Gdybyśmy zakończyli dziś sezon Ekstraklasy, Lech wziąłby wszystko. Nie tylko złoty medal za mistrzostwo Polski, ale i laury indywidualne – tytuł MVP powędrowałby najpewniej do Afonso Sousy, korona króla strzelców do Mikaela Ishaka (do spółki z Jesusem Imazem), a miano najlepszego młodzieżowca zgarnąłby Antoni Kozubal. Żaden inny zespół nie ma w tym sezonie tak dużej liczby ligowych gwiazd, co Kolejorz.
Cała trójka znów dała koncert i bezdyskusyjnie znalazła się w naszej jedenastce kozaków. Afonso Sousa wręcz przeszedł ligową grę, wyczyniając w piątek w Poznaniu rzeczy, które normalnie na polskich boiskach się nie wydarzają. No bo jak często dochodzi do sytuacji, w której jeden zawodnik radzi sobie z czterema rywalami w obrębie szesnastki? Może nie była to akcja mogąca konkurować z tańcem Yawa Yeboaha z obrońcami Górnika Łęczna w sezonie 21/22, ale nie miejmy zbyt wygórowanych oczekiwań – Portugalczyk zrobił coś naprawdę kozackiego.
Zwłaszcza że okrasił to równie kozackim trafieniem z dystansu. Możemy już powoli zaczynać łkać za Sousą, bo to w zasadzie przesądzone, że latem ktoś lepszy go podbierze, a Excel Lecha znów zaświeci się na zielono. Poznaniacy regularnie transferują produkty swojej akademii na zachód, ale dopiero w zeszłym sezonie zaczęli sprzedawać grubo (czyli powyżej miliona euro) owoce swojego skautingu – Kristoffera Velde za cztery bańki euro, Jespera Karlstroema za dwie.
Oczywiście wciąż Kolejorzowi daleko w tym zakresie do wpływów, jakie zgarnia dzięki piłkarzom z akademii, ale to dobry prognostyk. Za Sousę lechici też przytulą niezłe pieniądze, z pewnością lepsze niż za wspomnianych wyżej Velde i Karlstroema (razem wziętych).
Portugalczyk znajduje się po raz szósty w naszym zestawieniu kozaków, podobnie jak Mikael Ishak, który jest na ten moment największym faworytem w wyścigu po koronę króla strzelców, choć nie znalazłby się na czele stawki, gdyby nie altruizm Jesusa Imaza. Hiszpan kończyłby mecz z Radomiakiem z hat-trickiem, gdyby połasił się na piłkę zmierzającą do bramki po strzale Pululu, lecz zachował się jak dobry kolega i odpuścił strzał – niby nic wielkiego, ale ile raz widzieliśmy, jak jeden piłkarz zabiera w podobnych sytuacjach laury drugiemu?
Jeszcze w sobotę wieczorem byliśmy pewni, że w jedenastce badziewiaków znajdzie się dziesięciu zawodników Radomiaka i jeden Mbaye Ndiaye, który zaliczył niewyobrażalne pudło. Dwóch kolejnych zawodników zawiesiło jednak później poprzeczkę dziadostwa tak wysoko, że nie dało się ich pominąć.
Mowa o Ryoyi Morishicie i Jehorze Macenko. Japończyk nie popełnił może wielkiego błędu w sensie technicznym, ale jego konsekwencje były opłakane – Legia grała od 23. minuty w osłabieniu, skończyła z jednym punktem, a na boisku panował kompletny chaos. Ukrainiec z kolei zaliczył klasycznego hat-tricka – udział przy każdej z trzech bramek Piasta Gliwice.
Przy pierwszym golu: błąd w ustawieniu
Przy drugim: podał do Leszczyńskiego w światło bramki i to on widnieje jako „strzelec” w protokole meczowym
Przy trzecim: Felix zakręcił nim jak kołem fortuny
Cała trójka stanowi urozmaicenie dla piłkarzy z Radomia, spośród których uchowali się jedynie Wolski, Grzesik i Alves. Niezwykłą pakę zmontował na start ligi Radomiak i aż zastanawiamy się – jak długo można jechać na ściąganiu przypadkowych Brazylijczyków? Czy to nie jest ten moment, w którym ta polityka transferowa się zemści? Rzecz jasna tego nie życzymy, ale początek rundy zbyt wielkich (żadnych) nadziei za sobą nie niesie.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Śląsk miał ruszyć do przodu, a zamiast tego tylko się dobił
- Był zmiennikiem Aguero, strzelał Barcelonie. Kim jest nowy piłkarz Śląska?
- Widzew robi niezły interes. Szkoda, że w takim cierpieniu
Fot. newspix.pl