Czołówka ligi włoskiej trzyma się jak na razie bardzo blisko siebie, a niewielkie różnice punktowe, czasem wręcz żadne, tylko podgrzewają atmosferę na Półwyspie Apenińskim. Liczący się w grze o najwyższe cele Thiago Motta dawał nam na przedmeczowej konferencji nadzieję na dobry mecz i zachwycał się tą zaciekłą walką o mistrzostwo. Walką, w której na razie nie ma miejsca dla Milanu. A dla tak grającego Juventusu zaraz miejsca nie będzie.
Podczas wspomnianego spotkania z dziennikarzami trener Starej Damy kokietował: – Mają Fofanę, Reijndersa, Loftusa-Cheeka i Pulisica, którzy są bardzo dobrymi piłkarzami – wyliczał. Przyznawał, że ma się czego obawiać, że rywal ma sporo mocnych stron i nie zawaha się zrobić z nich użytku. A przecież na tej liście zabrakło jeszcze kochającego Polskę i Polaków Rafaela Leao czy wiecznie niedocenianego Alvaro Moraty.
Z atutami Milanu podczas tego urokliwego wieczoru było ostatecznie tak, jak z przyjaciółmi w jednej z piosenek Republiki. Zabrakło ich.
Z atutami Juventusu… nie było wcale lepiej.
Milan – Juventus 0:0. Gospodarze się przyczaili i zapomnieli “odczaić”
Ostrzyliśmy sobie zęby na efektowny włoski klasyk i nie będziemy narzekać. Może te dwadzieścia lat temu mecze Milanu z Juventusem grzały trochę bardziej, ale gdy oglądamy podświetlone, wypchane kibicami San Siro, to listopadowy wieczór staje się od razu trochę przyjemniejszy. I nawet zachowawcza gra obu drużyn nie powinna nam go popsuć.
Na początek przejedźmy się trochę, tak dla sportu i odrobiny rozrywki, po ekipie Paulo Fonseki – bezzębni, pozbawieni jakiegokolwiek ciągu na bramkę, skupieni na psuciu akcji Juventusu i dowiezieniu remisu. Strzelali z rzadka, a jedną z niewielu godnych odnotowania akcji zmarnował uderzający głową Morata. Rossoneri zrobili na nas w tym spotkaniu chyba nieco gorsze wrażenie od rywali i zamiast podsycać dziecięce wspomnienia, zdawali się grubą kreską odcinać od wielkiego dziedzictwa.
Mówił jednak Thiago Motta:
– W meczu z Milanem zawsze trzeba dać z siebie coś więcej.
I miał rację.
Turyńska szkoła przesadnej cierpliwości
Spotkanie tak popsute taktycznymi szachami wymagało wręcz anielskiej cierpliwości. Dotknięty kontuzjami Juventus wykazywał się jej ogromem i pokornie czekał, aż trafi mu się coś więcej niż nic. Niby momentami wydawało się, że może coś sklecić i wreszcie ugryzie gospodarzy, ale właśnie – wydawało się.
Gdy już docierał do naszego nosa zapach gola, zawodnicy Motty robili wszystko, byśmy nie posmakowali tego, co w piłce nożnej najsmaczniejsze. Dobrą okazję zmarnował grający z konieczności na szpicy Koopmeiners. Swoje przestrzelił też młody Yildiz. Ostatecznie obejrzeliśmy w tym spotkaniu tylko trzy celne uderzenia.
Dwa lecące prosto w ręce Maignana taś-tasie i strzał z ostatniej akcji meczu, który chyba nawet nie zmierzał do bramki Di Gregorio, ale żal już się kłócić z włoskimi specami od zliczania statystyk.
Maziaj z czerwonej szminki
Zapytacie więc, czy w Mediolanie cokolwiek mogło przykuć naszą uwagę. Jest jedna taka rzecz. Piłkarze i trenerzy wystąpili dziś z policzkami maźniętymi czerwoną szminką na znak wsparcia dla kobiet doświadczających przemocy. To część kampanii #UNROSSOALLAVIOLENZA. W jej ramach każdego roku sieć zalewają zdjęcia piłkarzy grających w Serie A, którzy pozują ze swoimi partnerkami i charakterystycznym czerwonym śladem na twarzy.
I z ciekawych spraw to tyle. Starych emocji nie ożywili, goli strzelać nie chcieli. Bezbramkowy remis to więcej niż uczciwy wynik. Zapominamy o tym meczu i idziemy na ciepłą herbatkę.
AC Milan – Juventus 0:0
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Najwięcej meczów bez żadnego gola? Zech w europejskiej czołówce
- Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą
- Chciała go Legia, on w końcu błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”
Fot. Newspix