Reklama

Najgorsi w historii Premier League. Czy Southampton odbierze “rekord” z rąk Derby County?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

04 stycznia 2025, 10:33 • 16 min czytania 10 komentarzy

Zaledwie jedno zwycięstwo i marnych sześć punktów na koncie – tak prezentuje się dorobek Southampton na starcie 2025 roku. Święci po dziewiętnastu kolejkach zmagań w angielskiej ekstraklasie są rzecz jasna kandydatem numer jeden do spadku, ale to nie jest wcale jedyna groźba, jaka wisi obecnie nad St Mary’s Stadium. Ekipa Jana Bednarka może się bowiem zapisać na kartach historii Premier League jako najgorsza drużyna w dziejach rozgrywek. W tej chwili ten niechlubny status należy się Derby County z sezonu 2007/08.

Najgorsi w historii Premier League. Czy Southampton odbierze “rekord” z rąk Derby County?

Jak zatem wygląda TOP5 najbardziej nieudanych sezonów w erze Premier League?

Najgorsi w historii Premier League

Zerknijmy:

  • Derby County (2007/08) – 11 punktów
    • 1 zwycięstwo, 8 remisów, 29 porażek; bilans bramkowy 20-89 (-69)
  • Sunderland (2005/06) – 15 punktów
    • 3 zwycięstwa, 6 remisów, 29 porażek; bilans bramkowy 26-69 (-43)
  • Sheffield United (2023/24) – 16 punktów
    • 3 zwycięstwa, 7 remisów, 28 porażek; bilans bramkowy 35-104 (-69)
  • Huddersfield Town (2018/19) – 16 punktów
    • 3 zwycięstwa, 7 remisów, 28 porażek; bilans bramkowy 33-76 (-43)
  • Aston Villa (2015/16) – 17 punktów
    • 3 zwycięstwa, 8 remisów, 27 porażek; bilans bramkowy 27-76 (-49)

W zestawieniu od razu rzuca się w oczy obecność Sheffield United z poprzedniego sezonu Premier League, a już zwłaszcza koszmarny bilans bramkowy The Blades. Drużyna z z Bramall Lane straciła aż 104 gole w 38 ligowych spotkaniach, ustanawiając w ten sposób nowy, negatywny rekord angielskiej ekstraklasy. Przy okazji podopieczni Chrisa Wildera (a wcześniej Paula Heckingbottoma) wyrównali również rekordowo negatywny bilans bramkowy (-69) Derby County z sezonu 2007/08. Punktowo zespół z Sheffield wypadł jednak nieco lepiej od Baranów. Marna to pociecha po zajęciu ostatniego miejsca w stawce, ale zawsze jakaś.

Spójrzmy jednak, jak wyglądały bilanse wymienionych wyżej ekip na półmetku poszczególnych sezonów. To pozwoli porównać ich losy z obecną sytuacją Southampton, które – jako się rzekło – jak dotychczas uciułało w Premier League zaledwie sześć oczek i do bezpiecznej strefy traci już dziesięć punktów.

Reklama
  • Southampton (po 19 kolejkach sezonu 2024/25) – 6 punktów
    • 1 zwycięstwo, 3 remisy, 15 porażek; bilans bramkowy 12-39 (-27)
  • Sunderland (po 19 kolejkach sezonu 2005/06) – 6 punktów
    • 1 zwycięstwa, 3 remisy, 15 porażek; bilans bramkowy 14-37 (-23)
  • Derby County (po 19 kolejkach sezonu 2007/08) – 7 punktów
    • 1 zwycięstwo, 4 remisy, 14 porażek; bilans bramkowy 9-43 (-34)
  • Aston Villa (po 19 kolejkach sezonu 2015/16) – 8 punktów
    • 1 zwycięstwo, 5 remisów, 13 porażek; bilans bramkowy 15-34 (-19)
  • Sheffield United (po 19 kolejkach sezonu 2023/24) – 9 punktów
    • 2 zwycięstwa, 3 remisów, 14 porażek; bilans bramkowy 15-47 (-32)
  • Huddersfield Town (po 19 kolejkach sezonu 2018/19) – 10 punktów
    • 2 zwycięstwa, 4 remisy, 13 porażek; bilans bramkowy 12-34 (-22

Okazuje się, że Jan Bednarek i spółka wypadają… najgorzej z całego towarzystwa. Nawet Derby County lepiej się spisało w pierwszej części sezonu 2007/08, bo zremisowało wówczas o jeden mecz więcej od Świętych. Z kolei Sunderland, który w sezonie 2005/06 punktował równie fatalnie, jak obecnie Southampton, mógł się pochwalić po dziewiętnastu seriach spotkań minimalnie korzystniejszym – czy raczej: minimalnie mniej niekorzystnym – bilansem bramkowym.

Żeby przebić “wyczyn” Baranów z 2008 roku, Southampton może sobie pozwolić w tym sezonie na zdobycie maks czterech punktów. Jak to się jednak w ogóle stało, że dla Derby County sezon 2007/08 zakończył się aż tak wielką, wręcz historyczną klęską?

Cofnijmy się na moment do tamtych czasów.

Barany na rzeź

Po prostu rzuciliśmy ręcznik. Dzisiaj mogę już to przyznać, choć to obrzydliwe dla sportowca – skwitował w rozmowie z “The Telegraph” Paul Jewell, który w grudniu 2007 roku trafił na Pride Park Stadium w roli trenera-strażaka, ale nie tylko nie zdołał ugasić pożaru, lecz dolał do niego benzyny. Zespół pod jego wodzą ani razu nie zwyciężył w ligowym starciu. – Moja kariera trenerska nigdy nie wróciła na właściwe tory po tamtym epizodzie.

Derby County w sezonie 2007/08 przegrało 29 meczów angielskiej ekstraklasy, zremisowało osiem. Honorowe – o ile wypada tu w ogóle użyć tego określenia – zwycięstwo przydarzyło się Baranom w szóstej serii spotkań. Pokonały wówczas Newcastle United 1:0 przed własną publicznością, co pozwoliło im na jakiś czas wskoczyć na – szał! – 19. miejsce w ligowej tabeli. 28 października zespół osunął się jednak z powrotem na ostatnią lokatę i już się z niej nie podźwignął aż do samego końca rozgrywek.

Przebudziliśmy się! – zapewniał Billy Davies, ówczesny szkoleniowiec Derby, po triumfie nad Srokami. Nie mógł wiedzieć, że to pierwsze i ostatnie zwycięstwo drużyny w całym sezonie, a on sam już za dwa miesiące pożegna się ze stanowiskiem po serii czterech porażek z rzędu bez zdobytego gola. – Mamy przed sobą mnóstwo pracy, ale wierzę, że się podniesiemy. Dzisiaj kontrolowaliśmy przebieg meczu i wykreowaliśmy sobie kilka świetnych sytuacji bramkowych.

Reklama

Gola na wagę trzech punktów zdobył Kenny Miller, który ostatecznie okazał się najlepszym strzelcem Baranów w całym sezonie. Do tego niezbyt niestety zaszczytnego miana wystarczył mu dorobek składający się z sześciu trafień. Czterech ligowych, dwóch w Pucharze Anglii. Bramka Millera przeciwko Srokom wiele zresztą mówi o kulturze gry Derby w beznadziejnym sezonie 2007/08. Cała akcja bramkowa składała się bowiem z dwóch podań. Bramkarz Stephen Bywater zagrał długi wykop w okolice pola karnego przeciwnika, Steve Howard opanował piłkę, a Miller huknął bez zastanowienia z 30 metrów.

Żaden tam wyszukany atak pozycyjny, czy nawet sprawnie rozegrana kontra. Po prostu ordynarna laga na bałagan. Akurat przeciwko Newcastle zadziałała, no ale na dłuższą metę Derby musiałoby jednak zaproponować coś więcej, by realnie powalczyć o utrzymanie. Nie zaproponowało.

Już w listopadzie ten sam Billy Davies, który próbował wcześniej pompować swoich podopiecznych pozytywnym przekazem, ewidentnie stracił wiarę we własny zespół. Co gorsza, nie zachował tego dla siebie, tylko postanowił publicznie oznajmić, iż jego drużyna nie nadaje się do Premier League i w gruncie rzeczy może pakować manatki. Powtórzmy – trener powiedział to jesienią, po porażce w 14. kolejce przeciwko Chelsea. Jasne, już wtedy było widać, że uniknięcie spadku to scenariusz raczej z gatunku science-fiction, lecz na ogól szkoleniowcy starają się jednak walczyć do końca. Dodawać otuchy swym graczom, choćby dla picu.

Davies po prostu skapitulował. – Nie chcę, żeby to zabrzmiało, jakbym nie szanował moich zawodników. Oni przecież sami wiedzą, że nie są wystarczający dobrym zespołem, by grać w Premier League. Jesteśmy za słabi piłkarsko na ten poziom – wypalił menadżer.

To wówczas działacze Derby uznali, że trener musi odejść. Wywalczył wprawdzie z klubem awans do elity, lecz tego rodzaju komunikaty puszczane w eter były nie do zaakceptowania z perspektywy władz klubu. 1 grudnia 2007 roku na ławce trenerskiej Baranów zadebiutował zatem wspomniany już Paul Jewell. I przegrał 0:1 z Sunderlandem po golu straconym w 93. minucie spotkania. Chciałoby się rzec – jak nie idzie, to nie idzie.

Davies potem usprawiedliwiał swoje ostre wypowiedzi i twierdził, że jego słowa zostały źle odebrane.

Niczego nie mówiłem w emocjach – zapewnił na łamach FourFourTwo. – Po meczu z Chelsea uznałem, że trzeba publicznie się wypowiedzieć na temat stanu naszej kadry. Bo gdzie się właściwie podziały pieniądze za awans do Premier League, skoro nie dokonano porządnych transferów? Coraz więcej kibiców i ekspertów krytykowało klub w najprostszy możliwy sposób. Piłkarze są do dupy. Menadżer jest do dupy. Nie mogliśmy liczyć nawet na minimum szacunku, tymczasem prawda jest taka, że ta ekipa – mam na myśli zarówno zawodników, jak i cały sztab – dokonała czegoś niezwykłego. Awans do Premier League był dla nas wyczynem ponad stan. No więc powiedziałem mediom to, co miałem do powiedzenia. Wieczorem tego dnia zadzwonił do mnie prezes Adam Pearson. To była bardzo sympatyczna, pełna zrozumienia rozmowa. Umówiliśmy się na spotkanie. Oczywiście doskonale wiedziałem, że jest już po mnie.

Przedwczesny awans

Derby County w sezonie poprzedzającym swoją bezprecedensową klęskę w Premier League było jeszcze zespołem występującym na zapleczu angielskiej ekstraklasy. I pierwotny plan zakładał, że takim zespołem pozostanie. Trzeba pamiętać, że w 2006 roku Barany z niemałym trudem w ogóle utrzymały się w Championship. Zajęły dwudzieste miejsce w stawce, bezpieczną lokatę wypracowując sobie dopiero na kilka tygodni przed końcem rozgrywek. Właśnie wtedy na Pride Park Stadium zawitał Billy Davies, przed którym zaprezentowano trzyletnią wizję rozwoju klubu. Dopiero jej ostatni etap zakładał awans do najwyższej klasy rozgrywkowej.

No ale Davies, niejako na własne nieszczęście, uwinął się z tym znacznie szybciej.

Jego podopieczni sezon 2006/07 zaczęli wprawdzie dość marnie, lecz stosunkowo szybko się rozkręcili i ostatecznie zdołali się uplasować na trzecim miejscu w ligowej tabeli. Wydatnie przyczyniły się do tego wzmocnienia. Do Derby trafili tacy gracze jak Steve Howard, Tyrone Mears, David Jones, Stephen Pearson, Craig Fagan, Gary Teale, Matt Oakley, Stephen Bywater czy też Dean Leacock. Nie mówimy może o piłkarzach z najwyższej półki, no ale znaczna część z nich miała już za sobą co najmniej przetarcie w Premier League. W sumie w letnim i zimowym oknie transferowym na nowych zawodników wydano około 10 milionów funtów. A trzeba pamiętać, że w tamtym czasie przez Championship nie przetaczały się jeszcze aż tak wielkie pieniądze. Można zatem powiedzieć bez cienia przesady, że Davies budował zespół w warunkach komfortowych. Może nie cieplarnianych, nie przesadzajmy, lecz na skąpstwo przełożonych menadżer wyrzekać nie miał prawa.

No i odwdzięczył się za tę hojność niespodziewanym sukcesem. 28 maja 2007 roku Derby County pokonało na Wembley 1:0 West Bromwich Albion w finale baraży, pieczętując tym samym powrót do Premier League po kilku sezonach nieobecności. Aczkolwiek niewiele brakowało, a Barany poległyby w półfinałowej konfrontacji z Southampton. Niemal pogrążył ich wówczas były napastnik Derby, czyli nie kto inny, tylko Grzegorz Rasiak. Polak trafił do siatki na 3:2 w 89. minucie rewanżu i załatwił Świętym konkurs jedenastek, ale tam skuteczniejsi okazali się gracze Daviesa. Swoją drogą – decydującego karnego sknocił Inigo Idiakez, także eks-piłkarz Derby.

Dla trenera “Baranów” był to wielki dzień. Davies wcześniej zbudował nazwisko pracując w Preston North End i dwa razy poległ w barażach o promocję do najwyższej klasy rozgrywkowej, w tym raz w wielkim finale. Kolejna wywrotka na ostatniej prostej złamałaby mu serce. – Celem na pierwszy sezon było stworzenie zespołu, który stanie się wartościowym przeciwnikiem dla każdego w Championship. W drugim sezonie mieliśmy skończyć w TOP6. Sezon numer trzy miał przynieść nam awans – wspominał Szkot dla FourFourTwo. – Wypracowanie awansu od razu było niezwykłym osiągnięciem, na które nie byliśmy gotowi. Mówię tutaj o rozmaitych płaszczyznach, nie tylko o sile pierwszego zespołu. Nawet organizacyjnie musieliśmy wykonać szybko wiele kroków do przodu, by nadążyć za resztą.

Z drugiej strony, apetyt rośnie w miarę jedzenia – dodał. – Planujesz swój cel w jakiejś perspektywie, ale nagle jesteś na dziesiątym miejscu w tabeli. Potem na siódmym. Potem na piątym, aż w końcu na trzecim. I masz ochotę na więcej, wciąż więcej.

Przed startem kolejnych rozgrywek Derby poczyniło dalsze wzmocnienia, na które sam Davies miał zresztą pewien wpływ. Ostatecznie traktowano go wówczas w klubie niemalże jako cudotwórcę i ufano jego przemyśleniom. Na Pride Park Stadium wylądowali Robert Earnshaw, Claude Davis, Kenny Miller, Benny Feilhaber czy też Andy Todd, za których trzeba było zapłacić w sumie około 20 milionów funtów. Wciąż nie mówimy zatem o jakiejś transferowej nawałnicy, mogącej zawstydzić największe potęgi angielskiej ekstraklasy, no ale też nie było tak, że Derby do rywalizacji w najwyższej klasie rozgrywkowej przystąpiło w dokładnie tym samym składzie, który wywalczył awans. Choć z drugiej strony… Earnshaw, Miller czy anonimowy właściwie Feilhaber to zdecydowanie nie byli goście, po których można się było spodziewać, iż zawojują Premier League. Na otwarcie sezonu, który okazał się największą katastrofą w dziejach ligi, podopieczni Daviesa zremisowali 2:2 na wyjeździe z Portsmouth, dziewiątą siłą poprzedniej kampanii ligowej. Następnie beniaminek minimalnie uległ Manchesterowi City.

Zaczęło się przyzwoicie. Można wręcz rzec, że obiecująco. – To był w gruncie rzeczy bardzo radosny okres – opowiadał w rozmowie z BBC obrońca Derby, Darren Moore. Miał 33 lata, gdy Barany”powróciły do Premier League. Nie sądził, że przyjdzie mu jeszcze kiedyś wystąpić na tym poziomie. – Byliśmy z siebie bardzo dumni. Spodziewałem się, że nie wyjdę już ponad Championship, aż tu nagle trafiła się kolejna szansa, by zmierzyć się z tymi wszystkimi Rooneyami i Ronaldami.

Andy Griffin dodawał: – Po remisie z Portsmouth pomyśleliśmy, że Premier League chyba nie jest tak straszna.

Drużyna bez charakteru

Lada moment prysły jednak w szatni Baranów wszelkie przejawy optymizmu. W trzeciej kolejce piłkarze Derby przegrali 0:4 z Tottenhamem. W piątej ulegli 0:6 Liverpoolowi. Niedługo potem przytrafiło im się wspomniane zwycięstwo z Newcastle, lecz już w następnej serii spotkań Arsenal zmiażdżył ekipę z Derbyshire 5:0.

Było jasne, iż drużyny nie stać na nic więcej niż rozpaczliwa walka o utrzymanie.

Zapewne jako pierwszy zdał sobie z tego sprawę szkoleniowiec. Billy Davies najpierw udzielił publicznie kilku zdumiewająco ostrych wywiadów, expressis verbis krytykując zarząd za brak dostatecznie wartościowych wzmocnień. Potem przejechał się również po swoich podopiecznych. I to wielokrotnie, czasami bezpośrednio po porażkach, dodatkowo psując i tak pogarszającą się szybko atmosferę. Sprawiał wrażenie człowieka sfrustrowanego, aczkolwiek nie brakowało takich, którzy uważali, iż jest to tylko gra z jego strony. Davies rzekomo nie chciał podać się do dymisji, a jednak marzył o tym, by czmychnąć z klubu jak najprędzej. Zanim sytuacja stanie się kompletnie opłakana. – Niestety, odkąd kiepsko nam idzie, prezes się do mnie nie odzywa. Liczę, że złoży mi chociaż świąteczne życzenia – ględził trener.

Co tu dużo gadać, Davies wyraźnie nie chciał być tym człowiekiem, który spuści klub z ligi. Nie miał ochoty na spapranie sobie CV.

Wreszcie trener dopiął swego – wyleciał. W grudniu drużynę objął zaś specjalista od spraw beznadziejnych – Paul Jewell. Anglik zasłynął w przeszłości kilkoma spektakularnymi akcjami ratunkowymi. W 2000 roku uchronił przed spadkiem ekipę Bradford, wygrywając ostatnie ligowe spotkanie z Liverpoolem, który w wyniku tego potknięcia stracił szansę na występ w Lidze Mistrzów. Siedem lat później dzięki zwycięstwu w finałowej serii spotkań utrzymał na poziomie Premier League zespół Wigan. Być może szkoleniowiec nieco zbyt mocno uwierzył więc w swoje zdolności trenerskie i motywacyjne? – W listopadzie spotkałem Davida Moyesa. Zapytał: “Słyszałem, że idziesz do Derby, prawda to?”. Potwierdziłem. “Na twoim miejscu bym się tam nie pchał. Graliśmy z Derby jakiś czas temu. Zdziwię się, jeśli ten zespół wygra jeszcze w tym sezonie jakiś mecz” – powiedział mi wtedy Moyes. Niestety, nie posłuchałem go – przyznał Jewell na łamach “Daily Mail”.

Anglik doszedł do wniosku, że nawet mając w perspektywie niemal gwarantowaną degradację, Derby to i tak całkiem fajne miejsce, by kontynuować karierę. Duży, popularny klub. Elegancki stadion, zawsze zapełniony po brzegi. No i mimo wszystko – spore ambicje. Szybko się okazało, że błędnie ocenił sytuację. – Już po pierwszym treningu zrozumiałem jednak, że wpadłem jak śliwka w kompot. Zawołałem na stronę Gary’ego Teale’ego, którego prowadziłem wcześniej w Wigan. Zapytałem: “Gary, co to jest? Ta drużyna zawsze tak wygląda, o co tu chodzi?”. Odpowiedział tylko, że czeka mnie tu bardzo dużo pracy.

Zespół okazał się całkowicie rozbity mentalnie. Podzielony na grupki. Piłkarze nie siadali wspólnie nawet na stołówce. Na treningach pojawiali się wyłącznie po to, by je odbębnić i natychmiast zawinąć się do domu. Zero intensywności, ale i zero czystej, naturalnej radości z gry. Jewell próbował to odmienić, lecz poległ na całej linii. Być może dlatego Derby notorycznie przegrywało mecze w końcówkach spotkań. W drużynie brakowało jakiegokolwiek zacięcia, wojowniczości.

  • 15. kolejka. 0:1 z Sunderlandem po golu straconym w doliczonym czasie
  • 18. kolejka. 2:2 z Newcastle po golu w 87. minucie
  • 19. kolejka. 1:2 z Liverpoolem po golu w doliczonym czasie
  • 21. kolejka. 0:1 z Boltonem po golu w doliczonym czasie
  • 22. kolejka. 0:1 z Wigan po golu w 82. minucie
  • 29. kolejka. 0:1 z Manchesterem United po golu w 76. minucie
  • 35. kolejka. 1:2 z West Hamem po golu w 78. minucie.

Lubię wyzwania, ale gdy chcesz dokonać czegoś niesamowitego w walce na dole tabeli, musisz pokazać trochę niegrzecznego oblicza. W tej drużynie brakowało ducha, nie wspominając o piłkarskim potencjale, którego oczywiście także mieliśmy za mało. Właściwie dla wszystkich zawodników był to najgorszy sezon w życiu. Stracili wolę walki, przestali pragnąć zwycięstw. Poddali się. Dlatego w pewnym momencie staliśmy się jak pięściarz wagi koguciej, a każdy kolejny rywal był dla nas jak Tyson Fury – stwierdził Jewell. – Podaj mi dowolną cechę, jaka charakteryzuje zespół skutecznie walczący o utrzymanie. Dobra atmosfera, prawdziwi liderzy, przywiązanie do barw, walka do upadłego, mocne charaktery w szatni… Podaj cokolwiek, a od razu powiem ci, że w Derby tego nie było.

Paul Jewell

Jewell niby zatem wiedział, że z walki o uniknięcie spadku nic nie będzie, a jednak się trochę łudził. Zimą udało mu się namówić kilku desperatów do przeprowadzki na Pride Park Stadium. Do drużyny dołączyli między innymi Robbie Savage, Laurent Robert, Roy Carroll, Emanuel Villa. I wielu innych. Po latach trener uważa to za swoją największą pomyłkę. Próbował rozniecić w szatni żar zastrzykiem świeżej krwi, ale jedyny efekt tej transferowej ofensywy był taki, że niepotrzebnie obciążono klubowy budżet wypłatami dla piłkarzy przeciętnych lub wypalonych. – Nie chciałem zaakceptować spadku, choć nawet władze klubu były już z nim pogodzone – tłumaczył Jewell. – Szukałem chaotycznych wzmocnień, a trzeba było pieniądze zostawić sobie na lato. Dałem się ponieść emocjom. Chciałem pokazać kibicom, że jeszcze walczymy. Zadecydowało serce, a nie zdrowy rozsądek. Trzeba było raczej pozbywać się słabych ogniw, zamiast dokładać kolejne.

Przeklęci? Nie, po prostu słabi

Kiedy 34-letni wówczas Robbie Savage zdał sobie sprawę, jak wielkiej kompromitacji stał się nieopatrznie częścią, zaczął po każdym meczu ligowym komentować swoje własne występy na rozmaitych portalach i forach internetowych, oczywiście pod fałszywymi pseudonimami.

“Derby to faktycznie ogórki, tylko ten Savage nie gra wcale tak źle!!!” – wypisywał, udając obiektywnego kibica.

– Byliśmy tak słabi, że nie dało się czerpać żadnej radości z gry w tym zespole – opowiadał Walijczyk w rozmowie z BBC. – Nasza mowa ciała była tragiczna. Rozglądałeś się po szatni, patrzyłeś na kolegów i myślałeś sobie: oni to mi dzisiaj na boisku nie pomogą. Każdy pozostawał zamknięty we własnej skorupie. Z tym okropnie niepokojącym poczuciem bycia zdanym tylko na siebie. Tragedia. Jedna porażka za drugą. Aż w końcu doprowadziliśmy do tego, że okrzyknięto nas najgorszym zespołem w historii Premier League. To najsmutniejszy fragment z całej mojej kariery. Dno dna.

Savage po zakończeniu sezonu 2007/08 nie zagrał już ani jednego meczu w Premier League. Podobnie jak Kenny Miller. A także Moore, Leacock, Pearson, McEveley, Lewis, Oakley, Bywater, Davis, Howard, Todd, Carroll, Ghaly, Earnshaw, Villa, Teale, Sterjovski, Edworthy, Stubbs, Price, Feilhaber, Johnson, Robert, Nyatanga i Mills. Z kolei Tyrone Mears, Craig Fagan, Andy Griffin oraz Giles Barnes jeszcze do elity wrócili, lecz żaden z nich nie zadomowił się w niej na dłużej niż dwa-trzy sezony.

Chlubny wyjątek stanowi David Jones. Jeden, jedyny piłkarz, który po klęsce w sezonie 2007/08 zdołał jeszcze odegrać jakąś rolę w angielskiej ekstraklasie. Pograł w elicie kilka lat, zatrudniło go parę klubów. Czyżby więc pozostałych członków feralnej ekipy dotknęła jakaś klątwa? No nie, nie mówimy przecież o scenariuszu filmu grozy, choć kibice Derby niewątpliwie przeżyli w tamtym czasie horror. Po prostu wymienieni piłkarze byli albo za słabi, albo za starzy, by utrzymać się na najwyższym poziomie. No i narobili sobie wstydu, który się za nimi zwyczajnie ciągnął. – Do dziś żałuję, że podjąłem pracę w Derby – twierdzi Paul Jewell. Szkoleniowiec po rozstaniu z Baranami pozostawał bez pracy przez trzy lata i samodzielnie poprowadził już potem tylko jeden zespół. W 2017 roku objął funkcję asystenta w trzecioligowym Oldham Athletic. W wieku 53 lat wylądował zatem na peryferiach dużej piłki. Nie odratował zbrukanej reputacji.

***

Czyżby Southampton pakowało się właśnie w podobną kabałę?

Cóż, jest jednak za wcześnie, by przekreślać Świętych. Wystarczy przecież, że trener Ivan Jurić, który niedawno zajął miejsce na ławce trenerskiej na St Mary’s Stadium, zainspiruje swoich zawodników do odniesienia dwóch zwycięstw i już Southampton pozostawi za plecami Derby County z niechlubnego sezonu 2007/08. Tak jak zaznaczyliśmy na wstępie, o utrzymanie w Premier League będzie bardzo ciężko, lecz uniknięcie kompromitacji o historycznym wymiarze wciąż jest jak najbardziej w zasięgu. I oby tak się stało. Wystarczy bowiem, że Jan Bednarek wziął w angielskiej ekstraklasie udział w dwóch meczach przegranych 0:9. Kolejne tego typu wpisy do księgi rekordów Premier League zdecydowanie nie są nowemu kapitanowi Świętych potrzebne.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Junior Eyamba wrócił do Szwajcarii. Pojechał na obóz z nową drużyną

Patryk Stec
3
Junior Eyamba wrócił do Szwajcarii. Pojechał na obóz z nową drużyną

Anglia

Ekstraklasa

Junior Eyamba wrócił do Szwajcarii. Pojechał na obóz z nową drużyną

Patryk Stec
3
Junior Eyamba wrócił do Szwajcarii. Pojechał na obóz z nową drużyną

Komentarze

10 komentarzy

Loading...