Sven Mislintat został zwolniony. Po cienkim lodzie stąpa Sebastian Kehl. Psy wieszane są na niedoświadczonym w roli szefa pionu sportowego Borussii Dortmund Larsie Rickenie. Na to wszystko z boku patrzy on – Matthias Sammer. Obserwuje, doradza, po czym idzie do studia telewizyjnego i wyśmiewa pracę swoich kolegów z klubu. Sammer ma bowiem status szarej eminencji BVB i prawdopodobnie najprzyjemniejszą posadkę w całym niemieckim futbolu.
– Jeśli spojrzymy na to analityczne, zespół nie znajduje się ani w dobrej formie fizycznej, ani psychicznej. Kiedy dziś go oglądasz, masz wrażenie, że nie ma żadnych fundamentów. Niestety drużyna nie potrafi bronić. Ale atakować też nie umie – wypalił na antenie Amazon Prime po spotkaniu Borussii Dortmund z Bologną Matthias Sammer.
Robienie we własne gniazdo
To tylko jeden z mocniejszych cytatów, jakimi Sammer uraczył widzów programu podsumowującego kolejkę Ligi Mistrzów. Nie zostawił suchej nitki na Borussii, która u schyłku przygody z Nuriego Sahina z Dortmundem, była zespołem zupełnie rozbitym. 57-latek miał pełne prawo i rację, by wygłosić taką teorię w telewizji. Taka jest też rola eksperta. Problem w tym, że krytykując postawę piłkarzy BVB, przejechał się zarówno po pracy swoich kolegów z biura, jak i własnej. Sammer od 2018 roku pełni bowiem funkcję doradcy zarządu.
Słowa tak poddenerwowały działaczy Borussii, że w kolejnych dniach “Bild” rozpisywał się na temat ultimatum, jakie postawiono przed ostatnim niemieckim zdobywcą Złotej Piłki. Albo przestanie pracować jako telewizyjny ekspert przy spotkaniach BVB, albo straci posadę doradcy w klubie. Dla zobrazowania, jak bardzo Sammer robił we własne gniazdo, wystarczy powiedzieć, że za jednorazowy udział w programie Amazona zarabia 20 tysięcy euro, natomiast w Dortmundzie inkasuje pół miliona euro za sezon.
Mimo to Sammer przez lata pokazuje się w telewizji. Pracował w ZDF, Eurosporcie a teraz dla Amazona. Jest jednym z najbardziej opiniotwórczych ludzi futbolu w Niemczech. Ma błyskotliwe spojrzenie na piłkę i często dzieli się nieszablonowymi wnioskami, które wielokrotnie miały późniejsze potwierdzenie w rzeczywistości. Do tego wykazuje filozoficzne zapędy. Jego: “dobrze jest, jak czasem nie jest dobrze” można porównać do słów kierowcy wyścigowego Mario Andrettiego: “jeśli masz wszystko pod kontrolą, to znaczy, że jedziesz za wolno”.
Na trybunach Westfalenstadion Matthias Sammer często ma smutną, zmartwioną minę. Gdy jednak występuje w telewizji, od razu się rozpogadza
Świetny piłkarz, trener i działacz
Sammer ma wręcz nieposzlakowaną opinię i wielu wyznawców. Jako piłkarz był wybitny. Na nowo wymyślił pozycję stopera i defensywnego pomocnika. Po karierze przez pięć lat spełniał się jako trener. Z Borussią Dortmund zdobył mistrzostwo Niemiec w 2001 roku. W Stuttgarcie zbudował fundamenty, na których dwa lata po jego odejściu wyrósł triumf w Bundeslidze.
– Wzór do naśladowania dla innych. Myślał jak trener, miał obsesję na punkcie piłki nożnej i był ciągłym krytykiem. Zawsze chciał jak najlepiej dla drużyny i klubu – komplementował go przed laty legendarny Ottmar Hitzfeld, cytowany przez oficjalny portal Bundesligi.
Życie pod ciągłą presją najpierw jako piłkarz, a później trener odbiło się na jego zdrowiu. Musiał zwolnić. Dlatego po Stuttgarcie zrobił sobie rok przerwy, a następnie objął niezbyt zajmującą na co dzień funkcję dyrektora sportowego reprezentacji Niemiec. Tak zaczęła się jego bogata kariera działaczowska, która zaprowadziła go od kadry Die Mannschaft do Bayernu Monachium.
To właśnie wtedy zaczął działać przeciwko BVB. Gdy Borussia obroniła tytuł mistrzowski w 2012 roku, podjął się zadania opanowania chaosu w pionie sportowym Bawarczyków. Wspierał Juppa Heynckesa, z którym zdobył potrójną koronę, jednocześnie uczestniczył w rozmowach, mających przekonać Pepa Guardiolę do przyjścia do Monachium, co jak wiemy, wyszło mu bez zarzutu. Po roku wykupił z Dortmundu Mario Götzego, a następnie Roberta Lewandowskiego. Tymi dwoma ostatnimi ruchami wszedł na wojenną ścieżką z postacią wręcz pomnikową na Westfalenstadion – Jürgenem Kloppem.
Konflikt z Kloppem
– Kiedy Bayern chce, po prostu… – zaczął swój wywód Klopp na temat przejścia Lewandowskiego do Bayernu w rozmowie z “The Guardian” przed finałem Ligi Mistrzów w 2013 roku. – To jak w filmie z Jamesem Bondem – z tą różnicą, że oni są tymi złymi… Myślę, że w tym momencie w świecie futbolu należy być po naszej stronie – dokończył.
Klopp czuł rozgoryczenie z faktu, że Bayern wykorzystał znacznie większe fundusze nie tylko, by się wzmocnić, ale jednocześnie osłabić jedynego rywala w walce o mistrzostwo Niemiec, czyli Borussię. Na odpowiedź Sammera nie musiał długo czekać.
– Myślenie, że cały świat jest za tobą, nie jest formą okazania pokory. Mamy wolność słowa w Niemczech. On coś komentuje, ale my nie. Jeśli Jürgen Klopp sądzi, że dobrym pomysłem jest przedstawiać taki obraz całemu światu, to jego sprawa. Po prostu nie musimy czuć się adresatami. To nie jest nasz standard. Kontrolujemy się, zachowujemy się skromnie i pokornie.
Od tego momentu obaj panowie nie żywili do siebie sympatii, szczególnie że już przed finałem Ligi Mistrzów z 2013 roku skoczyli sobie do gardeł, gdy Rafinha otrzymał czerwoną kartkę za uderzenie łokciem Jakuba Błaszczykowskiego. Później nie brakowało również kolejnych medialnych przepychanek.
– Nie szukałem wtedy przyjaciół – wypalił po scysji z Der Klassikera Klopp.
– Może inne kluby powinny zadać sobie pytanie, czy trenują każdego dnia z najwyższą starannością, jakby jutra miało nie być? – odpowiedział w wiadomym kierunku po kolejnym zdobytym trofeum Sammer.
– Powiem tak: gdybym był Matthiasem Sammerem, każdego dnia dziękowałbym Bogu, że ktoś wpadł na pomysł, żeby mnie sprowadzić. Myślę, że Bayern nie miałby mniej punktów bez niego – nie gryzł się w język obecny szef pionu sportowego Red Bulla.
Doradca Watzkego
Mimo to takie słowa Kloppa nie były przestrogą dla prezes BVB Hansa-Joachima Watzkego. Nie była nią też kolejna scysja Sammera z innym wielkim trenerem – Pepem Guardiolą, którego nie tylko ściągnął do Monachium, ale głośno mówił o dobrych relacjach, mających swój początek w czasach, kiedy obaj mieli jeszcze włosy. To, a także powracające problemy zdrowotne – w kwietniu 2016 roku doznał udaru – w prostej linii doprowadziły go do opuszczenia Bayernu.
Na poziomie klubowym wycofał się z piłki, która odrzucała go zbyt dużą intensywnością. Polubił się natomiast z telewizją. To w niej głosił różne teorie, m.in. w jaki prosty sposób można rozszyfrować grę Borussii.
Telewizyjne opinie Sammera zagłuszyły przestrogę Kloppa i Watzke zaoferował temu pierwszemu posadę doradcy zarządu.
– W 2012 roku byliśmy przed Bayernem. A wtedy przyszedł do niego przede wszystkim Matthias Sammer. Nie Pep Guardiola, a Matthias Sammer. W kolejnym roku Bayern zdobył potrójną koronę i to także zasługa Matthiasa. Od tego momentu różnica się powiększała. To była jego praca, ale rzeczywiście muszę przyznać, że zaparkował swoje czołgi na naszym trawniku – zaczął wywiad z “Funke Media” w 2018 roku Watzke.
W zasadzie praca Sammera sprowadzała się to do tego, że od kwietnia 2018 roku siedział obok Watzkego na trybunach, gdzie wymieniali się swoimi uwagami, choć inny ogląd na tę współpracę miał prezes BVB.
– Nie potrzebujemy potakiwaczy. Naszym celem jest poddanie wszystkiego analizie. Stajemy przed różnymi wyzwaniami. Dyskusja z Matthiasem Sammerem czyni nas lepszymi. Musimy wszystko wyważyć. Ale pewne jest jedno, kiedy nasza czwórka [Watzke, Sammer, Michael Zorc i Sebastian Kehl przyp. red.] omawia różne kwestie, nie ma później głosowania. Gdy Michael Zorc przedstawia plan pionowi sportowemu, ja już wcześniej przedstawiłem swoją opinię w tym temacie – wyjaśnił schemat współpracy Watzke.
Hans-Joachim Watzke, Lars Ricken, Matthias Sammer, Carsten Cramer i Sven Mislintat. To tylko część działaczy BVB. Gdyby usadzić wszystkich w jednym rzędzie na trybunach, mogliby się nie zmieścić. Konflikt kompetencji wisiał zatem w powietrzu
Bierny obserwator pożarów
Można to było ubierać w różne gładkie słówka, ale fakt był taki, że za radami Sammera nie szła żadna odpowiedzialność z jego strony. Oprócz tego 57-latek nadal występował w telewizji, gdzie wielokrotnie kpił z polityki kluby i formy zespołu. A to mówi wiele o wygodzie jego posady. Co prawda w 2019 roku zrezygnował z pracy w Eurosporcie, ale po pandemii ponownie znalazł się w blasku fleszy, gdy Amazon zdobył prawa do Ligi Mistrzów.
I tak dwa lata temu media w Niemczech wieszczyły jego przedwczesne zwolnienie, gdy wypalił, że Jude Bellingham rozwinąłby się lepiej, gdyby odszedł już do Realu Madryt. Nie spodobało się to nikomu w klubie. Podobnie jak w przypadku jego komentarza po niedawnym spotkaniu z Bolonią, 57-latkowi nic się nie stało. W zasadzie powiedział prawdę. A ciężko dyskutuje się z prawdą. Problemem był jedynie fakt, że zrobił to publicznie.
Borussia przełknęła te i inne gorycze płynące z ust jej doradcy w mediach. Sammer nadal z tylnego fotela doradcy szepcze Watzkemu do ucha swoje opinie na temat BVB. Pozostają one bez konsekwencji, bo realnie nie ma żadnego wpływu na politykę klubu, ale faktem jest, że doprowadziły już m.in. do zwolnienia Marco Rosego czy ponownego zatrudnienia Edina Terzicia. Nic więc dziwnego, że utarło się w Niemczech, że Sammer ma najprzyjemniejszą posadkę w tamtejszym futbolu. Nawet gdy dookoła się pali, on jest wręcz nietykalny.
Z tego powodu, gdy konflikt w pionie sportowym w Dortmundzie po zwolnieniu Sahina urósł do zbyt dużych rozmiarów, z klubu wyrzucono Svena Mislintata, a nie 57-latka, który paradoksalnie ma otrzymać niebawem jeszcze więcej kompetencji. Z końcem roku z Borussią po 20 latach pożegna się Watzke. By funkcjonowanie Sammera w BVB miało dalej sens, doradca ma wziąć więcej odpowiedzialności za kształtowanie pionu sportowego. Być może wtedy rozważniej będzie dobierał słowa w telewizji. To samo poleca mu również kolega po fachu Lothar Matthäus.
– Matthias Sammer zrobił wiele dobrego dla BVB i niemieckiego futbolu, ale jego podwójna rola eksperta telewizyjnego i zewnętrznego doradcy klubu jest dla mnie nie do przyjęcia. Matthias powinien skoncentrować się na swojej pracy w Borussii Dortmund, szczególnie w tych trudnych czasach – napisał na łamach “Sky” Matthäus.
Nie można być tego jednak pewnym. Sammer to człowiek krnąbrny, o czym świadczą jego konflikty z Kloppem czy Guardiolą, i wszystko wiedzący, co chętnie wygłasza na forum. Problem w tym, że piłka nożna to sport zespołowy, a 57-latek gra do jednej bramki – swojej. A niekoniecznie jest ona tą samą, do której celuje Borussia Dortmund. To jednak przywilej szarej eminencji.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Trela: Prace remontowe i myślenie o przyszłości. Hity transferowe w Niemczech
- Trela: Strażak premium. Niko Kovac jako hazard Borussii Dortmund
- Trela: Manchesteryzacja Dortmundu. Jak wzorcowy klub wpada w negatywną spiralę
Fot. Newspix