Reklama

Lewandowski trafia, Szczęsny ratuje, Barcelona nadrabia

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

09 lutego 2025, 23:11 • 5 min czytania 13 komentarzy

Od wczoraj jedno z najczęściej powtarzanych zdań w Hiszpanii (i nie tylko) brzmi: największymi wygranymi derbów Madrytu są piłkarze Barcelony. Dzięki remisowi Realu z Atletico, Katalończycy mogli dziś zbliżyć się do obu ekip na wyciągnięcie ręki. I tak właśnie zrobili. Mimo że przez ponad pół godziny grali w osłabieniu, to na dużym luzie pokonali Sevillę 4:1. Swoje biało-czerwone cegiełki dołożyli pan Robert i pan Wojtek.

Lewandowski trafia, Szczęsny ratuje, Barcelona nadrabia

Sevilla to od dłuższego czasu definicja przeciętności. Mimo że w tym roku Andaluzyjczycy nie przegrali jeszcze ligowego spotkania, to wygrali tylko raz. Pozostałe mecze zremisowali. Gości z Katalonii remis dziś by nie zadowolił. No i goście z Katalonii kończą weekend zadowoleni.

Po razie

W ostatnich dniach stycznia umowy z katalońskim klubem przedłużyli Pedri oraz Gavi, co świetnie wpłynęło na ich dyspozycję. Dziś najjaśniej błyszczał pierwszy z młodzieńców. Równo z upływem szóstej minuty 22-latek posłał firmowe „ciasteczko” do Lamine’a Yamala. Ten natomiast strzelił celnie i mocno, ale fenomenalną interwencją popisał się Ørjan Nyland.

Piłka wyszła za linię końcową. I okazało się, że parada Norwega była jedynie przesunięciem egzekucji o kilkadziesiąt sekund. Po krótkim rozegraniu rzutu rożnego futbolówka trafiła przed pole karne do Raphinhi. A Brazylijczyk doskonale wiedział, co robić dalej. Dośrodkowanie do Iñigo Martíneza, przedłużenie na długi słupek do uwalniającego się spod krycia Roberta Lewandowskiego i gol. Pyk, pyk, pyk. Podręcznikowo rozegrany stały fragment gry. Schemat odwzorowany na boisku co do centymetra.

Realizator nie zdążył zakończyć prezentacji powtórek i grafik związanych z trafieniem „Lewego”, a gospodarze już cieszyli się z wyrównania. By pokonać Wojciecha Szczęsnego, potrzebowali zalewie sześciu kontaktów z piłką po wznowieniu gry od środka. Do bramki trafił Ruben Vargas (pozyskany w styczniu z Augsburga) po asyście Saúla Ñígueza.

Reklama

Dwa gole w niecałe dwie minuty, wow! Widzieliśmy gorsze początki meczów.

Po kwadransie gry mogło – a nawet powinno – być 2:1 dla gospodarzy, ale najpierw Isaac Romero nie trafił w piłkę, a sekundę później nie miał już w co trafiać, bo futbolówkę spod jego nóg świetnie wygarnął Szczęsny.

W tej samej akcji, po starciu z Saúlem, urazu nabawił się Ronald Araujo, który przecież dopiero co wrócił do gry po mozolnym leczeniu. Urugwajczyk został zmieniony przez Pau Cubarsiego.

Po kolejnym kwadransie zapanowała równowaga, jeśli chodzi o brak na boisku pierwotnych kapitanów, ponieważ ściągnąć opaskę i opuścić boisko musiał Nemanja Gudelj.

W tym czasie gra nieco siadła i odżyła dopiero pod koniec pierwszej połowy. Najpierw finezją godną Ronaldinho (i to tego z prajmu) popisał się Yamal, który ekwilibrystycznie, piętką wyłożył piłkę do Julesa Koundé (Francuz huknął nad poprzeczką). A chwilę później Dodi Lukebakio instynktownie złożył się do przewrotki i zdołał wykonać ją znakomicie, jednak czujność zachował Szczęsny, który świetną interwencją podbił sobie notę co najmniej o jedno „oczko”.

Wejście (i wyjście) smoka

W przerwie Fermín López zmienił Gaviego (który miał na koncie żółtą kartkę i wyraźnie sygnalizował, że nie jest w stuprocentowej dyspozycji zdrowotnej) i dokładnie po 55 sekundach wpisał się na listę strzelców. W słownikach można zmienić definicję hasła „wejście smoka”.

Reklama

Po dwóch minutach… piłka wylądowała w siatce Barcelony, ale wynik na tablicy nie zmienił się na 2:2, ponieważ w momencie podania Vargas był na pozycji spalonej.

A dziesięć minut później Raphinha zabił nadzieje gospodarzy na jakiekolwiek pozytywne zakończenie. Brazylijczyk zatańczył z defensorami Sevilli i precyzyjnym, mocnym strzałem nie dał szans Nylandowi. Warto docenić również świetne prostopadłe podanie od Cubarsiego, który po raz kolejny potwierdził, że stoperem jest jedynie w protokole meczowym.

Gospodarze mieli pretensję do arbitra, ponieważ kilkadziesiąt sekund przed trafieniem Raphinhi, w polu karnym Barcelony upadł Djibril Sow. Zdaniem Alejandro Hernandeza nie było jednak mowy o przewinieniu Julesa Koundé.

Chwilę później fani Sevilli wycofali wszelkie wyzwiska wobec sędziego (i całej rodziny jego), ponieważ po analizie VAR pan Hernandez wyjął z kieszonki czerwoną kartkę i i pokazał ją Fermínowi Lópezowi. A więc strzelec drugiego gola dla Barcelony spędził na boisku całe 17 minut. Występ krótki, zwięzły i na temat.

Minus dwa

Przez pół godziny Katalończycy grali w dziesiątkę. A mogło być gorzej, bo i gospodarze nie oszczędzali się dziś, jeśli chodzi o wejścia rodem z Mortal Kombat. Leżeli (i zwijali się z bólu) chyba wszyscy – z Pedrim i Lewandowskim na czele. Na ostatnich 20 minut „Lewy” został oszczędzony przez Hansiego Flicka. Polaka zastąpił Dani Olmo.

I tak Barcelona starała się dokulać do końcowego gwizdka, co udało się z dużą łatwością. Goście zamrozili grę, a pozbawieni jakiejkolwiek wiary gospodarze nawet nie próbowali jej odmrozić. Za karę stracili więc jeszcze jednego gola. W samej końcówce wynik ustalił Eric García.

Dzięki trzem punktom wywiezionym z Andaluzji, Katalończycy tracą do Realu już tylko dwa „oczka”. Strata do Atletico wynosi zaledwie punkt. Liga bez wątpienia będzie ciekawa.

I na sam koniec jeszcze słówko o wspominanym już kilkukrotnie panu Wojtku. Wspominanym nie bez przyczyny. Polski bramkarz rozegrał chyba najlepszy mecz w barwach Barcelony. Szczęsny miał dziś sporo sytuacji, w których mógł się wykazać i bronił naprawdę pewnie. Hejterzy raczej wybierają się właśnie na krótki urlop.

Sevilla FC – FC Barcelona 1:4 (1:1)

  • 0:1 – Lewandowski 7′
  • 1:1 – Vargas 8′
  • 1:2 – López 46′
  • 1:3 – Raphinha 55′
  • 1:4 – García 89′

Czerwona kartka: López 62′

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

13 komentarzy

Loading...