Zacznijmy od małego usprawiedliwienia reprezentantek Polski: one wychodząc z grupy z Francją i Hiszpanią, na tegorocznych mistrzostwach Europy w piłce ręcznej przynajmniej wypełniły swój podstawowy cel. Jednak rzeczywistość brutalnie zweryfikowała marzenia tych, którzy po cichu liczyli na to, że w drugiej fazie Polki chociaż powalczą. Po wyraźnej przegranej ze Szwecją, dziś Biało-Czerwone zostały wręcz rozgromione przez reprezentację Węgier.
STARCIE Z GOSPODYNIAMI
Po porażce ze Szwecją, podopieczne Arne Senstada dziś tylko w teorii czekało łatwiejsze zadanie. W końcu reprezentacja Węgier ostatni medal z dużej imprezy przywiozła w 2012 roku, kiedy zdobyła w Serbii brąz mistrzostw Europy. Jednak w poprzednich dwóch edycjach zmagań o prym na Starym Kontynencie Węgierki zajmowały niewiele wyższe miejsca od Polek. Na tej podstawie można było więc stwierdzić, że to zespół w zasięgu Biało-Czerwonych.
Tyle historii, czas na teraźniejszość. Ta bowiem wzbudzała niemałe obawy przed spotkaniem. Po pierwsze, Madziarki są współgospodyniami obecnej edycji ME. Pierwszą fazę grupową rozegrały w Debreczynie. W tym samym miejscu toczy się też obecny etap rozgrywek. Na współorganizowanej imprezie niesie je żywiołowy doping, a hala wypełnia się po brzegi. Ta atmosfera najwyraźniej przekłada się na wyniki, gdyż Węgierki wygrały każde z pięciu rozegranych dotychczas spotkań. W tym 32:25 ze Szwedkami, które przecież bez większych kłopotów pokonały nasze szczypiornistki.
Sami więc rozumiecie, że sumując te czynniki, trudno było zakładać, że Magda Balsam i spółka dziś odniosą zwycięstwo.
MECZ Z GATUNKU “EGZEKUCJA”
Nasza wiara bynajmniej nie wzrosła po pierwszych minutach spotkania. Polki grały bowiem w przewadze, ale nie wykorzystały ani tego atutu, ani rzutu karnego. Owszem, rywalki z Węgier skutecznością też nie grzeszyły, jednak nie było wątpliwości, że z dwóch reprezentacji, to one mogą pozwolić sobie na nieco większą liczbę błędów. Z kolei nasze rodaczki musiały zagrać zawody niemalże perfekcyjne.
Niestety, do określenia ich gry w ten sposób było daleko. Założenie trenera Senstada, by w fazie ataku zmieniać bramkarkę i tym sposobem grać w przewadze w polu, było bardzo odważne. Jednak przy takiej taktyce nie można pozwolić sobie na proste straty. Tymczasem Polki rzucały z trudnych pozycji albo rozgrywały na tyle niedbale, że gospodynie notowały łatwe przechwyty. A następnie pakowały piłkę do pustej bramki. W ten sposób zdobyły kilka goli.
Wraz z upływem pierwszej połowy przewaga węgierskich szczypiornistek jeszcze bardziej się powiększała. I można tu pisać, że w niektórych sytuacjach sędziowie spoglądali na gospodynie nieco łaskawszym okiem. Ale brutalna prawda jest taka, że ekipa trenowana przez Vlagyimira Golovina była lepsza pod każdym względem. Sensowniej zorganizowana w obronie, skuteczniejsza w ataku, miała więcej opcji w rozegraniu. Efekt był taki, że pierwszą połowę Węgry wygrały aż 17:9.
𝙃𝙖𝙡𝙛-𝙩𝙞𝙢𝙚 ⚡ 🇭🇺 17:9 🇵🇱 #ehfeuro2024 #ehfeuro #catchthespirit @handballpolska pic.twitter.com/sxd7yZnoQ0
— EHF EURO (@EHFEURO) December 6, 2024
Tu naprawdę nie było czego zbierać. Robienie sobie nadziei na to, że Polska zaliczy powrót do meczu, byłoby wyższym poziomem zaklinania rzeczywistości. Z kolei pocieszanie się tym, że Paulina Wdowiak w bramce grała niezłe zawody, byłoby wręcz uwłaczaniem ambicji tych dziewczyn. Bo przecież one same mówiły, że stać ich na pokonanie każdego.
Niestety, zarówno dziś jak i we wczorajszym meczu ze Szwedkami, za tymi ambicjami nie szła gra. Polki były wyraźnie słabsze od Węgierek i tym sposobem niemalże pogrzebały swoje szanse na awans do fazy medalowej turnieju. Na dziś to po prostu nie jest ich poziom.
Węgry – Polska 31:21
Fot. Newspix
Czytaj też: