Reklama

Déjà vu Igi Świątek. Półfinał Australian Open, nowy trener i rywalka z USA

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

23 stycznia 2025, 08:28 • 7 min czytania 7 komentarzy

“Ale to już było i nie wróci więcej” śpiewa co jakiś czas Maryla Rodowicz do tekstu Andrzeja Sikorowskiego. Czy jednak na pewno? Iga Świątek trzy lata temu doszła po raz pierwszy w karierze do półfinału Australian Open. Z nowym trenerem w boksie i po trudnym sezonie, w którym nie uniknęła rozczarowań. A w meczu o finał trafiła wówczas na grającą mocne piłki Amerykankę po przejściach. Brzmi znajomo? 

Déjà vu Igi Świątek. Półfinał Australian Open, nowy trener i rywalka z USA

Ta sama piosenka, kilka wersów dalej, brzmi tak: “Choć w papierach lat przybyło, to naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami”. W przypadku Igi Świątek sporo w tym prawdy. Owszem, zmieniła się jako zawodniczka, bo zmienić się musiała. Przez ostatnie trzy lata została wielką mistrzynią. Zagrała najlepszy indywidualny sezon od lat (2022), trzy razy z rzędu wygrała tytuł na Roland Garros (2022-2024), zdobyła medal olimpijski (2024), podbiła WTA Finals (2023) oraz US Open (2022) i przez 125 tygodni była liderką rankingu WTA.

Za takie osiągnięcia 99 procent tenisistek dałoby się pokroić. A Iga weszła na taki poziom, że poprzedni sezon mógł być dla niej rozczarowujący. No, przynajmniej jego druga część.

Bo owszem, w pierwszej podbiła mączką, triumfując w trzech najważniejszych turniejach na tej nawierzchni (Madryt, Rzym i Roland Garros), przy czym w dwóch z nich pokonała w finale Arynę Sabalenkę. Ale potem nie udawało jej się już nic. Medal olimpijski jest ostatnim wartym wzmianki momentem… a i ona sama po półfinale czuła się rozczarowana, bo miała do tego pełne prawo. Na paryskich kortach chciała złota. Nie udało się. Potem nie wyszło też US Open, przytrafiła się sprawa miesięcznego zawieszenia za doping i nie udało się wywalczyć tytułu ani w WTA Finals, ani z koleżankami w Billie Jean King Cup.

Osiągnięcia Świątek na przestrzeni roku wciąż były wybitne. Ale gra, nastawienie i cała otoczka wokół Igi pod koniec sezonu pozostawiała sporo do życzenia.

Reklama

***

Cofnijmy się o kilka lat w przeszłość. Rok 2020, pandemiczny. Roland Garros przeniesiono na przełom września i października. Nastoletnia Iga Świątek sensacyjnie podbiła wówczas ten turniej, nie pozostawiając złudzeń żadnej rywalce, którą napotkała po drodze. Z miejsca wzrósł jej status, sława, ale i oczekiwania. Dużo sobie po występach Polki w 2021 roku obiecywano. Możliwe, że za dużo. Bo, jak pokazał czas, Iga potrzebowała chwili.

Rok 2021 był więc z jednej strony dowodem na to, że Świątek jest już zawodniczką światowej czołówki, a z drugiej – że wciąż potrzebuje się na tym poziomie “otrzaskać”.

Na igrzyskach rozczarowanie. W Wielkim Szlemie regularnie, zawsze co najmniej IV runda, ale bez żadnego wyniku “ponad stan”, bo najlepszym był ćwierćfinał na Roland Garros. Wygrane dwa turnieje – w Adelajdzie i Rzymie, ale w drugiej części sezonu nawet bez finału. Owszem, Polka wciąż była młoda, jednak wielu było z takich wyników niezadowolonych. Tym bardziej, że niektóre rzeczy sugerowały, że coś jest nie tak.

Głównie chodziło o łzy.

Reklama

Bo Iga z emocjami na korcie nie do końca sobie wówczas radziła. Płakała, długo, po przegranym meczu z Paulą Badosą na igrzyskach olimpijskich. Płakała w trakcie finałów WTA. Łzy pojawiały się też przy innych okazjach. Widać było, że presja, jaką ma do udźwignięcia, momentami ją przygniata. Równocześnie wyglądało to trochę tak, jakby przeciwniczki zrozumiały, jak z Igą grać, by wygrać, a jej własny tenis się rozregulował. Innymi słowy: potrzeba było zmian.

***

Iga sama doszła do takich wniosków, choć w stosunkowo dziwnym momencie. Kilka dni po konferencji prasowej, gdzie razem z trenerem Piotrem Sierzputowskim opowiadała o swoich planach na kolejny sezon, ogłosiła, że szkoleniowca zmieni. Sierzputowskiego zastąpić miał najbardziej doświadczony z polskich trenerów, Tomasz Wiktorowski. Początkowo na okres próbny, a potem – gdyby współpraca układała się dobrze – zostać na stałe.

Jak wiemy: został. Bo od początku widać było, że ich kooperacja ma potencjał. A z sezonu 2022 zrobił się wybitny rok, jeden z najlepszych w XXI wieku w WTA.

 

Iga Świątek i Tomasz Wiktorowski. Fot. Newspix

Co jednak dla nas ważne: to wszystko działo się trzy lata temu. A Iga do Australian Open przystępowała wówczas jako zawodniczka “po przejściach”. Za sobą miała trudny rok 2021, zmianę trenera, a na sobie nadal – mimo gorszych wyników w poprzednim sezonie – sporą presję oczekiwań. Już Melbourne pokazało jednak, że może coś z tego być. W Australii doszła bowiem do półfinału. Owszem, zrobiła to w maratońskim stylu, bo w IV rundzie po trudnym, trzysetowym starciu pokonała Soranę Cirsteę, a potem w ponad trzygodzinnym pojedynku odprawiła Kaię Kanepi.

W meczu o finał trafiła z kolei na Danielle Collins. Grającą szybką i płaską piłkę Amerykankę, która dysponowała do tego świetnym serwisem.

Kurczę, to wszystko naprawdę brzmi dość podobnie, prawda?

***

Bo weźmy pod uwagę ten rok. Iga do touru weszła – choć współpraca rozpoczęła się tak naprawdę już pod koniec zeszłego sezonu – z nowym trenerem, którym został Wim Fissette. Nie zmieniła jednak – a i w 2021 roku, i teraz pojawiały się głosy, że powinna – reszty teamu. Poszukiwała bowiem nowych bodźców i je znalazła. Poprzedni rok? Mniej rozczarowujący niż 2021, ale z drugiej strony – spadała z wyższego konia. Miała więc prawo czuć podobną gorycz.

CZYTAJ TEŻ: WIM FISSETTE. KIM JEST NOWY TRENER IGI ŚWIĄTEK? 

Do tego doszły problemy innego rodzaju. W 2021 chodziło o niekontrolowanie emocji, z którymi wciąż uczyła się sobie radzić. W 2024 była to sprawa zanieczyszczonego leku, która ostatecznie rozwiązana została tak naprawdę dopiero kilka dni temu, gdy WADA (Światowa Agencja Antydopingowa) ogłosiła, że nie planuje podważać wyroku tenisowych agencji. Różnica jest głównie taka, że przez wszystkie pięć pierwszych rund Iga przeszła niezwykle pewnie, tracąc po drodze ledwie 14 gemów. Nie zaliczyła ani jednego maratonu.

Ale już półfinał? O, ten wygląda bardzo podobnie.

Los skojarzył ją bowiem z Madison Keys. Doświadczona już Amerykanka swoje w życiu przeszła. Czepiały się jej kontuzje, bywało, że mocno spadała w rankingu, potem musiała wracać. Owszem, na koncie miała więcej sukcesów, niż Danielle Collins przed trzema laty, ale jej awans do półfinału zaskoczył. Dokładnie tak, jak ówczesne osiągnięcie starszej z reprezentantek USA, która przez lata mierzyła się a to z brakiem pieniędzy, a to z reumatoidalnym zapaleniem stawów, a to z kontuzjami. Z Keys mogłyby sobie pogadać o tym, ile spotkań z różnych powodów opuściły.

CZYTAJ TEŻ: MADISON KEYS. MIAŁA ZASTĄPIĆ SIOSTRY WILLIAMS. DO DZIŚ WALCZY O TYTUŁ WIELKOSZLEMOWY

A po dzisiejszym meczu będą też mogły porozmawiać, jak to jest zagrać z Igą w półfinale Australian Open.

***

Keys gra podobnie do Collins, choć arsenał broni ma na pewno szerszy i większy. Ale podstawowe punkty się zgadzają: mocny serwis, świetna gra z głębi kortu, płaskie i szybkie uderzenia. Coś, czego Iga nie lubi, ale zdecydowanie bardziej przeszkadzało jej to trzy lata temu, gdy dopiero uczyła się z takimi rywalkami rywalizować. A gdy zrozumiała, jak to robić, ogrywała je regularnie. W zeszłym roku znów miała z tym problemy, ale z nowym trenerem – jak się wydaje – szybko złapała potrzebną jej pewność siebie.

I oby tak było. Bo trzy lata temu czekaliśmy wszyscy na finał Igi z największą faworytką turnieju, czyli Ash Barty. Wtedy nie wyszło. Teraz Świątek faktycznie może dojść do finału, w którym zagra nie tylko z główną faworytką, ale i obrończynią tytułu – Aryną Sabalenką.

Choć więc na razie możemy mieć déjà vu, liczymy, że po dzisiejszych spotkaniach wszystko przebiegnie jednak według innego scenariusza, a nie tego napisanego trzy lata temu, który kolejny reżyser wziął na tapet i postanowił nakręcić remake. Bo choć moda na te ostatnio jest wyjątkowo żywa, wolimy jednak świeże, dobre kino. I świeży, dobry tenis.

A taki do tej pory pokazywała nam Iga w Australii. Choć bowiem przez trzy lata wiele pozostało takie samo lub podobne, to jednak sporo się też zmieniło.

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Brazylijska kancelaria i fundusz inwestycyjny – to oni kupią Pogoń Szczecin?

Szymon Janczyk
7
Brazylijska kancelaria i fundusz inwestycyjny – to oni kupią Pogoń Szczecin?

Polecane

Ekstraklasa

Brazylijska kancelaria i fundusz inwestycyjny – to oni kupią Pogoń Szczecin?

Szymon Janczyk
7
Brazylijska kancelaria i fundusz inwestycyjny – to oni kupią Pogoń Szczecin?

Komentarze

7 komentarzy

Loading...