Poprzednia zima nas nie rozpieszczała. Polscy skoczkowie zaliczyli bowiem jeden z najgorszych sezonów w ostatnich 15 latach, a w minimalnym stopniu uratował go pod koniec – dwoma miejscami na podium – Aleksander Zniszczoł. W najbliższych miesiącach oczekujemy poprawy, ale od dawna wiedzieliśmy, że ta na pewno nie przyjdzie w dniu inauguracji nowego sezonu. Dziś rozegrany został bowiem konkurs drużyn mieszanych. A w nim Biało-Czerwoni nie mieli szans na sukces.
Już jutro i pojutrze w Lillehammer przekonamy się, w jakiej formie faktycznie jest piątka Polaków, która poleciała tam walczyć o pierwszy punkty i (miejmy nadzieję) podia w tym sezonie Pucharu Świata. Aleksander Zniszczoł, Paweł Wąsek, Dawid Kubacki, Kamil Stoch i Maciej Kot zapewniali, że solidnie przepracowali okres przygotowawczy i są gotowi na wyzwania nowej zimy. Czy tak jednak jest faktycznie – dopiero się przekonamy. Dziś na norweskiej skoczni zaprezentowali się bowiem tylko pierwsi dwaj i tak naprawdę można uznać, że była to dla nich swego rodzaju rozgrzewka.
Bo w konkursie drużyn mieszanych – już tradycyjnie – chodziło nam tak naprawdę tylko o wejście do drugiej serii.
Ten plan udało się zrealizować. Częściowo za sprawą dyskwalifikacji Tate’a Frantza, na czym ucierpiała reprezentacja USA, a częściowo przez to, że członkowie innych ekip skakali jeszcze słabiej. Choć z góry zaznaczmy: akurat Zniszczoła i Wąska nie ma się co czepiać. Obaj skakali bowiem solidnie – a ten drugi nawet bardzo dobrze – i w nieoficjalnej klasyfikacji indywidualnej konkursu (którą podajemy za skijumping.pl) zajęli odpowiednio 16. oraz 8. miejsce. Ale wśród mężczyzn – 9. i 6. W całych zawodach najwyższą notę uzyskała bowiem… Nika Prevc.
Nie ma przypadków, jest dobra forma ✅#skijumpingfamily #Lillehammer pic.twitter.com/lVwTvqIvww
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) November 22, 2024
A gdzie były nasze panie? Cóż, znacznie dalej. Znajdziemy je odpowiednio na 31. (Anna Twardosz) i 32. (Nicole Konderla) pozycji. Czyli najniżej ze wszystkich osób, które oddały dwa skoki w konkursie. Konderla jest przy tym jedyną postacią, która pojawiła się na belce dwukrotnie i nie przekroczyła stu metrów w żadnym ze skoków. Twardosz zrobiła to w pierwszej serii, lądując na 102.5 m. I tak naprawdę wszystko o tym, czego oczekujemy od naszych reprezentantek, mówiła reakcja komentatorów Eurosportu, którzy uznali, że to całkiem niezły skok.
Tak więc powiedzmy to sobie wprost: wielkiej przemiany naszych skoczkiń na ten moment nie ma co oczekiwać. Ba, każdy punkt Pucharu Świata w ich wykonaniu, będzie osiągnięciem.
Ale już po skoczkach możemy spodziewać się całkiem solidnych rezultatów. Wąsek i Zniszczoł dali bowiem podstawy, by wierzyć, że będą skakać na poziomie i regularnie, a o formie pozostałej trójki na treningach docierały w ostatnim czasie dobre słowa. Oczywiście, jednym jest rywalizacja z czołówką o najwyższe cele – o czym na razie nie myślimy – a czymś innym skakanie na tyle dobre, by móc myśleć o wkradaniu się na podia, co powinno być naszym celem i co wydaje się wykonalne.
Ale czy rzeczywiście – przekonamy się już jutro. A dziś Polakom i Polkom pozostało tylko patrzyć na to, jak najlepsze reprezentacje nam odjeżdżają. Konkurs skończyliśmy bowiem na 7. miejscu, blisko była jeszcze 6. Finlandia, ale już do piątej Japonii straciliśmy niemal sto punktów. A pierwsza czwórka to różnice wynoszące nawet ponad 300 oczek. Inny świat, inna rzeczywistość. Taka, do której długo jeszcze nie dobijemy.
Najlepsza “8” konkursu miksta w Lillehammer:
- Niemcy (1097,4)
- Norwegia (1075,1)
- Austria (1065,9)
- Słowenia (1034,8)
- Japonia (875,1)
- Finlandia (789,5)
- Polska (780,3)
- Francja (778,7
Fot. Newspix
Czytaj też:
- Pięć pytań przed sezonem skoków. Czy nasi skoczkowie odpalą?
- Trenował Norwegów, pomoże naszym? “Polskie skoki weszły w trudny okres” [WYWIAD]
- Wszyscy następcy oraz kompani Stocha, Kubackiego i Żyły. Kiedy ktoś odpali na dobre?
- Kraft na drodze do kolejnych sukcesów. Czy zostanie najlepszym skoczkiem w historii?
- Według FIS Kobayashi nie pobił rekordu świata. Tylko co z tego? [KOMENTARZ]
- Trzy lata rządów Sandro Pertile. Stare problemy zostały, ale za to doszły nowe