Zagrać, zwyciężyć, zapomnieć – to myśl przewodnia, jaka zostaje nam po meczu Barcelony z Deportivo Alaves. Jeśli Barca oddaje tylko cztery strzały na bramkę rywala i nie dochodzi nawet do 1,00 w statystyce xG, jest to dowód, że maszyna Hansiego Flicka się zacięła. Całe szczęście dla Niemca, nie ze skutkiem w postaci straty punktów, czym pachniało przez dobrą godzinę.
O mój Boże, co to było za spotkanie w pierwszej połowie ze strony Barcy. Więcej werwy, konkretów i dokładności to my widzieliśmy w obecnej kolejce Ekstraklasy i to niekoniecznie ze strony najlepszych drużyn. Trudno to zrozumieć, a tym bardziej nie przystoi tak męczyć buły, skoro masz okazję skrócić dystans do Realu, który wczoraj skompromitował się na tle beniaminka.
Barca grała tak, jakby prawie każdy jej piłkarz poza Pedrim biegał z kamykami w bucie. W ciągu 45 minut trzy strzały ogółem i jeden celny, łatwy dla bramkarza, to jakaś aberracja względem ostatnich spotkań, w których już od pierwszych minut Yamal i spółka mieli dobre okazje bramkowe. Dzisiaj – zero. Sam Hiszpan co prawda zaimponował kapitalną akcją w stylu Messiego i mógł mieć z tego asystę do Raphinhi, ale ten oddał strzał, jakiego nie powinien oddawać czołowy strzelec ligi. A takich obrazków, czyli jakości wykonania na poziomie dna, wodorostów i dwóch metrów mułu, było znacznie więcej.
Jeśli ktoś z madryckiego obozu oglądał ten mecz w pierwszej połowie, mógł ze spokojną głową wrócić do innej roboty. Barca też szła na kompromitację, choć przed chwilą wydawało się, że w lidze hiszpańskiej wreszcie wyszła na prostą. Ale nie da się wyjść na prostą, jeśli źle przyjmujesz piłkę w prostych sytuacjach albo – tak jak Lewandowski – w polu karnym albo cię nie ma, albo jesteś, ale twórcą farfocli. Niestety nie będzie przesadą stwierdzenie, że na tle Deportivo Alaves Barcelona miała w sobie tyle gracji, ile Polak w słabej formie.
Ale oddajmy też gościom, że w swojej brzydkiej sztuce byli niemal perfekcyjni. Przeszkadzali w każdym sektorze boiska, doskakiwali w tempo i w miarę sprawnie zabijali szybsze ataki Barcelony. Byli namolni, cierpliwi i ostrzy, co oczywiście rodziło frustrację, a tam gdzie frustracja, tam spadek jakości. Jeśli chodzi o wbijanie kija w szprychy najlepszym, Deportivo Alaves mogło rywalizować z wczorajszym Espanyolem, a zatem było pewne, że im dłużej to spotkanie potrwa w takim kształcie, tym silniejsze będą myśli, że Barca też się doigra.
Ostatecznie się nie doigrała. Mur postawiony przez gości był świetną pokazówką, jak można uprzykrzyć życie Barcelonie, ale w tym zawsze jest ryzyko, że na 100 akcji rywala ta jedna jakoś przeciśnie się do bramki. Tak właśnie było – Barca wcisnęła futbolówkę do siatki stopą Lewandowskiego, trochę z niczego, z niedokładnego woleja Yamala. “Lewy” idealnie wkleił się w linię obrony i był tam, gdzie musi być napastnik, a to warte docenienia o tyle, że wcześniej zmarnował dobrą okazję po strzale głową.
Ogółem Barca podkręciła tempo i chociaż trochę dała nam zapomnieć o paździerzu, jaki zobaczyliśmy w pierwszych 45 minutach. Dalej czarował Yamal, dalej niezwykłą robotę w środku robił Pedri, a bramkarz z Alaves nie mógł już narzekać na bezrobocie. Ale też nie będziemy szaleć z opinią, że to była inna twarz drużyny Flicka. Nie, jedyna różnica polegała na tym, że “Duma Katalonii” miała kilka przebłysków więcej.
Ten mecz aż za bardzo momentami przypominał starcia z Getafe, dlatego z jednej strony współczujemy sobie i wam, a z drugiej bijemy brawa Barcelonie, że dosłownie przepchnęła te trzy punkty z rywalem, który na Montjuic przyjechał tylko przeszkadzać. W kluczowej fazie sezonu takie rzeczy to mimo wszystko, mimo zdrowia naszych oczu, wartość bezcenna.
FC Barcelona – Deportivo Alaves 1:0 (0:0)
- 1:0 – Lewandowski 61′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Najbardziej polskie kluby w Europie. Feyenoord i Panathinaikos coraz wyżej
- Jagiellonia w królewskich barwach. Mistrz Polski i sekrety wyjątkowych strojów
- Grał przeciwko Messiemu, teraz jest w Jagiellonii. „Chcę walczyć o wszystkie cztery trofea”
Fot. Newspix