Iga Świątek, która zakleja sobie usta, robi kapki na treningach, a przed meczami można ją zobaczyć z elektrodą przyklejoną do czoła. Znani piłkarze, rozwijający drybling przez trening z własnymi psami. Trener prowadzący polski klub, który kazał zawodnikom… przytulać drzewa. Czy też koszykarz, którego trening polegał na chodzeniu po dnie Oceanu Spokojnego z ciężkim kamieniem, nie zważając na to, że w okolicy pływają rekiny. W świecie sportu nie brakuje przykładów ćwiczeń, które dla kibiców mogą wydawać się totalnie porąbanym konceptem. Zebraliśmy dla was najciekawsze z nich, ale ostrzegamy – nie próbujcie korzystać ze wszystkich tych praktyk na własną rękę.
IGA ŚWIĄTEK ROBI AKTUALIZACJE I KAPKI
Skoro na drugiej półkuli właśnie trwa Australian Open, to nie wypada rozpocząć tego tekstu inaczej, niż od tenisa właśnie. Zwłaszcza, że w tym sporcie mamy przykłady oryginalnych metod treningowych, które wykorzystuje Iga Świątek. Stanowią one oczywiście tylko malutki element całego przygotowania polskiej mistrzyni do zawodów. Jednak przez swoją oryginalność stały się viralem w sieci.
Pierwsza metoda wywołała konsternację u amerykańskich komentatorów podczas Rolanda Garrosa w 2022 roku. Wpadli oni w spore zdumienie, kiedy kamery uchwyciły Świątek leżącą na macie. Polka, która wyglądała tak, jakby medytowała lub ucięła sobie drzemkę, miała przymocowaną do czoła elektrodę. Na komentarze internautów nie trzeba było długo czekać. Ci śmiali się, że Iga – która była wówczas w kosmicznej formie i śrubowała serię zwycięstw – po prostu wgrywa sobie nową aktualizację. Albo kolejne umiejętności, niczym Neo w “Matriksie”. Kolejni widzieli w tej scenie dowód, że Polka nie jest człowiekiem, lecz maszyną. W połączeniu z genialną dyspozycją Świątek, całość rzeczywiście skłaniała do przemyśleń, że mamy do czynienia z tenisowym robotem.
Iga is charging. pic.twitter.com/xdIVLsQo5q
— Tennis Channel (@TennisChannel) May 30, 2022
A jaka jest prawda o tajemniczym urządzeniu, po podłączeniu do którego Iga medytuje? Nazywa się ono OmegaWawe. To fińska marka, której sprzęt pozwala w zaawansowany sposób mierzyć poziom zmęczenia zawodniczki. Więcej na temat OmegaWawe na łamach Sport.pl tłumaczył Maciej Ryszczuk, który odpowiada za przygotowanie fizyczne Świątek.
– Szczerze mówiąc nikogo innego z tym urządzeniem nie widziałem, ale wiem, że w tenisie trenerzy znają ten sprzęt. Wiem, bo rozmawiamy i wymieniamy się poglądami. Możliwe, że my korzystamy z tego najmocniej i najdłużej, już od trzech lat. Ale to nic specjalnie skomplikowanego. Wszystko działa w prosty sposób – na czole i na dłoni Iga ma elektrodę, na klatce piersiowej specjalny pasek i tak podłączona do sprzętu daje odpowiedzi bardziej zaawansowane niż gdyby miała tylko przekazać swoje własne obserwacje – mówił Ryszczuk.
Poza niespotykanymi w tenisie metodami pomiaru eksploatacji organizmu, Świątek często podczas zajęć lubi zabawić się piłką… do nogi. Słuchawki na uszach i seria kilkudziesięciu kapek, czy udana próba zdobycia bramki z połowy boiska? Jasne, że tak. Podczas US Open dwa lata temu Iga rozegrała nawet pokazowy mecz w siatkonogę, a jej partnerem był Carlos Alcaraz. I trzeba przyznać, 23-latka naprawdę nieźle poczyna sobie z futbolówką. Co stanowi pożywkę dla internetowych śmieszków, tworzących memy na temat rywalizacji tenisistki z Robertem Lewandowskim o to, kto z tej dwójki jest najlepszym sportowcem w kraju.
Swiatek’in futbol becerileri, hem de şapka çıkararak 😃pic.twitter.com/3O2kqvKkGG
— Dodikan #Tennis (@Dogukandilber) June 11, 2024
Do nietypowych metod treningowych Igi dodać możemy też zaklejanie przez tenisistkę ust podczas snu i wysiłku. Z tej metody korzysta też kilka innych gwiazd sportu – między innymi Erling Haaland. Taki trening ma poprawić jakość i wydajność oddychania. Więcej na ten temat możecie przeczytać w rozmowie Kacpra Marciniaka z trenerką oddechu Anną Ryczek [KLIK]. Poniżej zacytujemy tylko fragment dotyczący tego, co konkretnie zaklejanie ust daje polskiej tenisistce podczas treningu.
– Kiedy oddychamy przez nos podczas wysiłku fizycznego, to siłą rzeczy ten przepływ powietrza jest ograniczony. Zwiększamy sobie wtedy procent dwutlenku węgla w naszej krwi, bo nie możemy go tak dużo wydychać.
– To normalnie sprawia, że chcemy otworzyć usta i się go pozbyć, ale jeśli mamy je zaklejone, to eksponujemy nasz ośrodek oddechowy na większą ilość tego gazu i zmniejszamy na niego chemowrażliwość. Co powoduje, że możemy oddychać trochę mniej i trochę spokojniej. Nawet kiedy to wciąż jest szybki oddech – bo nasza wentylacja zwiększa się w wyniku wzrostu metabolizmu.
CHCESZ POPRAWIĆ DRYBLING? TRENUJ Z PSEM!
Wydawać by się mogło, że nietypowych praktyk treningowych nie brakuje także wśród piłkarzy. Z jednej strony, trudno byłoby się temu dziwić. W końcu mowa o najpopularniejszym sporcie świata.
Z drugiej, właśnie przez to, że tak wiele osób uprawia futbol, trudno silić się w nim na jakieś wymyślne metody treningowe. Trenerzy raczej nie starają się wymyślić koła na nowo. Jasne, rozwijają nowe warianty taktyczne, wykorzystują coraz więcej technologii, ale coraz mniej w tym wszystkim szalonych pomysłów. Żeby znaleźć takie wśród sław, musielibyśmy cofnąć się do dziecięcych lat gwiazd futbolu, gdy te musiały improwizować. Na przykład Pele, kiedy nie posiadał w zanadrzu piłki, zastępował ją… grejpfrutem. Gdyby się nad tym zastanowić, to całkiem nie najgorszy substytut skórzanego balona. Jest mniejszy od typowej futbolówki, przez co Brazylijczyk jeszcze bardziej musiał zwracać uwagę na to, jak się nim posługuje. W dodatku ciężarem nie odbiega od piłki do nogi.
Najwybitniejszy piłkarz w historii Brazylii kopał grejpfrutem, z kolei po latach jego rodak kiwał się z… psem. Historia Ronaldinho jest powszechnie znana. Późniejszy magik futbolu nie rozstawał się z piłką, nie raz zostając na boisku sam ze swoim czworonogiem.
– Trenowałem z psem, to był niestrudzony obrońca. Grywałem z bratem, ze starszymi dzieciakami w parku, ale prędzej czy później wszyscy się męczyli, a ja chciałem grać dalej. Dlatego zawsze zabierałem ze sobą Bombona. To prawdziwy brazylijski pies, a w tym kraju nawet psy kochają futbol – wspominał Ronaldinho.
Co ciekawe, podobny styl treningu uskuteczniał Lamine Yamal. – Zawsze wszędzie chodziłem ze swoją piłką. Nosiłem ją w torbie do szkoły, choć w klasie ją chowałem, bo nauczycielka nie pozwalała mi jej mieć. Zawsze bawiłem się [piłką] z psami, bo mój ojciec mówił, że nie gryzą, więc z nimi biegałem. Gra z psem to najtrudniejsza rzecz, jaką możesz sobie zafundować – twierdził Hiszpan.
PIŁKI, TYLKO LEKARSKIE. I PRZYTULANIE DRZEW
Żeby więc odnaleźć w piłce nożnej przykłady nietypowych treningów, należy porzucić topowe ligi, gdzie wszystko od dawna jest profesjonalne i dopięte na ostatni guzik. Trzeba skupić się na egzotyce. Piłkarskim trzecim świecie. Ach, jak to dobrze, że mamy polską piłkę.
Zacznijmy od przedstawiciela jej najwyższego poziomu rozgrywkowego, którego treningi byłyby uznawane za całkiem normalne… gdyby zamiast piłkarzy do walki o mistrzostwo Polski, przygotowywał lekkoatletów na igrzyska olimpijskie. Metody szkoleniowe zmarłego w czerwcu ubiegłego roku Oresta Lenczyka obrosły bowiem w legendę. Między innymi ze względu na nie – oraz bardzo charakterystyczny styl bycia – Lenczyk, uważany za nestora polskich trenerów, tak polaryzował piłkarską społeczność.
Nad tym drugim nie będziemy się skupiać. Jeżeli chcecie bardziej poznać postać Oresta Lenczyka, to zachęcamy do ogromnego reportażu Michała Kołkowskiego i Pawła Paczula na temat jego osoby [KLIK]. Ale metody, którymi były trener m.in. Wisły Kraków, GKS-u Bełchatów i Śląska Wrocław przygotowywał piłkarzy…
Bieganie? Tak, ale najczęściej nie po boisku, tylko w ramach wykonywania interwałów, po tartanowej bieżni. Piłki? Jasne, że będą na treningach. Tylko lekarskie. A miejsce przygotowań? W zimie zapomnijcie o tureckim Belek, gdzie nie brakuje słońca oraz zespołów z całej Europy, chętnych do sparingów. Ale jeżeli któryś z piłkarzy zapragnął sparingu, to mógł taki przeprowadzi. Z kolegą z zespołu, na macie do judo. Ulubioną destynacją Lenczyka był bowiem Centralny Ośrodek Sportu w Spale.
Może takie stuprocentowe postawienie wyłącznie na aspekt fizyczny było dla piłkarzy dziwne. Oni sami też spotykali się z niezrozumiałymi spojrzeniami lekkoatletów, którzy zwykle ćwiczą w Spale. Przedstawiciele królowej sportu mogli bowiem pomyśleć, że ktoś tu chyba pomylił dyscypliny. Lecz ostatecznie przygotowania Lenczyka parę razy odniosły pożądany skutek w postaci wyniku. We wspomnianym reportażu mówił o tym Piotr Ćwielong, który pod batutą Lenczyka w 2012 roku wywalczył ze Śląskiem mistrzostwo kraju:
– Bywało tak, że w ciągu tygodnia nie mieliśmy prawie w ogóle żadnych zajęć z piłkami. Jednego dnia był trening judo na matach, drugiego zajęcia z piłkami lekarskimi, trzeciego siłownia i sztangi. I miało to swój skutek – umówmy się, że gdyby nie trener, to byśmy w 2012 roku mistrzostwa Polski nie zrobili. Miał w ten tytuł swój duży wkład. Ale, powiem szczerze, wielu zawodników na jego treningach cierpiało, nawet jeżeli nie wszyscy mówili to głośno.
Za podsumowanie myśli trenerskiej Oresta Lenczyka niech posłuży anegdota Sebastiana Mili, którą były reprezentant Polski opowiedział w studiu Meczyków. Mila, wówczas będący jednym z filarów Śląska Wrocław, został poproszony przez kolegów o to, by porozmawiać ze szkoleniowcem na temat wprowadzenia do treningów większej liczby zajęć z piłką.
– Trenerze, a może jakieś treningi z atakiem pozycyjnym?
– Przecież wy grać w piłkę nie potraficie – odparł Lenczyk.
Jednak tytuł absolutnego króla dziwacznych treningów należy się innemu szkoleniowcowi, który przewinął się przez naszą rodzimą piłkę. Ba, został wręcz legendą środowiska, choć stało się to ze względu na to, jakim dziwakiem był w szatni. Bo niczego nad Wisłą nie osiągnął. Ale jak tu nie pamiętać o Liborze Pali? Facecie, który bardziej niż do umiejętności, przykładał wagę do wzrostu piłkarzy na poszczególnych pozycjach. Furiacie, potrafiącego skłócić się ze wszystkimi dookoła. Oraz gościu, który „leczył” kontuzje zawodników za pomocą magicznych monet czy kamienia, będącego rzekomo kawałkiem meteorytu.
Libor Pala w 2011 roku. Fot. Newspix
Niecodzienne sposoby na radzenie sobie z kontuzjami to jedno, ale same treningi także musiały wywoływać wśród zawodników konsternację. Pala, wierzący w naturalną energię pochodzącą z Ziemi i kosmosu, kazał piłkarzom wchodzić do morza. Albo przytulać drzewa.
– Wszędzie wdrażał swoje szalone zasady, do których próbowaliśmy się przystosować. Żył w przekonaniu, że jego filozofie naprawdę mają rację bytu. Kiedyś, podczas biegów w lesie, polecił nam przystanąć i pobierać energię z drzew. Gdybyśmy potem jeszcze tylko wygrywali… Niestety tak kolorowo nie było – mówił Mateusz Mowlik, który miał przyjemność(?) współpracować z Czechem, gdy ten zaliczył epizod jako trener Lecha Poznań.
Czeski magik nie zagrzał na dłużej miejsca w żadnym z polskich klubów. Jego ostatnim miejscem pracy w naszym kraju była Wisła Płock, którą Pala w sezonie 2011/2012 spuścił z 1. Ligi. Więcej o niecodziennym sposobie funkcjonowania Czecha w polskich klubach możecie poczytać w tym miejscu [KLIK].
STRES TO JEST, JAK SIĘ PŁYWA Z REKINAMI
Dziwnych metod treningowych nie brakuje także za Oceanem. Weźmy na celownik NBA. W najlepszej koszykarskiej lidze świata do legendy przeszły jednostki treningowe Chicago Bulls za czasów Michaela Jordana. Najlepszy gracz w historii basketu potrafił wręcz terroryzować kolegów z zespołu, doprowadzając ich na skraj wytrzymałości psychicznej. Choć MJ dawał z siebie wszystko, a treningi ustalał nawet o godzinie 6:30 rano, to zdarzało się, że sam rozpoczynał zajęcia od filiżanki kawy i… wypalenia cygara. A mimo to wciąż był najlepszy na boisku.
Być może stwierdzicie, że treningi z Jordanem były porąbane i ostre, ale same w sobie nie miały żadnych udziwnień. I będziecie mieli sporo racji. Co zatem powiecie na metody treningowe Kyle’a Korvera? Amerykanin karierę w NBA rozpoczął w 2003 roku, a na parkietach najlepszej ligi świata występował przez 17 lat. W ich trakcie raz został wicemistrzem w barach Cleveland Cavaliers, a także dane mu było wystąpić w Meczu Gwiazd w 2015 roku. Przez lata Korver wyrobił sobie markę specjalisty od rzutów za trzy punkty, w których imponował skutecznością. Zapytany kiedyś o to, jakim cudem podczas oddawanych rzutów nie spalał się psychicznie, koszykarz wspomniał o… treningach pośród rekinów, na dnie Oceanu Spokojnego! I nie żartował.
Zgodnie z obszernym artykułem o jednej z metod treningowych Korvera na portalu Outside, zawodnik zwykł jeździć nad wybrzeże Kalifornii. Tam wraz z kolegami znajdował na plaży kamień o wadze kilkudziesięciu kilogramów. Następnie pakowali go na łódź, by wrzucić do Oceanu Spokojnego mniej więcej tam, gdzie woda miała 2-3 metry głębokości. Po tym przygotowaniu Korver i jego towarzysze wskakiwali do wody w piankowych kostiumach, po czym tworzyli iście porąbaną, podwodną sztafetę. Każdy z nich miał za zadanie wziąć kamień i chodzić z nim po dnie oceanu aż do czasu, kiedy przekaże go następnej osobie. Panowie potrafili pokonać w ten sposób po dnie nawet pięć kilometrów. A wszystko to w wodach, w których pływały rekiny. I w przeszłości dochodziło już do ataków tych zwierząt na ludzi. Przyznajcie, że po tego rodzaju praktyce naprawdę trudno stresować się taką błahostką, jak potencjalne spudłowanie „trójki” w meczu…
Pomysłowych ćwiczeń, które wykonują zawodnicy NBA, jest więcej. Steph Curry wykonuje coś, co roboczo moglibyśmy nazwać multitaskingiem. Największy w historii specjalista od rzutów za 3 punkty potrafi kozłować jednocześnie piłkę do kosza i tenisa, przy okazji wymieniając się nimi z kolegą, który wykonuje podobną czynność. Innym ćwiczeniem Curry’ego jest kozłowanie przy jednoczesnym… rozwiązywaniu łamigłówek na iPadzie.
W ubiegłym roku zaś konsternację wywołało nagranie z treningu Damiana Lillarda. Koszykarz Milwaukee Bucks został bowiem sfilmowany podczas potrząsania… piłki wypełnionej do połowy wodą. Niestety dla samego zainteresowanego, nagranie ujrzało światło dzienne akurat kiedy jego zespół notował serię porażek. Dlatego też fani nie szczędzili Lillardowi szyderstw, by ten wziął się za normalny trening zamiast udawać, że robi pranie. A czy owo ćwiczenie w czymś pomagało? Prawdopodobnie miało wzmocnić rdzeń kręgowy zawodnika.
Dame in the lab 🔥
(🎥 cemcondition83 /h/t @overtime )
— NBACentral (@TheDunkCentral) April 8, 2024
ADESANYA W HEŁMIE, USYK NA PARKIECIE, ALI W BASENIE
Wśród koszykarzy – a także sportowców z innych dyscyplin – nie brakuje też ludzi, którzy w ramach urozmaicenia treningu chętnie zakładają rękawice i wyskakują na ring. W świecie futbolu powszechne stało się zamiłowanie Zlatana Ibrahimovicia do taekwondo. Z kolei Giannis Antetokounmpo, kolega klubowy wspomnianego Lillarda, od 2018 roku zaczął urozmaicać swój trening o zajęcia bokserskie.
Właśnie, sporty walki. Okazuje się bowiem, że ich przedstawiciele także potrafią korzystać z oryginalnych metod treningowych. Na przykład obecny posiadacz trzech pasów mistrza świata wagi ciężkiej, Oleksandr Usyk, często udostępnia w swoich mediach społecznościowych materiały z treningów, podczas których tańczy. Wydawałoby się, że pląsanie po parkiecie to zajęcie bardziej przystające kobietom niż czempionowi wagi ciężkiej. Jednak w tym szaleństwie jest metoda. Taniec Ukraińca, który bardzo przypomina JumpStyle, bardzo korzystnie wpływa na kondycję mistrza. Podobnie rzecz ma się z żonglowaniem piłek czy łapaniem przez Usyka monet w locie, co ćwiczy refleks. A przecież to dwa ogromne atuty 37-latka w wadze ciężkiej.
Usyk victory dance over Fury after the rematch pic.twitter.com/X9qfvmGSSz
— TheOutlawSeeker (@Waksitellme) May 20, 2024
Ciekawą koncepcję treningową stosuje też Israel Adesanya. Przypomnijmy, że obecnie 35-letnia gwiazda UFC w 2023 roku odniosła wielkie zwycięstwo nad jednym ze swoich najgroźniejszych rywali – Alexem Pereirą. Następnie jednak reprezentant Nigerii stracił pas mistrza wagi średniej w walce z Seanem Stricklandem. A w ubiegłym roku nie zdołał odzyskać tytułu, gdy ten dzierżył już Dricus du Plessis.
Adesanya następną walkę stoczy 1 lutego, podczas gali UFC Fight Night. Z jednej strony, będzie to starcie wieczoru w Rijadzie. Z drugiej, o obecnym statusie do niedawna jednej z największych gwiazd organizacji świadczy to, że pierwszy raz od 2018 roku Israel nie wystąpi na gali numerowanej. Być może z tego względu 35-latek podjął specjalne środki treningowe, by w starciu z Nasourdinem Imawowem pokazać, że jest w stanie powrócić na szczyt.
Jak podaje portal myMMA.pl: Były mistrz kategorii średniej korzysta między innymi ze specjalnego hełmu z obciążeniem, który dodatkowo jest przyczepiony do ringu na specjalnej gumie, która ciągnie zawodnika w tył kiedy ten rusza do przodu z serią ciosów. Skojarzenia fanów z postacią Raidena z Mortal Kombat są całkiem słuszne… choć jeżeli ów hełm ma ograniczać ofensywne zapędy byłego mistrza, to nie należy spodziewać się od Adesanyi wyprowadzania szeregu elektryzujących kombinacji.
Na zakończenie podzielimy się z wami historią treningu idola Oleksandra Usyka. Wszak obaj w karierze zostali niekwestionowanymi mistrzami wagi ciężkiej, a także urodzili się tego samego dnia roku – 17 stycznia. Jednak co ważne, jest to opowieść nieprawdziwa, zmyślona przez jej głównego bohatera.
Nie trzeba nikogo przekonywać, że Muhammad Ali był mistrzem autopromocji. I to już od pierwszych lat boksowania na zawodowstwie. Amerykanin wkraczał na profesjonalne ringi jako złoty medalista olimpijski z Rzymu z 1960 roku, a już rok później magazyn “Life” wykonał jedną z najbardziej ikonicznych sesji zdjęciowych przyszłej gwiazdy boksu. W jej trakcie Cassius Clay (wówczas jeszcze nie zmienił imienia) wykonywał ćwiczenia w basenie. 19-letni zawodnik przekonywał reportera, który pisał artykuł, że trening w wodzie to jedna z jego metod ćwiczeń. Według pięściarza, woda miała stawiać naturalny opór, przez co wzmacniała mięśnie.
W pewnym momencie Clay nawet wskoczył do głębszej niecki, po czym zastygł na jej dnie w pozie bokserskiej, nie wypuszczając z ust ani bąbelka tlenu. Odpowiadający za zdjęcia do artykułu Flip Schulke znakomicie wykorzystał ten moment, robiąc Clayowi serię świetnych fotografii. Co jednak ciekawe, choć najbardziej znanym zdjęciem z owej sesji jest właśnie to, na którym 19-latek pozuje pod wodą, akurat ono nie znalazło się we wspomnianym artykule.
Najlepsze było jednak to, że chociaż w przyszłości wielu pięściarzy w przygotowaniach wykorzystywało ćwiczenia na basenie, to akurat Muhammad Ali i jego obóz zmyślili całą historię! Nigdy wcześniej nie ćwiczył w ten sposób, o czym Schulke dowiedział się dopiero po czasie.
– Trzy lata później, po tym jak Cassius Clay wygrał mistrzostwo wagi ciężkiej i zmienił nazwisko na Muhammad Ali, wróciłem, żeby go znowu zrobić mu parę zdjęć. Przeglądaliśmy album ze zdjęciami i kiedy natknął się na swoje fotki pod wodą, puścił do mnie oko. Zdałem sobie sprawę, że mnie nabrał. Później dowiedziałem się, że on i jego trener sami wymyślili historię z treningiem na basenie. Nie umiał nawet pływać. Oszukał mnie, oszukał reportera “Life”, oszukał wszystkich – i wyszło z tego fantastyczne zdjęcie. Uświadomiło mi to, jakim był genialnym facetem, nawet w wieku 19 lat. Wpadł na pomysł, który połknąłem. Ale jestem naprawdę dumny tego, że tak się stało – wspominał fotograf.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix