Reklama

Mamed Chalidow to ktoś więcej, niż legenda KSW [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

17 listopada 2024, 12:35 • 7 min czytania 11 komentarzy

Do niedawna wydawało się, że Mamed Chalidow już nie ma prawa zaoferować swoim fanom nic więcej. W końcu jego ostatnie walki bardziej przypominały sportowe freaki, niż poważną rywalizację. Kiedy zaś do takiej doszło, 44-letni weteran był skazywany na pożarcie. W końcu naprzeciw niego stanął niepokonany i o 15 lat młodszy mistrz KSW wagi półśredniej, Adrian Bartosiński. Wydawało się wręcz, że ten pojedynek będzie swego rodzaju przekazaniem pałeczki, bo weteran nie ma szans sprostać takiemu zadaniu. A jednak Chalidow ponownie pokazał, że na polskiej ziemi wygrać z nim mogą tylko nieliczni. Bo Mamed nad Wisłą to coś więcej, niż legenda KSW. To fenomen sportowy. Człowiek, który swoim stylem walki rozbudza wyobraźnię.

Mamed Chalidow to ktoś więcej, niż legenda KSW [KOMENTARZ]

NIE WALCZYŁ ZA OCEANEM

Na wstępie – nie upadłem na głowę by twierdzić, że KSW kiedykolwiek miało podjazd do UFC. Jednocześnie jednak twierdzę, że w głowę mocno uderzyli się ludzie, którzy kwestionują wielkość Chalidowa argumentem, że Mamed nigdy nie sprawdził się w największej federacji MMA. Zamiast walczyć o panowanie na świecie, wybrał bycie władcą absolutnym, ale tylko własnego podwórka. A przecież miał możliwości, by podbić organizację zarządzaną przez Danę White’a.

Ci sami ludzie nie zauważają (lub nie chcą zauważyć?), że u szczytu formy pochodzący z Czeczenii zawodnik należał do światowej czołówki wagi średniej. To nie jest moja subiektywna opinia. Świadczą o tym chociażby rankingi międzynarodowych portali. W klasyfikacji tej dywizji na Fight Matrix, Mamed najwyżej w karierze zajmował szóste miejsce. Przez kilka lat utrzymywał się w TOP 10 tego zestawienia. Podobnie jak w klasyfikacji portalu Sherdog. To konkretny i namacalny wyznacznik klasy, którą prezentował.

Wojownik z Kaukazu postanowił jednak pozostać w swojej nowej ojczyźnie – Polsce. W końcu przyjechał tu w 1997 roku, w wieku niespełna osiemnastu lat. Osiadł w Olsztynie, w naszym kraju założył rodzinę. Zwyciężyły u niego priorytety związane z życiem prywatnym. Oraz oczywiście to, że w KSW miał już ugruntowaną pozycję, był prawdziwą gwiazdą. A polska federacja wówczas naprawdę sporo znaczyła na światowej mapie MMA.

Zresztą Chalidow wygrywał z zawodnikami, którzy wcześniej (lub później) walczyli w UFC i innych wielkich organizacjach. Przybywając nad Wisłę, oni wcale nie byli sportowymi wrakami. Kiedy pokonywał Kendalla Grove’a, Amerykanin miał 32 lata. Rok wcześniej rywalizował w organizacji Dany White’a, zaś po porażce z Mamedem dał jeszcze dziewięć walk dla Bellatora. Melvin Manhoef na walkę do Polski przybył po startach w Cage Rage, a później dziesięć razy bił się w Bellatorze. Chalidow skończył go w nieco ponad dwie minuty.

Reklama

Sztuka dotrwania do końca z naszym reprezentantem udała się Brettowi Cooperowi, który w Bellatorze miał bilans 7-5 i dwa razy walczył w finale turnieju wagi średniej tej organizacji. Zaś po tym jak przegrał z Chalidowem, Cooper zdobył mistrzowski pas mocnej rosyjskiej federacji ACB. James Irwin miał za sobą dziesięć starć w UFC. Z Chalidowem w ringu (wówczas jeszcze nie walczono w klatce) wytrwał 33 sekundy. Mamed rozprawił się z nim znakomitą balachą, kiedy fantastycznie przełożył przez głowę rywala swoją nogę, zatrzymując jego ramię w bolesnym uścisku.

Dorzućcie do tego duże nazwiska z rodzimego podwórka, jak Michał Materla, Borys Mańkowski czy wczorajsze zwycięstwo z Adrianem Bartosińskim, a wyjdzie na to, że Chalidow nie raz pokazywał wielką sportową klasę. UFC nie było mu do tego potrzebne.

PROSIMY NIE MRUGAĆ PRZED EKRANEM

Istnieje wielu znakomitych zawodników sportów walki, którzy w pojedynkach są najzwyczajniej w świecie nudni. W KSW taką łatkę ma choćby Phil De Fries. Anglikowi, który jest mistrzem organizacji w wadze ciężkiej, nie można odmówić sportowej klasy. Jednak zwykle wykorzystuje on warunki fizyczne, by zamęczyć rywala w parterze, co nie raz – nomen omen – ciężko ogląda się widzom.

W boksie w królewskiej kategorii wagowej przez lata dominował Władimir Kliczko, którego nie bez kozery przezywano „Klinczko”. Ukrainiec kontrolował większość starć lewym prostym, a każda próba skrócenia do niego dystansu, kończyła się przepychanką w klinczu z tym prawie dwumetrowym kolosem. Czy taki styl był skuteczny? Oczywiście. Czy był atrakcyjny? Mniej więcej tak, jak patrzenie na topniejącą kostkę lodu. Człowiek oglądał powolny proces, którego efekt znał jeszcze przed jego rozpoczęciem.

Reklama

W przypadku Mameda, jego styl walki był elementem, który porywał tłumy. I jak pokazał pojedynek z Bartosińskim – dalej to robi! Kiedy przed galą KSW 100 rozmawiałem z Adrianem, to powiedział mi, że: – akcji, które robi Mamed, nie da się zaplanować. Taką finezję się ma, albo się jej nie ma. On akurat ją posiada, jest w stanie zrobić coś, czego nie trenował ani nie robił we wcześniejszych walkach. To sprawia, że do starcia z Chalidowem można wyjść z pewnymi założeniami, ale ciężko przewidzieć konkretnie, że na przykład będzie kopał tylko lewą nogą. Mamed używa bardzo wielu nieszablonowych technik.

I tak w walkach 44-latka wyglądało to przez lata. W przypadku Chalidowa trudno określić nawet, czy jest lepszy w stójce czy w parterze. Chcesz z nim pójść na wymianę? Ten gość nokautował jednym ciosem – jak Rodneya Wallace’a. Niszczył latającym kolanem, na które nadział się Michał Materla. A nawet kończył kopnięciem z wyskoku, jak to miało miejsce w przypadku rewanżu ze Scottem Askhamem.

To może warto sprowadzić go do parteru? Owszem, sam Chalidow przyznaje, że ma słabsze zapasy. Ale ten element nie oznacza, że ogólnie jest kiepski, kiedy trzeba poturlać się z rywalem po macie. Niewielu zawodników może się bowiem poszczycić takim arsenałem technik kończących. Mamed swoich rywali dusił, zakładał dźwignie na ręce, nogi, wykręcał kostki. Nie raz dokonywał tego w tak ekwilibrystyczny sposób, że z wyrównanej w parterze walki w kilka sekund doprowadzał do sytuacji, w której rywalowi pozostaje zwijać się z bólu i odklepać. Zaskakiwał oponentów, wzbudzając w nich przerażenie. Zaskakiwał też fanów, zyskując ich podziw. Ci bowiem mogli poczuć się, jakby oglądali w akcji nie człowieka, a jakąś postać z gry, której twórcy stanowczo za mocno podrasowali umiejętności.

LATA MIJAJĄ, A MAMED WCIĄŻ NA SZCZYCIE

Mamed Chalidow od kilkunastu lat jest twarzą federacji KSW. Każda duża gala nie może obejść się bez jego udziału. Od lat pojawiały się nawet głosy, że polska organizacja nie potrafi wypromować kolejnej gwiazdy na miarę jego oraz Mariusza Pudzianowskiego – choć oczywiście popularność drugiego z wymienionych wynika z nieco innych czynników.

– Znowu on w walce wieczoru. Ma ponad czterdzieści lat i dalej walczy, ileż można? Nie ma tam innych, lepszych zawodników? – na pewno nie raz słyszeliście podobny tekst.

I wiecie co? Ludzie głoszący takie opinie mieli rację. Tak się przynajmniej wydawało. Kiedy Chalidow w 2018 roku dwukrotnie przegrał z Tomaszem Narkunem, był to jasny znak, że pewna era w KSW powoli dobiega końca. Owszem, obie walki zorganizowano w umownym limicie do 92 kilogramów, kiedy Mamed od dawna startował w kategorii 83,9 kg. Ale zaledwie solidny Narkun stawił czoła wielkiemu mistrzowi. Następnie przyszła porażka z Askhamem, któremu jednak Chalidow udanie się zrewanżował. Wreszcie, trzy lata temu, nadeszło starcie o pas mistrza KSW wagi średniej z Roberto Soldiciem. Pojedynek, w którym Chorwat brutalnie znokautował Chalidowa.

Wydawało się, że po tak ciężkiej porażce wówczas 42-letni zawodnik zakończy karierę. Okazało się jednak, że sam zainteresowany, jak i włodarze federacji, mieli inne plany. Chalidow stoczył walkę z Pudzianem. Następnie dał trzecie starcie z Askhamem oraz pojedynek z Tomaszem Adamkiem. W boksie, na gali KSW Epic. Wychodziły z tego dwie walki, które można podpiąć pod sportowe freak fighty, oraz jedna, która była już nieco odgrzewanym kotletem. Innymi słowy, w widowiskach z udziałem Mameda było coraz mniej sportowej rywalizacji na najwyższym poziomie.

Aż doszło do pojedynku z Adrianem Bartosińskim. Zestawienia, w którym Chalidow stał na straconej pozycji – nawet biorąc pod uwagę fakt, że to czempion dywizji półśredniej wybrał się do jego kategorii wagowej. W końcu 44-letni weteran zmierzył się z zawodnikiem niepokonanym. Gościem silnym jak tur, który ma czym uderzyć i potrafi zamęczyć rywala w klinczu. W dodatku takim, który dysponuje znakomitymi zapasami. I który zresztą w pierwszej rundzie walki wręcz przeczołgał Mameda w tym elemencie. Wydawało się, że drugie starcie pod tym względem przebiegnie podobnie. Nawet jeśli Chalidow był na plecach Bartosińskiego, to 29-latek uważnie się wtedy bronił.

Wystarczyła jednak chwila nieuwagi rywala i legendarny wojownik znowu potwierdził swoją wielkość. Ponownie wykonał przejście do balachy, jakby był postacią z gry komputerowej. I ku niedowierzaniu samego szefa KSW Macieja Kawulskiego, kolejny raz udowodnił, że mimo upływających lat to on jest największą gwiazdą polskiej federacji.

Lecz bardziej niż o słabości KSW, świadczy to o wielkości Mameda. Pomimo wieku i bolesnych porażek na koncie, Chalidow pokazał, że jest postacią, która każdej organizacji może się trafić raz na całe pokolenie zawodników. Postacią pomnikową dla MMA w naszym kraju. Jednostką wybitną, którą polscy fani mogą podziwiać od lat. I która pomimo wieku zapewne da im jeszcze kilka dobrych walk.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o MMA:

 

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Ciąg dalszy zamieszania z Danim Olmo. Barcelona w sądzie domaga się rejestracji piłkarza

Paweł Wojciechowski
0
Ciąg dalszy zamieszania z Danim Olmo. Barcelona w sądzie domaga się rejestracji piłkarza

MMA

Komentarze

11 komentarzy

Loading...