafiło kontrolować to spotkanie. Stones i Gvardiol w tym meczu mieli do spółki pełnić rolę kontuzjowanego Rodriego i z jednej strony zabezpieczać defensywę, a z drugiej zawiązywać akcje z przodu, rozrzucać piłki do skrzydłowych, a nawet – jak zrobił to Chorwat przy pierwszym golu Haalanda – samemu iść odważniej do przodu. Działało do przerwy.

Potem zobaczyliśmy gorszą twarz Obywateli. Nagle podopieczni Guardioli zgubili organizację gry. Stali się nieobecni i nie wiedzieli co mają robić. Po boisku zaczęły przechadzać się duchy, a w ostatnim kwadransie ta niemoc była już wręcz groteskowa.

Ederson, uważany przez wielu jeszcze niedawno za najlepszego golkipera świata odwala dwa numery i wystawia dwa gole rywalom, najpierw odbijając wprost przed siebie piłkę, którą kilka miesięcy temu wybiłby spokojnie na rzut rożny “na notę” (drugi gol dla Realu), a potem robiąc kompletnie absurdalny pusty przebieg przy nierozważnym wyjściu do szarżującego Viniciusa przy trzecim trafieniu Królewskich.

Reklama

Kovacić przełamał wprawdzie dwa tygodnie temu Brugię w ostatnim meczu fazy ligowej Champions League. We wtorek jednak ruszał się po boisku jak zombie i dał się dwa razy wyprzedzić jak junior najpierw Diazowi a potem Viniciusowi, mając współudział przy obu straconych w końcówce golach. A przecież na boisko wszedł po to, żeby wprowadzić spokój w linii środkowej, kiedy drużyna zaczęła tracić siły.

Wreszcie Kevin de Bruyne. Tylko Guardiola wie, dlaczego trzymał go na boisku przez 85 minut. Nawet z szacunku dla jego dokonań w tym klubie powinien go zdjąć wcześniej, jeśli widział, że Belg w drugiej połowie po prostu wyglądał fatalnie i ciężko się na niego patrzyło.

Rezultat 2:1 dla ekipy z Etihad Stadium, jaki pojawił się w 80. minucie meczu na tablicy wyników, kompletnie zamazywał obraz drugiej połowy. Dopiero końcówka wiernie oddała przebieg wydarzeń na boisku. Trzeba nawet powiedzieć, że to Real powinien czuć po tym spotkaniu niedosyt, mając xG na poziomie 3,42 (rywale 1,6) i oddając 20 strzałów przy 10 gospodarzy.

Ah shit, here we go again

A dramatyczna w wykonaniu ekipy Guardioli końcówka tylko spuentowała wspomnianą niemoc i powtórzyła grany już wielokrotnie w ostatnich trzech miesiącach scenariusz.

  • 9 listopada – Brighton – City (Premier League) 2:1, do 78. minuty 1:0 dla City,
  • 26 listopada – City – Feyenoord (LM) 3:3, do 75. minuty 3:0 dla City,
  • 15 grudnia – City – Manchester United (Premier League) 1:2, do 88. minuty 1:0 dla City,
  • 14 stycznia – Brentford – City (Premier League) 2:2, do 82. minuty 2:0 dla City,
  • 22 stycznia – PSG – City (LM) 4:2, do 56. minuty 2:0 dla City,
  • 11 lutego – City – Real Madryt (LM) 2:3, do 86. minuty 2:1 dla City. 

Zbyt podobne, żeby spać spokojnie. Pep Guardiola przed kamerami Prime Video Sport zaraz po meczu z Królewskimi wypalił: – Wielokrotnie to się zdarzyło w tym sezonie, wiele razy. To po prostu złe decyzje, to wszystko. 

Tymczasem City zabrakło raczej kontroli tego spotkania w samej końcówce. Wytrzymując napór Realu i dostając karnego w 80. minucie nie można wypuścić prowadzenia. Taki zespół jak mistrz Anglii musi umieć cierpieć przez ostatnie dziesięć minut i utrzymać korzystny rezultat, nawet kiedy nie idzie. Dwukrotne wypuszczenie prowadzenia, słabe zarządzanie zmianami i tylko momenty dobrej gry na Real okazały się niewystarczające. Manchester City wyglądał nieźle w pierwszej połowie, ale słabł z każdą minutą i z każdą dodatkową kropelką na czole. Dopóki starczało im sił w defensywie liczba strat nie była aż tak duża. Im dalej w las, tym było gorzej.

Pozytywnie na pewno błysnęli Haaland, Foden, Akanji czy Grealish. Co z tego, skoro dwóch z nich zeszło przedwcześnie z powodu urazów i nie wiadomo czy będą dostępni na rewanż w Madrycie. A nowe nabytki, które miały dać świeżość w pływającym od paru sezonów we własnym sosie zespole, reprezentował tylko Omar Marmoush, pojawiając się na placu w 84. minucie. Co też stanowi kamyczek do ogródka Guardioli, który sprowadził widocznie piłkarzy jeszcze słabszych od tych, którzy są prawdopodobnie zbyt słabi na właściwą fazę pucharową Champions League.

Koniec ery epickich starć

Starcia Realu i City były w tej dekadzie ozdobą Ligi Mistrzów. Od trzech sezonów nieustannie oba kluby mierzą się w fazie pucharowej najważniejszych rozgrywek na Starym Kontynencie, a zwycięzca dwumeczu za każdym razem wygrywał potem całą edycję. Tym razem jednak po raz pierwszy wyglądało to inaczej niż zwykle. To Real zdecydowanie przeważał, zwłaszcza w drugiej połowie i to on powinien wygrać wyżej. Manchester starał się prowadzić grę, miał większe posiadanie piłki. Było to jednak kompletnie jałowe. Podopieczni Guardioli nie są jednak już tak intensywni i nie potrafią przełamać, a nawet obronić się przed naporem tej klasy rywala co Królewscy.

O Pepie i pierwszym w jego karierze kryzysie takiego kalibru napisano już tony analiz. Niezależnie od nich efekt wciąż jest fatalny. City nie ma aż tak słabych piłkarzy, żeby przegrywać bez końca z każdym, stąd pewne przebudzenie w Premier League w meczach ze słabeuszami. Nie grozi im raczej degrengolada na kształt lokalnego rywala z Old Trafford, ale do przyszłorocznej Champions League mogą się nie wczołgać, patrząc na ścisk w czołówce tabeli Premier League od drugiego miejsca w dół.

W ostatniej kolejce fazy ligowej tegorocznej edycji Ligi Mistrzów Club Brugge okazał się jeszcze zbyt słabym, żeby obalić chwiejącego się giganta i dzięki temu Obywatele doczłapali do play-offów. Nie mieli za to problemu z ich wypunktowaniem najpierw Paris Saint-Germain, a teraz Real Madryt. Kluby z samego topu brutalnie obnażają niemoc poszczególnych graczy The Citizens i ich razem jako kolektywu.

Wielkość Realu Madryt chyba nie pozwoli na zaprzepaszczenie przewagi z pierwszego spotkania na Bernabeu, mimo że Obywatelom wystarczy jedna bramka, żeby wyrównać stan dwumeczu. Królewscy jednak są taką drużyną, że, przynajmniej na tym etapie, będą w stanie zawsze strzelić tę jedną potrzebną do awansu bramkę niezależnie od okoliczności. W Manchesterze City takiego poczucia absolutnie nie ma.

Dzisiejszy wynik to nasza wina, a nie zasługa Realu Madryt – powiedział hiszpański szkoleniowiec mistrzów Anglii Tomaszowi Ćwiąkale przed kamerami Canal+. Słuszna diagnoza panie Guardiola! Jednak recepty wypisywane przez tego profesora futbolu już kompletnie nie działają. Jeśli nie znajdzie ich przez najbliższe siedem dni, pacjent umrze. A my w przyszłą środę będziemy świadkami oficjalnego pogrzebu wielkiego City spod znaku Guardioli na największej futbolowej scenie. 

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Szalony konkurs w Vikersund. Wygrana Niemca, Zniszczoł w dziesiątce

Jakub Radomski
0
Szalony konkurs w Vikersund. Wygrana Niemca, Zniszczoł w dziesiątce

Liga Mistrzów

Polecane

Szalony konkurs w Vikersund. Wygrana Niemca, Zniszczoł w dziesiątce

Jakub Radomski
0
Szalony konkurs w Vikersund. Wygrana Niemca, Zniszczoł w dziesiątce