Jak wynika z wyliczeń przedstawionych niedawno przez analityków Sports Media Watch, oglądalność NBA w sezonie 2024/25 jest nadzwyczaj kiepska. Mecze najlepszej koszykarskiej ligi świata – transmitowane przez telewizje ABC, ESPN oraz TNT – przyciągają średnio około 1,4 miliona widzów, co oznacza aż 19-procentowy spadek w stosunku do poprzednich rozgrywek. Jeszcze gorzej to wygląda w przypadku NBA TV, gdzie odnotowano 25-procentowy spadek widowni. To w istocie słabiutkie wyniki, zwłaszcza w zestawieniu z oglądalnościowymi sukcesami, jakie notuje ostatnio NFL. Krytycy współczesnej NBA z jednej strony biją więc na alarm, ale nie potrafią przy tym ukryć mściwej satysfakcji. Natomiast komisarz Adam Silver wysyła uspokajające komunikaty i zapewnia, że koniec końców NBA wyjdzie na swoje.
Kto ma rację?
Za dużo trójek?
Oddajmy najpierw głos sceptykom.
Za co liga jest w ostatnich czasach najczęściej i najostrzej potępiana? Cóż, nie sposób nie zacząć tej wyliczanki od kwestii rzutów za łuku. Nie da się bowiem ukryć, że trzypunktowa rewolucja całkowicie odmieniła oblicze NBA. W latach 90., które najczęściej są przywoływane jako punkt odniesienia w podobnych dyskusjach, gracze specjalizujący się w zdobywaniu punktów z dystansu wciąż jeszcze stanowili w NBA rzadkość. Po prostu nie byli potrzebni, ponieważ punkty zdobywało się przede wszystkim spod kosza i po akcjach w półdystansie. Później do głosu doszli jednak analitycy, którzy przedstawili genialny w swej prostocie wniosek, że bardziej opłaca się trafić za trzy punkty, aniżeli za dwa. No i się zaczęło… Stephen Curry, Klay Thompson, James Harden, Kevin Durant, Damian Lillard, Paul George – NBA została zdominowana przez zawodników grożących trafieniem z dystansu. Nawet centrzy zaczęli się rozwijać w tym kierunku. Liczby mówią zresztą same za siebie.
W sezonie 2000/01 Boston Celtics byli zespołem oddającym najwięcej rzutów za trzy punkty w lidze – średnio 19,9 na mecz. W bieżącej kampanii ekipa ze stanu Massachusetts również lideruje na tej płaszczyźnie, tylko że teraz palmę pierwszeństwa zapewnia jej średnio… 50 rzutów za trzy na mecz. Najmniej prób zza łuku mają zaś w tym momencie na swoim koncie Denver Nuggets – średnio 31 na spotkanie. Najmniej, ale i tak o ponad dziesięć więcej od Celtics z 2001 roku.
Półdystans wymiera. Każdy chce taśmowo siekać trójeczki.
Dallas Mavericks i Golden State Warriors w swoim niedawnym starciu (zakończonym wynikiem 143:133 dla Mavs) oddali łącznie 95 rzutów za trzy. Była to dokładnie połowa wszystkich rzutów w tym spotkaniu. Przez obręcz przemknęło w sumie 48 trójek (nowy rekord NBA).
W czym jednak problem, skoro granie w ten sposób ma swoje twarde, analityczne uzasadnienie? Shaquille O’Neal uważa, że lidze brakuje obecnie różnorodności. – Cały czas oglądamy to samo, wszyscy stosują te same zagrywki – stwierdził niedawno Shaq. – Steph Curry i jemu podobni wszystko zepsuli. Nie przeszkadzało mi, jak Golden State Warriors rzucali mnóstwo trójek, bo potrafili to robić, ale nie każda drużyna jest w tym dobra. Więc dlaczego każda stosuje tę strategię? To nudne. Nie każdy jestem Stephem Currym. Lepiej niech ci goście się obudzą, bo jak spadnie oglądalność rozgrywek, to spadną również zarobki zawodników.
“Nie będę grał z tym skur…”. Shaq i Kobe, czyli konflikt mistrzów
“NBA stała się ligą naśladowców”
Shaq w Big Podcast
Inny legendarny zawodnik Los Angeles Lakers, czyli Magic Johnson, zwrócił natomiast uwagę, że aktualnie w NBA brakuje czysto sportowego zacięcia. Jego zdaniem koszykarze nie są nastawieni na rywalizację, zwłaszcza w sezonie zasadniczym. Traktują go raczej jako obowiązek do odbębnienia i nie kręcą ich już nawet konfrontacje z topowymi przeciwnikami. Pięciokrotny mistrz NBA przekonuje, że właśnie brak ładunku emocjonalnego czyni rozgrywki nieatrakcyjnymi. Zwłaszcza jeśli połączymy to z kwestią tak zwanego “zarządzania zmęczeniem”, w ramach którego największe gwiazdy NBA odpuszczają część spotkań, oszczędzając siły na play-offy. Skoro zatem nawet sami koszykarze zdają się gwizdać na sezon zasadniczy, to czemu właściwie widzowie mieliby zachować się inaczej i się nim emocjonować?
– Zawodnicy dzisiaj się nie nienawidzą. Ja nienawidziłem Larry’ego Birda i każdego zawodnika Boston Celtics – wspomina Magic. – Lakers i Celtics się nienawidzili, a to się świetnie sprzedawało w telewizji. Teraz wszyscy przybijają sobie piątki. Wszyscy są kolegami, więc nie traktują się ostro.
Część ekspertów zwraca też uwagę na swego rodzaju kryzys tożsamościowy NBA. Wśród czołowych postaci ligi roi się obecnie od obcokrajowców, co może do pewnego stopnia zniechęcać amerykańską publiczność. Jeśli natomiast mowa o bohaterach krajowego podwórka, to maszyna marketingowa NBA niezmiennie kręci się wokół weteranów, takich jak Steph Curry, Kevin Durant czy – przede wszystkim – LeBron James. Co z jednej strony jest zrozumiałe, wszak mówimy o graczach z najlepszej – powiedzmy w przybliżeniu – piętnastki wszech czasów. Ale wschodzące gwiazdy także zasługują na uwagę.
– NBA za bardzo koncentruje się na supergwiazdach. W zeszłym sezonie mieliśmy do czynienia z eksplozją Oklahoma City Thunder. Oni wygrali Konferencję Zachodnią zanim zdążyłem poznać nazwiska wszystkich zawodników z pierwszej piątki. Byli najlepsi na Zachodzie, a nikt nie znał ich trenera – sądzi Kwame Brown, były center między innymi Washington Wizards. – Trzeba zacząć promować najbardziej utalentowanych zawodników. W przeciwnym razie – będzie ciężko, gdy LeBron zakończy wreszcie karierę.
Piękni czterdziestoletni. Jak LeBron i CR7 przesuwają granice wieku w sporcie
W podobne tony uderza Paul Pierce, mistrz NBA z 2008 roku. – Byłem zmęczony pracą w ESPN, bo wydawcy cały czas kazali nam skupiać się na LeBronie. Nie pasowałem do tego towarzystwa. Wiele tematów jest zakazanych, a o LeBronie trzeba dyskutować bez przerwy – żalił się wieloletni lider Boston Celtics. Inna sprawa, że w jego przypadku w grę może wchodzić osobista niechęć do Jamesa. Pierce należy zresztą do najgorzej ocenianych koszykarskich ekspertów w USA.
Malkontenci psują atmosferę
Rzecz jasna na tym lista problemów NBA – realnych lub rzekomych, do tego za moment wrócimy – wcale się nie kończy. Kibice narzekają bowiem także na skomplikowany system streamingowo-blackoutowy, który wymusza na nich wykupywanie abonamentu w sieciach kablowych, jeżeli chcą śledzić na żywo mecze swojego ulubionego zespołu. Dajmy więc na to, że fan Los Angeles Lakers zapragnie obejrzeć spotkanie z udziałem LeBrona i spółki, ale za pośrednictwem platformy cyfrowej, takiej jak na przykład NBA League Pass, a nie w telewizji. Jeśli taki kibic zaloguje się do systemu będąc w Los Angeles, transmisja zostanie u niego automatycznie zablokowana, a na jej ponowne udostępnienie trzeba będzie zaczekać do momentu, gdy mecz zostanie zaksięgowany jako archiwalny.
Widzowie regularnie gderają także z powodu:
- wysokich cen biletów,
- zwyczajnie zbyt długiego sezonu zasadniczego,
- kiepskiego sędziowania i arbitrów chcących być głównymi bohaterami widowiska, zamiast trzymać się w cieniu,
- zaangażowania całej NBA i poszczególnych zawodników w różne kontrowersyjne inicjatywy ideologiczne/polityczne,
- nieciekawego Weekendu Gwiazd,
- koszykarzy wpływających swoimi fanaberiami na władze klubów,
- dramatycznie niskiego poziom dyskusji na temat NBA w mainstreamie, gdzie promuje się krzykaczy pokroju Stephena A. Smitha.
Dziennikarz i prezenter Dan Patrick zauważa natomiast, że NBA przestaje być atrakcyjna jako kompletny produkt. Jego zdaniem liga ustanawia kolejne rekordy wyświetleń w mediach społecznościowych, ponieważ mecze jako całość nie przyciągają już widzów. Liczą się tylko jeden czy dwa najciekawsze klipy.
Jeszcze inne spojrzenie na sprawę spadków oglądalności ma JJ Redick, który świat NBA poznał jako zawodnik, gospodarz podcastu, ekspert telewizyjny, a teraz jest trenerem Los Angeles Lakers. Według Redicka wizerunkowym obciążeniem dla ligi stali się jej byli zawodnicy, zgorzkniali i nadęci, którzy tylko czekają na powód, by przejechać się na antenie po młodszych kolegach po fachu.
– Kiepsko nam idzie opowiadanie historii, celebrowanie naszego sportu. Jeśli jestem zwyczajnym kibicem i za każdym razem słyszę w telewizji, że ten produkt jest do dupy, no to cóż, nie będę się nim interesował. To się właśnie stało z NBA na przestrzeni ostatnich lat. Nie wiem dlaczego i naprawdę mnie to nie bawi – mówi Redick, cytowany w The Athletic. – Obecnie w lidze jest znacznie więcej utalentowanych i doskonale wyszkolonych zawodników niż wtedy, gdy ja zostałem wybrany w drafcie. Takie są fakty. Mamy dużo więcej doskonałych koszykarzy i świetnych drużyn.
“Nie cieszymy się naszą grą, tylko przejmujemy się tym, co wypisuje mała grupa ludzi na Twitterze”
JJ Redick
– Rozmowy na temat sezonu zasadniczego trwają od lat. Pamiętam je jeszcze ze swoich zawodniczych czasów. “Po co w ogóle gramy, skoro i tak wiadomo, kto dojdzie do finałów?” – pytano wtedy. I co? Teraz liga się wyrównała, nie ma w niej wyraźnych faworytów, ale z tego jakoś też nie potrafimy się cieszyć. Nie cieszymy się z tego, że Konferencja Zachodnia jest napakowana mocnymi zespołami – dodał szkoleniowiec ekipy z Miasta Aniołów.
Ile w tych wszystkich opiniach prawdy?
Cóż, część problemów została oficjalnie zauważona przez szefostwo NBA. Komisarz Adam Silver od kilku ładnych lat – inna rzecz, że raczej nieudolnie – stara się zwalczyć, albo przynajmniej wyraźnie ograniczyć load management. Władze ligi podejmują także ruchy mające na celu odrestaurowanie podupadającego Weekendu Gwiazd. Choć tutaj prawdopodobnie niewiele uda się zdziałać, jeżeli sami zawodnicy nie zechcą wziąć się do roboty i nie stworzą widowiska z prawdziwego zdarzenia. Odpowiedzią szefostwa na relatywnie niską oglądalność rozgrywek w okresie jesienno-zimowym miało być z kolei powołanie do życia NBA Cup.
Nie da się też ukryć, że marketingowa strategia NBA oparta jest o kilka najpopularniejszych drużyn z największych metropolii, podczas gdy ekipy z pomniejszych rynków bywają traktowane po macoszemu, nawet jeśli na parkiecie regularnie demonstrują swoją wyższość nad gigantami z Los Angeles czy Nowego Jorku.
Srebrna dekada. Jak Adam Silver przez dziesięć lat odmienił NBA?
Jeśli jednak chodzi o pozostałe stwierdzenia, Adam Silver dość kategorycznie się z nimi nie zgadza. Zdaniem komisarza, nie ma żadnych powodów do paniki i NBA zmierza we właściwym kierunku. – Oglądalność spadła, ponieważ generalnie coraz mniej osób korzysta z kablówki – twierdzi Silver, cytowany przez portal Front Office Sport. – Zbliżamy się do punktu zwrotnego, gdy platformy streamingowe przerosną telewizje kablowe. […] Oczywiście dyskusje na temat sposobu gry w NBA toczą się od dawna, ale moim zdaniem nie należy ich redukować tylko do liczby oddawanych rzutów za trzy punkty. Jeśli spojrzymy na tę sprawę holistycznie i ocenimy poziom umiejętności, ofensywną różnorodność i odbiór rozgrywek wśród kibiców, to koszykówka znajduje się w świetnym miejscu. Co nie oznacza, że nie toczymy stale dyskusji na temat stylu gry w NBA i tego, w jaki sposób moglibyśmy pozytywnie wpłynąć na to, co dzieje się na parkiecie.
Silver odciął się jednak od propozycji, by zwiększyć dystans dla rzutów trzypunktowych. – Zdarzało się, że przesuwaliśmy linię rzutów za trzy, ale nie sądzę, by to było potrzebne. Nawet przy założeniu, że fani chcą więcej gry w półdystansie. Wydłużenie dystansu dla trójek wygenerowałoby tylko większą kotłowaninę pod koszem.
Rozrywka, nie tylko sport
Komisarz ponownie dał się też poznać jako działacz, który w NBA widzi raczej produkt przemysłu rozrywkowego, aniżeli – po prostu – rozgrywki sportowe. Silver przyznał bowiem, że jego zdaniem kiepska oglądalność meczów na pierwszym etapie sezonu 2024/25 wynikała z tego, iż NBA konkurowała o zainteresowanie publiczności z NFL oraz… wyborami prezydenckimi. To dość znacząca różnica między Silverem a Davidem Sternem, poprzednim komisarzem NBA. Stern starał się wpłynąć na poszerzenie puli oddanych fanów koszykówki w USA i całym świecie, podczas gdy Silver usiłuje w pierwszej kolejności dotrzeć do tak zwanych niedzielnych fanów, którzy jednego dnia poemocjonują się polityczną nawalanką, potem zajmą się najnowszym serialem Netflixa, a następnie rzucą okiem na mecz NBA. No, albo przynajmniej zerkną na koszykarskie wydarzenia trendujące w mediach społecznościowych. – Dotarliśmy do punktu, w którym nasze wyświetlenia w social mediach są największe wśród wszystkich rozgrywek sportowych w kraju. I nie przestajemy rosnąć na tej płaszczyźnie – chwali się Silver.
Zresztą komisarz nie musi wcale uprawiać autopromocji, bo stoją za nim twarde liczby. To za jego sprawą NBA sprawnie przebrnęła przez okres pandemiczny. To za jego sprawą liga zwiększyła przychody, a poszczególne organizacje pomnożyły swoją wartość. Wreszcie – to on odpowiada za zawarcie najnowszego, jedenastoletniego kontraktu telewizyjnego, który zapewni NBA zastrzyk finansowy na poziomie 77 miliardów dolarów. Biorąc pod uwagę zawarcie tego dealu, Silver może się tylko uśmiechnąć na widok kolejnych artykułów zwiastujących zbliżający się rzekomo upadek amerykańskiego basketu. Za podupadającą ligę nikt by tyle nie zapłacił.
“Adam Silver jest geniuszem. To takie proste”
LeBron James
Zresztą NBA wciąż rozpycha się łokciami na nowych rynkach. Zarówno w wymiarze globalnym, jak i krajowym, bo planowane jest przecież rozszerzenie rozgrywek o dwa kolejne zespoły. Amerykańskie media spekulują o powrocie zawodowej koszykówki do Seattle i o powstaniu nowej organizacji w Las Vegas (co koresponduje z otwartością Silvera na współpracę z gigantami branży hazardowej). A skoro tak, to czeka nas jeszcze więcej debat o długości i atrakcyjności sezonu zasadniczego NBA.
– Od przeszło dekady – właściwie od decyzji LeBrona o podpisaniu kontraktu z Miami Heat – najciekawsze rozmowy wokół NBA nie mają nic wspólnego z tym, co się dzieje na parkiecie. Dyskurs został zdominowany przez plotki transferowe, przewidywania dotyczące draftu i tematy podsuwane dziennikarzom przez agentów – przekonuje Wosny Lambre z portalu The Ringer. Seerat Sohi dodaje: – Pomyślcie o sezonie regularnym jak o grze wideo. Kiedy gracze nauczą się, jak manipulować jej zasadami, by ułatwić sobie zdobywanie nagród, studio musi zmienić reguły lub zaproponować nowe wyzwania. Albo będzie zgubione, bo rozgrywka stanie się zbyt prosta. NBA na razie nie sięgnie po najbardziej oczywiste rozwiązania, takie jak radykalne skrócenie sezonu zasadniczego. Mimo że streamingowi giganci, z którymi Adam Silver wynegocjował nową umowę, z pewnością rozumieją, jakie niebezpieczeństwo kryje się za przesyceniem rynku produkcjami niskiej jakości.
***
Mamy więc do czynienia z sytuacją paradoksalną, gdy NBA jednocześnie może się pochwalić niewątpliwymi komercyjnymi sukcesami, ale z drugiej – notorycznie wieszczy się jej rychły upadek, zwłaszcza w zestawieniu z nieustannie rosnącą potęgą rozgrywek futbolu amerykańskiego. A kto ma w tym sporze rację – malkontenci spod szyldu “kiedyś to było” czy entuzjaści kolejnych reform proponowanych przez Adama Silvera? Sekcja komentarzy należy do was.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
- Kolejna megagwiazda NBA to… biały chłopak z koszykarskiej pustyni?
- Omal nie wymarli, dziś przeżywają renesans. Czy centrzy w NBA znów będą wielcy?
- „Wesołych, k****, świąt”. Larry Bird – wirtuoz trash-talku
fot. NewsPix.pl