W Klasyku wyleciał z czerwoną kartką po beznadziejnym wyjściu przed pole karne. Z Benfiką zanotował blamaż – znów błąd poza szesnastką i w dodatku głupie sprokurowanie jedenastki. Z Valencią kolejna wpadka, spowodowanie karnego, wtedy jednak uratował go VAR, który dopatrzył się przewinienia na graczu Barcelony chwilę wcześniej. Polscy kibice są na huśtawce nastrojów. Najpierw zastanawiali się: jak to możliwe, że Szczęsny nie gra? Ostatnio dziwili się: jakim cudem on gra? W środowy wieczór nie popełnił babola na miarę wcześniej wymienionych (wreszcie…), ale bramka wpuszczona między nogami chluby mu pewnie nie przyniesie.
Liverpool potknął się w Eindhoven, więc przed Barceloną stanęła ogromna szansa – wystarczyła jej wygrana, żeby zakończyć fazę ligową na pierwszym miejscu. Byłby to jakże symboliczny sygnał wysłany w świat: może i śmiejecie się z naszych dźwigni finansowych, może i kompromitowaliśmy się próbując zarejestrować Daniego Olmo, ale sportowo to my będziemy w tym sezonie rozdawać karty. No i uporaliśmy się z zadyszką, w jaką wpadliśmy w drugiej połowie jesieni – znów brylujemy, znów musicie się z nami liczyć.
Niestety dla Dumy Katalonii – dziś było ją stać jedynie na remis. Pewnie znajdą się tacy, którzy zrzucą winę za ten stan rzeczy na Wojciecha Szczęsnego, bo jak wspomnieliśmy – ten dał sobie strzelić pomiędzy nogami. Widzimy jednak kilka okoliczności łagodzących, by tym razem potraktować Polaka pobłażliwiej niż w poprzednich meczach. Po pierwsze – to nie on zawinił tu najbardziej, a obrona Barcelony, która pozwoliła Pasaliciowi na absurdalnie dużo. Najpierw nie złapała go na spalonym, a później dała mu przyjąć piłkę, poprawić, dzióbnąć pod bramkarzem…
Okoliczność łagodząca numer dwa – brak skutecznej interwencji nie wynikał ze spóźnienia czy niepewności w grze poza polem karnym, jak w poprzednich meczach. Szczęsny był na czas, próbował zasłonić jak najwięcej bramki, wielu jego kolegów po fachu zachowałoby się w podobny sposób. Raczej skłanialibyśmy się więc do stwierdzenia: „dało się to obronić”, daleko nam do „zawalił ten mecz”.
Zwłaszcza, że wreszcie wyglądał pewnie. Po sieci krąży obrazek, na którym z dużym spokojem wybija piłkę na róg, gdy rywal idzie z agresywnym pressingiem, chwilę wcześniej też nie bał się kopnąć na aut w podobnej sytuacji. Mimo że od bramkarza Dumy Katalonii wymagałoby się pewnie w tych sytuacjach mądrego podania, Szczęsny udowodnił w poprzednich meczach, że to zwyczajnie nie jest jego gra, więc dobrze, że się za nią nie zabiera. Po co kusić los, gdy jest duża szansa, że zostanie się za to skarconym?
Przy pierwszym golu Edersona Polak nie miał nic do powiedzenia. Kapitalnie zapakował to pomocnik Atalanty – najpierw zabawił się z Gavim, przełożył go jak dzieciaka, a później odpalił rakietę tak szybko, że niektórzy nie zdążyli się nawet zorientować, iż w ogóle oddał strzał, a piłka już trzepotała w siatce. Szczęsny dobrze się zachował, gdy Arajuro próbował pokusić się o samobója (mądrze zasłonił dużą część bramki), pewnie zatrzymał strzał z ostrego kąta czy groźne uderzenie Pasalicia. Bronił nieźle, pewnie, solidnie. Gol pomiędzy nogami wygląda źle, ale gdy rozłożymy go na czynniki pierwsze, nie obciąża jego konta na tyle, byśmy mówili o kolejnym zawalonym meczu.
Pierwsza połowa w Barcelonie wyglądała trochę jak jakiś błąd systemu. Byliśmy w zasadzie pewni, że przed nami kapitalne granie. Raz, że ekipa Hansiego Flicka rozbudziła apetyty genialnym meczem w Lizbonie. Dwa, że ostatnio w lidze (7:1 z Valencią) też pokazała, że jest w gazie. Trzy, że to w końcu Atalanta, drużyna na wskroś odważna, ofensywna, aktywna, dynamiczna, potrafiąca rzucać największym wyzwanie grając otwartą piłkę. To przecież musiało być meczycho, a przez pierwsze 45 minut można było przyciąć komara.
Na szczęście w drugiej spotkanie się rozruszało. Tercet Lewy-Raphinha-Yamal zaprezentował swoją firmóweczkę – pierwszy prostopadłą piłką wypuścił lewego skrzydłowego, ten skorzystał ze swojej szybkości, odstawił rywali i podał do środka w wolną przestrzeń. Tam Yamal okiwał bramkarza i wsadził piłkę do pustaka. Po niespodziewanym wyrównaniu Atalanty (ten świetny strzał Edersona) Barcelona błyskawicznie wyrównała dzięki… Wypadałoby napisać, że dzięki Araujo, bo to on wpakował piłkę do siatki po rogu, ale w rzeczywistości bardziej dzięki biernej obronie włoskiego zespołu. Na jedenaście minut przed końcem Atalanta wyrównała, lecz jeden punkt nie wystarczył jej do bezpośredniego awansu do 1/8 – drużyna Gasperiniego kończy na dziewiątej lokacie – tej jakże niewdzięcznej.
A nam druga połowa wynagrodziła lekkie męki, jakie przechodziliśmy w pierwszej. Nie spodziewamy się, by po tym meczu Szczęsny stracił zaufanie Flicka. Lekko kręcił nosem za to drugi z naszych Polaków, który zjechał dziś do bazy już po 69. minutach.
FC Barcelona – Atalanta Bergamo 2:2 (0:0)
- 1:0 – L. Yamal 47′
- 1:1 – Ederson 67′
- 2:1 – R. Araujo 72′
- 2:2 – M. Pasalić 79′
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Trudny wieczór Majeckiego. Hat-trick Lautaro daje Interowi zwycięstwo
- Paryżanie górą w finale finałów. Podwójny hat-trick
- Nigdy nie lekceważ serca mistrza. Manchester City gra dalej w Lidze Mistrzów!
Fot. newspix.pl