Odszedł Mistrz Lucjan Brychczy. Nie wykluczam, że do dziś najlepiej wyszkolony technicznie polski piłkarz.
Naprawdę! Zapytajcie bramkarzy, którym strzelał z szesnastego-dwudziestego metra. Nie było co zbierać, trafiał dziewięć na dziesięć, oni mogli głównie patrzeć jak piłka lata po okienkach. Żeby to miało większy sens z punktu treningowego, to znaczy, żeby bramkarz mógł się trochę porzucać, pan Lucjan musiał dawać im fory i strzelać gorzej niż potrafi. W przeciwnym razie rozciągaliby tylko mięśnie grzbietu przy wyciąganiu piłki z siatki.
Albo gra w dziadka… Regularnie z nami pykał, a do środka wchodził bardzo rzadko, od święta wręcz. Zdarzało się to głównie przy zasadach na jeden kontakt, bo kiedy dziadek był na dwa – bardzo trudno go było złapać. Natomiast jak już się udało, to też nie narzekał, nie korzystał z trenerskich przywilejów, tylko pokornie ganiał za piłką, szybko wychodził z opresji i znów pokazywał, jak to się robi.
Musicie wiedzieć, że wielu piłkarzy, których podziwialiście w barwach Legii, chociażby cząstkę sukcesu zawdzięcza właśnie panu Lucjanowi. Bo on radził, uczył, chociażby takich pierdół (z jego perspektywy!) jak kierunkowe przyjęcie piłki. O ile lepszą mielibyśmy ligę, gdyby zawodnicy mieli ten element opanowany na poziomie pana Lucjana.
Pisz z Robakiewiczem mawiali, że gdyby był młodszy, spokojnie z tą techniką mógłby z nami grać w meczach ligowych. To naprawdę był fenomen.
Jeszcze co do tych rad – pamiętajcie, że mówimy o czasach, kiedy analiza video przeciwnika właściwie nie istniała. Był za to pan Lucjan, który pamiętał dany zespół z poprzedniego sezonu i mówił o kolejnych piłkarzach: z tym warto iść na lewą nogę, ten jest słaby w obronie, ten nie nadąży… Piłkarze, jak to piłkarze, dobrze, gdy znali nazwisko jednego czy drugiego, a trener miał pełen zestaw w głowie.
Powtarzał, że on jest w Legii od pomocy, od rady. Że nie będzie nikogo opieprzał, bo to nie jego rola, a wszystkiego nie da się wygrać. Oczywiście przeżywał porażki, natomiast zawsze był tym optymistycznym elementem szatni.
Uśmiech nie schodził mu z ust. Riposta na poziomie techniki. Pamiętam, że gdy szedłem na pierwszy trening po powrocie do Legii, odwiedziłem najpierw trenerską kanciapę. Witam się ze Smudą, resztą sztabu, trochę pogadaliśmy, no i Franek w pewnym momencie zaczął wspominać, jak to z panem Lucjanem – jego zdaniem – grali w Legii. A Mistrz mówi:
– Co robiliśmy? Franek, ja grałem, ty się przyglądałeś.
Nie mam wątpliwości, że tam u góry będą mieli teraz weselej i jeszcze się wiele nauczą.
Fot. FotoPyk