Kiedy jego rodzice się rozwiedli, jako nastolatek musiał rozstać się z ojcem i bratem. Zajadał smutki, szybko mając coraz większe problemy z wagą. Wreszcie całkowicie postawił na boks, choć na jego sportowej ścieżce stawały różne przeszkody, w tym między innymi kokaina. Dziś jednak David Benavidez uznawany jest za jednego z najbardziej utalentowanych pięściarzy na świecie. Czy uda mu się podbić nową kategorię, w której od niedawna się znajduje? I czy kiedykolwiek dostanie szansę walki z legendarnym Canelo Alvarezem?
Spis treści
Senior rodu, czyli kłopoty w genach
Choć to David Benavidez jest bohaterem tego tekstu, trudno nie zacząć go od przybliżenia historii jego ojca, Jose Seniora. Wszak gdyby nie on, pewnie dziś nie pisalibyśmy o światowej gwieździe wagi półciężkiej, która jest w stanie nokautować najlepszych. Kim zatem był tata niepokonanego do tej pory Davida? W pierwszej kolejności – dzieciakiem z niezbyt dobrymi perspektywami na dorosłe życie.
Jose Senior napotykał przeszkody na swojej drodze nawet wtedy, gdy jeszcze nie był do końca świadomy ich istnienia. Miał zaledwie dwa latka, kiedy jego rodzice po wielu kłótniach postanowili się rozstać. Żadne z nich nie chciało się zająć chłopcem – ojciec po prostu wyprowadził się z domu i zniknął bez słowa, a matka zdecydowała się na porzucenie Meksyku i poszukiwanie lepszej przyszłości w Stanach Zjednoczonych. Tym samym Jose Senior pozostał pod opieką schorowanej babci.
Jak się zapewne domyślacie, szczególnie łatwo nie było. Nieustanna walka o jedzenie, którego ciągle brakowało, kończyła się regularnymi wizytami na śmietnikach. Dochodziło nawet do sytuacji, kiedy młody Jose zjadał… liście posypane solą, by jakkolwiek zaspokoić głód. Kiedy miał 11 lat, wreszcie zainteresowała się nim ponownie matka, która w tamtym okresie układała sobie życie w słonecznej Kalifornii.
Nie była ona jednak specjalnie przyjazna dla Jose Benavideza Seniora. Z domu wyrzucił go ojczym, a zdezorientowany i pozbawiony dachu nad głową nastolatek szybko został zwerbowany przez jeden z lokalnych gangów. Kradzieże, rozboje i codzienne trzymanie pistoletu pod ręką stały się nowymi elementami życia młodego chłopaka. Ale w końcu przyszedł czas na refleksję – dzień, w którym urodził się pierworodny Seniora, czyli Jose Junior. Rodzina przeniosła się do Phoenix.
Wyświetl ten post na Instagramie
Cztery lata później na świat przyszedł David Benavidez. Marzeniem jego ojca było przygotowanie obu synów do zdobycia mistrzowskich tytułów w boksie zawodowym. Łączył więc pracę w hotelu, gdzie zresztą szybko piął się po kolejnych szczeblach kariery, z trenowaniem swoich dzieci. Sielankę przerwało rozstanie Seniora z żoną. Ojcu przypadła opieka nad Juniorem, a David z siostrą wynieśli się do nowego domu matki.
Ale skąd właściwie wzięła się u Jose Seniora miłość do boksu i chęć trenowania własnych dzieci? Odpowiedź jest prosta – sam był wcześniej pięściarzem. I stał się wymagającym, ale dobrym szkoleniowcem. – Doceniam jego wsparcie, bo wiele razy próbowałem rzucić boks. Nigdy mi nie pozwolił. Jeśli nie trenuję, to on przywraca mnie do porządku. Tak naprawdę bałem się mojego taty przez długi czas. Ale czasami musisz uczyć się na własnych błędach. Choć doprowadzało mnie to do płaczu, to zdecydowanie bardziej wolę dostać w twarz od ojca niż zostać znokautowanym przez rywala w ringu – opowiadał później David Benavidez. I przyniosło to oczekiwane efekty.
Starszy i zawsze lepszy brat
Wzorem dla Davida był nie tylko ojciec, ale cztery lata starszy brat. Jego kariera zapowiadała się wyśmienicie, bo już jako nastolatek zdobywał w 2009 roku Złote Rękawice w wadze junior półśredniej czy srebrny medal mistrzostw USA. Bilans amatorski? Nieoficjalny, podawany przez samego pięściarza, to 120 wygranych przy zaledwie pięciu porażkach.
Nie było więc zaskoczeniem, że zawodowa kariera Jose Juniora układała się bardzo dobrze. Wygrywał walkę za walką, aż wreszcie dotarł do pojedynku o pierwszy pas – Północnoamerykańskiej Federacji Bokserskiej (NABF). Chwilę później miał też już tytuł WBA Interim w swojej kategorii, który udanie obronił w kolejnym starciu. I kiedy wszystko wydawało się być na dobrych torach, Jose Benavidez Junior został postrzelony.
Sekwencja dziwnych zdarzeń rozpoczęła się wiosną 2016 roku. Wtedy bowiem podpalony został samochód pięściarza. Niedługo później, kiedy Jose Junior wyszedł późnym wieczorem na spacer z psem, został zaczepiony przez nieznanego mu mężczyznę. – Phoenix, Arizona, lato. Wyobraźcie to sobie – było upalnie, nawet nocą. A ten gość był w bluzie i miał założony na głowę kaptur. Od razu wiedziałem, że coś nie gra. Zjawił się znikąd – opowiadał później starszy z braci Benavidezów.
Jose Benavidez Jr. Fot. Newspix
Między nieznajomymi wywiązał się krótki dialog. Napastnik wyciągnął pistolet, a Jose Junior schylił się, żeby zasłonić psa. W tym momencie został postrzelony w nogę, a kula trafiła go w tętnicę udową. Drugi strzał zranił go w mały palec u prawej dłoni. Sprawca szybko uciekł, według ofiary – z przerażeniem na twarzy. Tymczasem Jose Junior zaczął czołgać się w kierunku domu, do którego wezwano karetkę. Pięściarza udało się uratować, choć cudem, bo stracił bardzo dużo krwi.
Co ciekawe, Benavidez wrócił między liny. Lekarze nie dawali mu na to najmniejszych szans, ale Junior najwyraźniej determinację przejął w genach po Seniorze, bo już w 2018 roku zmierzył się z Terrencem Crawfordem. Wyzwanie z gatunku tych najtrudniejszych, a mówimy o zawodniku, który dopiero co zakończył rehabilitację po postrzale bezpośrednio zagrażającym jego życiu. Benavidez Jr walkę przegrał, ale Crawford, uważany przecież za jednego z najlepszych pięściarzy na świecie bez podziału na kategorie wagowe, przyznał później, że był to jeden z najtrudniejszych testów w jego karierze.
Jose Junior to – obok ojca naturalnie – ogromna inspiracja dla Davida Benavideza. I dodatkowo partner treningowy, bo bracia od najmłodszych lat przygotowują się razem pod czujnym okiem taty. Jeszcze w 2023 roku Junior komplementował Davida: – Nikt nie pobije mojego brata w kategorii super średniej. Jest duży, bardzo silny i szybki jak na tę wagę – twierdził. I najwyraźniej doskonale wiedział, co mówi, bo najmłodszy z dynastii Benavidezów wciąż jest niepokonany. Ale po kolei.
Potencjał dostrzeżony przez Gołowkina
Biorąc pod uwagę historię ojca i starszego brata, trudno byłoby Davidowi wybrać inną ścieżkę kariery niż boks. Został więc oczywiście pięściarzem, mając idealne warunki do tego, by rozwijać swoje umiejętności. “El Bandera Roja”, czyli Czerwona Flaga, bo taki przydomek obecnie nosi, nie zapowiadał się jednak początkowo nie tyle na zawodnika sztuk walki, co w ogóle na sportowca. Problemem była waga i niezbyt zdrowy tryb życia.
Zaledwie dwunastoletni David Benavidez dotarł do swojej najgorszej formy fizycznej. Jego masa ciała wynosiła wówczas… prawie 115 kilogramów. Jasne, wielu pięściarzy o sylwetce odbiegającej od mitycznego Adonisa robiło i robi kariery w zawodowym boksie, ale w przypadku Davida nadwaga była spowodowana brakiem dyscypliny i niechęcią do uprawiania aktywności fizycznej. Ale przede wszystkim poczuciem, że nigdy nie dorówna bratu i nie zyska szacunku w oczach ojca. Mieszkając z matką i siostrą, zajadał więc smutki.
Krótko potem zadzwonił do Jose Seniora z prośbą o pomoc, a ten wziął sprawy w swoje ręce. Zmotywował syna, by wziął się za siebie, wiedząc doskonale, w jaki sposób wpłynąć na nastoletniego Davida. Kiedy ten wyraził chęć powrotu do boksu, usłyszał tylko, że jeśli potraktuje treningi i dietę poważnie, zostanie w przyszłości mistrzem świata. Wystarczyło.
W 2012 roku w promieniach kalifornijskiego słońca David spotkał wielkiego Giennadija Gołowkina. “GGG”, który wdarł się wówczas przebojem na amerykańskie ringi, pokonując zresztą w swoim pierwszym zawodowym pojedynku w USA Grzegorza Proksę, komplementował młodszego z braci Benavidezów. Ba, zasugerował nawet, by ten trenował pod okiem Abela Sancheza, szkoleniowca, z którym był związany. Ale początkowo zarówno Jose Senior, jak i David, wzięli te słowa za miłe komplementy w kierunku młodego chłopaka, by ten nie rezygnował ze swoich marzeń.
Z czasem jednak okazało się, że legendarny pięściarz z Karagandy miał niezłe oko i bardzo dobrze ocenił potencjał nastoletniego Benavideza.
Pierwszy zawodowy pojedynek David stoczył bowiem zaledwie rok później w Meksyku. Musiał, bo w USA nikt nie dopuściłby go do profesjonalnej rywalizacji w wieku 16 lat z dorobkiem 15 walk amatorskich. “Brzydkie kaczątko”, jak niegdyś nazywał go tata, poradziło sobie w ringu znakomicie, nokautując rywala w pierwszej rundzie. W Tijuanie zaliczył później jeszcze kilka starć, które zakończyły się zresztą w podobny sposób. Tym samym ojciec Benavidezów mógł coraz śmielej myśleć o wychowaniu nie tyle jednego, co już dwóch czempionów.
Pas odebrany przez narkotyki
“Meksykański Potwór”, bo tak zaczęto nazywać Davida, miażdżył niemal każdego rywala, którego napotykał na swojej drodze. Kiedy jako nastolatek zrzucał wagę, tracił zbędne kilogramy, ale w rękach miał dalej niesamowitą parę, co zresztą przyznawał zachwycony tym faktem Jose Senior. Do tego obaj bracia stali się pewni siebie, umieli już zawalczyć o swoje, odszczekać się przeciwnikom i dodatkowo udowodnić swoje racje między linami.
W 2014 roku Jose Junior zdobył pierwsze, wspomniane już wcześniej pasy. David chciał mu więc oczywiście dorównać. Rok później także udało mu się wyszarpać tytuł NABF. Nokaut gonił nokaut, czy to w pierwszej, drugiej, czy w dziesiątej – jak miało to miejsce z Denisem Douglinem – rundzie. Szybko więc młodszym z braci Benavidezów zainteresowali się promotorzy i media, a to poskutkowało coraz lepszymi walkami.
Przełomowym momentem w zawodowej karierze Davida była składająca się z dwóch aktów rywalizacja z Ronaldem Gavrilem. Na szali postawiono zwakowany pas WBC wagi super średniej. Początkowo mieli się o niego bić Callum Smith z Anthonym Dirrellem, ale najpierw wypadł ten pierwszy, którego zastąpił David Benavidez, a później ogłoszono zmianę również drugiego z pięściarzy. W ten sposób “El Bandera Roja” spotkał się w ringu z rzeczonym Gavrilem.
Starcie było dość wyrównane, choć Benavidez nieznacznie przeważał. W dwunastej rundzie zaliczył niespodziewanie pierwszy nokdaun w karierze, ale na niewiele się to zdało w kontekście ewentualnego triumfu Gavrila. Rumun przegrał wyraźnie na punkty, mimo wszystko prezentując się bardzo dobrze. Na tyle, by dostać niedługo później rewanż. W tym Benavidez był już absolutnie poza zasięgiem rywala, zwyciężając jednogłośną decyzją sędziów. Przy okazji gromadząc przed telewizorami prawie półmilionową widownię.
I kiedy wszystko układało się po myśli Davida, ale też jego ojca i zarazem trenera, znów dał o sobie znać niekiedy problematyczny charakter młodego pięściarza. W jego moczu wykryto bowiem kokainę. A to z kolei oznaczało kłopoty – przede wszystkim z federacją WBC, której pas dzierżył Benavidez. Został go oczywiście pozbawiony, a dodatkowo nałożono na niego czteromiesięczne zawieszenie.
– Nikt mi tego tytułu nie zabrał, nikt mnie nie pobił. Pobiłem się sam. Podjąłem kreteńskie decyzje w swoim życiu. Ale toczy się ono dalej, nie mogę tego wiecznie rozpamiętywać. To zresztą uczyniło mnie jeszcze głodniejszym, bo kiedy zobaczyłem, że ktoś bierze sobie mój pas, to po prostu chciałem zrobić wszystko, by go odzyskać i znów mieć przy sobie. Mimo wszystko jestem szczęśliwy, że tak wyszło, bo to pomogło mi zrozumieć, że nie mogę podejmować tak głupich decyzji – kajał się po tym incydencie “El Bandera Roja”.
Tak jak powiedział, tak zrobił. W 2019 roku zestawiono go ze wspomnianym Dirrellem, którego bez większych problemów pokonał i tym samym odzyskał swój tytuł federacji WBC w wadze super średniej. Kolejne starcia również kończył przed czasem, mając na rozkładzie choćby Caleba Planta czy Davida Lemieux. Świetnie zaprezentował się na tle byłego mistrza WBO, Demetriusa Andrade. Powalił go w czwartej rundzie, a pod koniec szóstej zasypał lawiną ciosów – tak silną, że “Boo Boo” zrezygnował po niej z dalszej rywalizacji.
“Dajcie mi Canelo”
Benavidez podjął decyzję o przeniesieniu się do kategorii półciężkiej. – To dobry moment, by to zrobić. Zrobiłem wszystko, co mogłem w wadze super średniej. Bylem w niej przez 10 lat. Moim celem była walka o wszystkie możliwe do zdobycia pasy, ale uniemożliwił mi to Saul Alvarez. Dałem z siebie wszystko, by dostać z nim pojedynek. Ale nie zamierzam na nikogo czekać, dlatego zdecydowałem się iść dalej – tłumaczył swoją decyzję.
Canelo to istotnie jedna z kluczowych postaci, jeśli chodzi o karierę Davida Benavideza. Oscar de la Hoya, pytany o ich zestawienie, odpowiedział wprost: Alvarez przegrałby takie starcie i to dość gładko. Jasne, trzeba wziąć pod uwagę, że obaj są skonfliktowani, ale mimo wszystko de la Hoya wskazał dość logiczne argumenty: choć Saul jest niewątpliwie legendą boksu, to obecnie jest też od Davida starszy, wolniejszy, mniej głodny.
I być może Canelo doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo konsekwentnie odmawiał walki Benavidezowi. Nawet wtedy, gdy był on wyznaczonym przez WBC obowiązkowym pretendentem. Jakie były jego argumenty? Przede wszystkim postawa Davida – zaczepki słowne, prowokacje. W rozmowie z “The Ring” legendarny meksykański pięściarz chwalił natomiast Terrence’a Crawforda, bo ten po prostu “chciał z nim walczyć”, zamiast “mówić złe rzeczy”.
Faktycznie, po ostatniej walce Alvareza z Edgarem Berlangą, David Benavidez nie owijał w bawełnę, zapytany o ocenę tego pojedynku. – Gówniane starcie, którego tak naprawdę nikt nie chciał za bardzo oglądać. Ale ostatecznie Canelo unika najsilniejszych rywali, dlatego tak to wygląda – mówił bez ogródek w wywiadzie dla “Boxing Voice”.
Fani ostrzący sobie zęby na pojedynek Canelo z Benavidezem musieli więc przełknąć gorzką pigułkę. Choć z drugiej strony dla tych, którzy jednocześnie kibicują Davidowi, ma ona bardziej słodko-gorzki smak, wszak ich ulubieniec w nowej kategorii zaprezentował się bardzo dobrze. A zadania wcale łatwego nie miał, bo musiał zmierzyć się z Oleksandrem Gwozdykiem – utalentowanym pięściarzem szkolonym przez legendarnego Anatolija Łomaczenkę.
Dekadę starszy od Benavideza Ukrainiec pokazał się między linami z bardzo dobrej strony. Dość zaskakująco był to tym samym mocny test dla “El Monstruo”, który, jeśli chodzi o wydolność, nie wyglądał spektakularnie. W końcowych rundach coraz ciężej oddychał, co zresztą nie umknęło uwadze fanów i ekspertów. Niemniej jednak nie mogło to odebrać Benavidezowi zwycięstwa w walce z Gwozdykiem – co do tego jednogłośni byli wszyscy sędziowie.
Morrell prawdziwym testem
Dziś przed Davidem jeszcze trudniejsze wyzwanie. Zmierzy się bowiem z Davidem Morrellem, który również jest niepokonany na zawodowych ringach, legitymując się bilansem 11-0. Obaj panowie nie przepadają za sobą, czego upust dali na konferencjach prasowych, gdzie prawie dochodziło do rękoczynów między rzeczoną dwójką.
Dlaczego jednak Morrell może wymazać “zero” z rekordu Davida Benavideza? Kubańczyk – jak przystało na pięściarza z kraju ze stolicą w Hawanie – spędził wiele lat na pojedynkach amatorskich. Tam zbudował swoją odporność na ciosy, ale jednocześnie pracował nad siłą własnego uderzenia, z której zresztą słynie. To właśnie ten argument będzie najmocniejszy w starciu z Benavidezem, o czym przekonuje trener Morrella, słynny Ronnie Shields.
– Kiedy tylko Benavidez ruszy na Morrella, od razu poczuje jego siłę. Da mu się ona we znaki również na dystansie. Ciężko trenowaliśmy i wiem, że Morrell zdominuje tę walkę w każdym możliwym elemencie. I mam mocne przeczucie, że mój podopieczny po prostu powali rywala na deski – nie wiem, w której to się stanie rundzie, ale to bez znaczenia – mówił przed dzisiejszym starciem Shields.
Co na to Benavidez? Znów wiele mówiono o jego problemach z wagą, które już raz zresztą przyczyniły się do utraty pasa WBC poza ringiem (przestrzelił limit w 2020 roku w wygranym starciu z Roamerem Alexisem Angulo). Ale David jest pewny, że to jego ręka powędruje do góry w nocy z soboty na niedzielę.
Czy tak się stanie? Tego oczywiście nie wiadomo. Co natomiast jest pewne, to to, że starcie dwóch niesamowicie głodnych, niepokonanych i bajecznie utalentowanych pięściarzy, zagwarantuje kibicom boksu widowisko na najwyższym światowym poziomie. I to prawdopodobnie takie, które zakończy się solą szermierki na pięści – soczystym nokautem.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix
Czytaj więcej o boksie:
- Bada mózgi i trenuje Usyka. “Światowy boks czeka rewolucja” [WYWIAD]
- Próba samobójcza, uzależnienia i przyjaciel z kartelu. Mroczne strony Tysona Fury’ego
- Ojciec furiat, wujek gangster, brat celebryta. Poznajcie dwór „Króla Cyganów”
- Ringowe wojny. Wybieramy najlepsze rywalizacje w historii wagi ciężkiej
- Nieśmiertelny Łomaczenko. Co sprawia, że Ukrainiec wciąż wraca na szczyt?