Gdy miała 13 lat, wróżono jej wielkie sukcesy. Miała zastąpić siostry Williams, zostać nową gwiazdą amerykańskiego tenisa. Kilkukrotnie była blisko tytułu wielkoszlemowego. Ale nigdy się nie udało. Aż do teraz. Madison Keys najpierw w półfinale pokonała wiceliderkę światowego rankingu w osobie Igi Świątek. A potem w finale przerwała australijską dominację Aryny Sabalenki. Amerykanka została nową mistrzynią Australian Open.
Królowa vs wieczna pretendentka
Aryna Sabalenka i Australian Open to już połączenie wybitne. Białorusinka dotarła w końcu do trzeciego finału tego turnieju z rzędu, a do tego wygrała poprzednie dwa. I to nie z byle kim, bo najpierw pokonała Jelenę Rybakinę – wówczas nawet nieco faworyzowaną – a rok później Qinwen Zheng, choć kluczowe rzeczy działy się wówczas tak naprawdę w półfinale, gdzie odprawiła Coco Gauff, będącą na fali po zdobyciu US Open kilka miesięcy wcześniej.
Innymi słowy: Aryna w Australii powoli zaczynała wyglądać tak, jak przez lata Novak Djoković. Jak zawodniczka nie do zdarcia, której pokonać po prostu się nie da. Nawet, gdy miała problemy – jak w tegorocznym ćwierćfinale z Anastasiją Pawluczenkową – to ostatecznie pewnie z nich wychodziła. I rozkręcała się w miarę trwania turnieju, bo przecież ledwie rundę później nie pozostawiła cienia wątpliwości Pauli Badosie, swojej dobrej przyjaciółce.
Sabalenka była więc faworytką Australian Open przed jego startem i zdecydowanie była też nią wchodząc do finału. Po drugiej stronie siatki stanęła bowiem Madison Keys.
Amerykanka w meczu o tytuł znalazła się niespodziewanie, choć formą imponowała już przed AO, w trakcie turnieju w Adelajdzie. Owszem, gdy rozpoczynała półfinał z Igą Świątek, stawiano na Polkę, a po wygranym przez nią pierwszym secie Madison wydawała się stać na straconej pozycji, ale potem w wielkim stylu się odbudowała i nie pękła w żadnym kluczowym momencie. Wręcz przeciwnie, gdy przychodziło do grania najważniejszych piłek, wyglądała tak, jakby stawka meczu w ogóle na niej nie ciążyła i raz po raz wyciągała swoje najlepsze zagrania. Zwłaszcza doskonały, mocny serwis.
CZYTAJ TEŻ: MIAŁA ZASTĄPIĆ SIOSTRY WILLIAMS. SYLWETKA MADISON KEYS
A stawka była dla niej jednak ogromna. W finale wielkoszlemowym grała raz, w US Open 2017, i właściwie nie otrzymała nawet szansy na to, by powalczyć o wygraną, bo Sloane Stephens – jej dobra koleżanka – ograła ją bez litości. A poza tym jak już dochodziła daleko, to kończyło się na półfinałach. Tak było w Australian Open 2015 (przegrała z Sereną Williams), Roland Garros 2018 (Sloane Stephens), US Open 2018 (Naomi Osaka), Australian Open 2022 (Ash Barty) i US Open 2023 (Aryna Sabalenka). Zawsze przegrywała więc z rywalką, z którą miała prawo to zrobić, ale każda kolejna porażka bolała zapewne bardziej. Szczególnie ta ostatnia, gdzie z Białorusinką wygrała pierwszego seta, a dwa kolejne rozstrzygnęły się w tie-breakach.
Przed tym sezonem wprowadziła trochę zmian, nadzorowanych przez jej męża, który od ponad roku pełni też funkcję trenera w sztabie Madison. Amerykanka zaczęła korzystać z innej techniki serwisu (musiała, stara powodowała urazy), zmieniła rakietę, by zyskać większą kontrolę nad piłką i wprowadziła szereg mniejszych, ale istotnych zmian, które po sezonach, gdy walczyła z urazami, okazały się niezwykle istotne. Tak jak w 2022 roku, tak i teraz wygrała bowiem na start sezonu w Adelajdzie, a potem doszła do półfinału Australian Open.
Różnica jest taka, że tym razem go przeszła. Awansowała do drugiego finału wielkoszlemowego w karierze. I wierzyła, że w wieku niemal 30 lat, w końcu sięgnie po to, co wróżono jej już wtedy, gdy miała ich kilkanaście – triumf na największej scenie.
Dwa różne sety
Zaczęło się od fantastycznej gry Madison Keys. Amerykanka wyglądała tak, jakby nie zeszła z kortu po meczu z Igą Świątek i kontynuowała to, co robiła wtedy. Doskonale serwowała, świetnie grała z głębi kortu, przejmując inicjatywę, przyspieszała wymiany w idealnych momentach. No i do tego bardzo dobrze poruszała się po korcie – bo to też jest kluczem, gdy po drugiej stronie również stoi zawodniczka potrafiąca dołożyć mocną i szybką piłką.
Ale akurat ta zawodniczka nieco się w dzisiejszym meczu gubiła.
Bo Aryna Sabalenka na początku spotkania nie była w pełni sobą. Popełniała sporo błędów, miała problemy z własnym podaniem i przegrywała kolejne wymiany spod końcowej linii. Czy to presja spętała jej nogi, czy trafił się kolejny gorszy dzień, czy może dzieje się coś, o czym nie wiemy? Takie pytania zadawaliśmy sobie, obserwując to wszystko. A wszystko w tym przypadku oznacza kolejne przełamania. Bo Madison Keys po pięciu gemach spotkania dwukrotnie odebrała Białorusince podanie. A że swojego serwisu nie traciła, to prowadziła 5:1.
All business from Madi! 💼#AO2025
— wta (@WTA) January 25, 2025
Niczego nie zmieniło już w tym secie to, że Aryna wygrała dwa kolejne gemy, bo Keys pozwoliła sobie tylko na chwilowe zwolnienie tempa. Przy 5:3 wyserwowała sobie seta i na przerwę schodziła prowadząc w finale. A my właściwie zakładaliśmy jedno – że wszystko zależy już teraz od Sabalenki. Kluczem do tego, jak będzie wyglądać ten mecz, miało być to, czy obrończyni tytułu zdoła wejść na powrót na poziom, który pozwoli jej walczyć o trzeci z rzędu tytuł w Australii. Bo grając tak, jak w pierwszym secie – nie miała na to szans.
Ale z postawą taką jak w drugiej partii – już zdecydowanie tak.
Bo role się wtedy odwróciły. To Aryna Sabalenka przejęła inicjatywę na korcie. A zrobiła to odmieniając swój sposób gry. I to też wielka różnica pomiędzy Sabalenką sprzed kilku lat, a tą obecną wersją, która przewodzi rankingowi WTA. Dziś Aryna potrafi zareagować taktycznie na to, co dzieje się w trakcie meczu. W tym przypadku raz, że poprawiła statystyki serwisowe, co bardzo jej pomogło. A dwa – wprowadziła kilka zagrań, których nie oglądaliśmy w pierwszej partii. Przede wszystkim: skróty. Regularnie karciła nimi Madison, która – biegała daleko poza kortem, starając się odgrywać mocne i precyzyjne zagrania Białorusinki.
Sabalenka-Roars™️ is 🔙@SabalenkaA #AO2025 pic.twitter.com/CGx32U3MTq
— #AusOpen (@AustralianOpen) January 25, 2025
Poprawił się też return obrończyni tytułu. I efekty przyszły szybko. Już w pierwszym gemie serwisowym Keys Aryna miała dwa break pointy. Wtedy ich jeszcze nie wykorzystała, ale w kolejnej małej partii zdołała przełamać znakomite na ogół podanie Amerykanki. Ta walczyła, nie można jej tego odmówić, ale jednak rywalka w tamtym okresie gry była dla niej zbyt mocna. Madison straciła podanie jeszcze po raz drugi i do końca seta wygrała łącznie dwa gemy.
Zrobiło się nam więc 1:1. I kwestią ostatniej partii pozostawało to, kto wygra w całym turnieju.
Nigdy się nie poddawać
Trzeci set jednym słowem? Widowisko! Obie od samego początku grały w nim bowiem doskonale, choć karty z obu stron rozdawało przede wszystkim podanie. Za każdym razem bowiem, gdy wydawało się, że któraś z nich ma szansę przełamać rywalkę, ta druga wyciągała doskonały serwis. Co jednak nie oznacza, że do tego się ograniczały. I Aryna, i Madison wyciągały bowiem w trzeciej partii wszystko, co miały najlepszego w swoim arsenale: wspaniałe forehandy, płaskie backhandy po linii, skróty, ba, nawet niesamowity backhandowy smecz ze strony Keys, po którym łatwo wygrała wymianę.
Innymi słowy: to był finał, na jaki ten turniej zasłużył. I jeśli ktoś obawiał się, że Madison Keys po tak ciężkim półfinale nie wytrzyma trudów meczu o tytuł, już wiedział, że to zrobi.
Im dalej w seta, tym bardziej byliśmy przekonani, że wszystko zakończy się super tie-breakiem, a więc tak, jak kończyło też wspomniane już starcie półfinałowe w US Open. Obie bowiem doskonale broniły własnych gemów. To, co nie udawało im się w poprzednich setach, tym razem wykonywały perfekcyjnie. I to nie tak, że rywalki im nie zagrażały. Sabalenka kilka razy doskonale wyciągała punkty z głębokiej defensywy. Keys dokonała cudu przy 5:5 i 30:30, gdy po piekielnie mocnym returnie Aryny trafiła forehandem w samą linię. A w kolejnej wymianie poprawiła kolejnym.
W tamtym momencie jedno było pewne z perspektywy Amerykanki: że zagra ona co najmniej w super tie-breaku. Do gema serwisowego mistrzyni mogła podejść na spokojnie, próbując zaatakować. I to właśnie zrobiła. Wygrała pierwszy punkt. Wygrała drugi. Potem zrobiło się 15:30 z perspektywy Białorusinki, ale chwilę później Keys znów była lepsza w wymianie. Miała dwie piłki mistrzowskie.
Pierwsza? Doskonały serwis Sabalenki.
Druga? Też dobry, ale Madison odegrała. I miała przewagę. Uderzyła raz. Piłka wróciła. Uderzyła drugi. Piłka wróciła. Uderzyła trzeci.
Piłka nie wróciła.
Dziesięć lat po pierwszym półfinale. Ponad siedem – po przegranym finale US Open. Madison Keys wreszcie to zrobiła. Madison Keys została mistrzynią wielkoszlemową. Tuż przed 30. rokiem życia, gdy nikt nie stawiał, że może odnieść taki triumf. Pokonała numer dwa światowego rankingu w półfinale i numer jeden w finale. Taka sytuacja w WTA nie miała miejsca od 2009 roku, gdy na Roland Garros triumfowała Swietłana Kuzniecowa.
The Keys to victory!@Madison_keys caps an incredible fortnight with a breakthrough Grand Slam title!
She beats Collins, Rybakina, Svitolina, Swiatek and Sabalenka to claim the crown.@wwos • @espn • @eurosport • @wowowtennis • #AusOpen • #AO2025 pic.twitter.com/p2RdID6JQc
— #AusOpen (@AustralianOpen) January 25, 2025
Aż do teraz. Gdy triumf odniosła Madison Keys. Wtedy, kiedy wydawało się, że czasy walki o triumfy wielkoszlemowe ma już za sobą.
Ale w sporcie nigdy nie należy się poddawać. I to kolejny dowód.
Madison Keys – Aryna Sabalenka 6:3, 2:6, 7:5
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE: