Jeśli ktoś oglądał ostatnie domowe mecze Tottenhamu, musiał się spodziewać, że będą padać bramki. Nieważne dla kogo – po prostu będą. Współczujemy osobom, które w pierwszych minutach dopiero mijały stadionowo kołowrotek albo zbierały się na kanapę. Bo takie to było tempo, że po kilku mrugnięciach mieliśmy już dwa trafienia.
No, może nie do końca mrugnięcia, ale tempo – zgodzicie się – było imponujące. 4. minuta – bach, doskonałe dośrodkowanie Porro i główka Solanke. 6. minuta po drugiej stronie boiska – pach, Gordon pakuje piłkę do siatki, mimo że część kibiców Tottenhamu w tamtym momencie wysyłało sędziów na emeryturę. Ale spokojnie: nie było tam złamania przepisów.
Owszem, Bergvall nastrzelił rękę Joelintona chwilę wcześniej, co właściwie było punktem zapalnym akcji bramkowej. Ale raz, że było to przypadkowe zagranie, dwa – nie mogło być skasowane, bo nie chodziło o strzelca. Tak czy siak, rozumiemy oburzenie. Wystarczyłby jeden odchył w przepisach i pozwolenie na inną interpretację, żeby równie dobrze gol został cofnięty. Takie sytuacje w powtórkach zawsze budzą naturalne pytanie, jakim cudem to przeszło. No przeszło, bo mogło. Sędziowie się wybronią.
Ale nawet gdyby Gordon nie dobrał się do skóry Austina w tamtej akcji, zrobiłby to później któryś z jego kolegów. Bo choć Isak w dość szczęśliwych okolicznościach strzelił drugiego gola dla gości “dopiero” w 38. minucie, wcześniej zmarnował stuprocentową sytuację. A na tacy fajne szanse mieli też znowu Gordon i raz Joelinton, ale problemem okazały się źle nastawione celowniki. Ogółem nie przesadzimy, mówiąc, że Tottenham na własnym stadionie był tłem dla rywala. Co z tego, że pierwszy zaczął strzelanie, skoro zapowiadało się, że na tym zakończy.
Proporcje zmieniły się po zmianie stron. Z dystansu próbował Sarr, ale świetną interwencją popisał się Dubravka. Pomylił się Kulusevski, a blisko szczęścia byli również Maddison, Reguilon i Solanke. Tottenham podkręcił tempo w drugiej połowie i zepchnął Newcastle do defensywy, ale za każdym razem czegoś brakowało w wykończeniu. Ange Postecoglou od pewnego momentu mógł przykleić sobie ręce do głowy, bo tyle było powodów, żeby krzyknąć “Boże, jak to nie wpadło?!”.
Byliśmy mocno zdziwieni, że w sumie jedynym planem ekipy Eddiego Howe’a na drugie 45 minut było przetrwanie. Dosłownie. Z drugiej strony – tak było przecież ostatnio z Manchesterem United. Dwa gole, świetna pierwsza połówka, a potem liczenie na to, że rywal się nie ogarnie. Trochę to naiwne, nawet przy wyniku 2:0, a co dopiero tylko przy jednobramkowym prowadzeniu. Zwłaszcza że mecz przedłużył nam się o kilkanaście minut przez przerwy z powodu urazów, a i Tottenham nie sprawiał wrażenia, jakby miał dość w gonieniu wyniku.
Ostatecznie na Tottenham Hotspur Stadium usłyszeliśmy koncert gwizdów, bo gospodarze nie potrafili odrobić strat. Nie jest to niczym nowym, ale może niepokoić, że w szóstym meczu ligowym z rzędu “Kogutom” nie udało się zdobyć trzech punktów. Tottenham gra jak ligowy średniak i punktuje jak średniak. A Newcastle? Ci to mają formę. W ostatnich tygodniach są jednymi z najlepszych w Premier League – tracą mało, strzelają więcej. Nie więcej niż Tottenham, ale przecież na dłuższym dystansie najważniejsza jest defensywa, a tę, dziś poważnie przetestowaną, lepszą mają “Sroki”.
Tottenham – Newcastle 1:2 (1:2)
- 1:0 – Solanke 4′
- 1:1 – Gordon 6′
- 1:2 – Isak 38′
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Dla kogo Złota Piłka w 2025 roku?
- Angielsko-niemiecki drenaż mózgów
- To będzie nowy trener Radomiaka Radom? Znamy faworyta!
Fot. Newspix